27 października 1962 roku prawie skończył się świat. To wtedy właśnie na pokładzie rosyjskiego okrętu podwodnego B-59 kapitan jednostki bez rozkazów z Moskwy autoryzował wystrzelenie torpedy z głowicą jądrową w kierunku lotniskowca USS Randolph, przebywającego w okolicach wybrzeży Kuby. Kilkanaście minut wcześniej niszczyciele U.S. Navy wykryły sowiecki okręt i zrzuciły w jego okolicy ćwiczebne bomby głębinowe. Na szczęście decyzję o wystrzeleniu torpedy wyperswadowali sowieckiemu kapitanowi pozostali oficerowie. I choć do rozpoczęcia III wojny światowej nie było tego tak blisko, jak piszą o tym publicyści, cała historia B-59 zagubiła się niejako na tle innych wydarzeń kryzysu kubańskiego. A szkoda, bo jest ona dla nas bardzo ważną lekcją, która na szczęście nie skończyła się wtedy tragicznie – niezależnie od przygotowanych na takie wydarzenia procedur czy zabezpieczeń, to ludzie i ich ułomności stanowią największe zagrożenie dla świata.
Chanteraide jest młodym analitykiem akustycznym, służącym na okrętach podwodnych. Dzięki słuchowi absolutnemu, talentowi oraz ogromnej wiedzy jest on w stanie wykryć niebezpieczeństwa, które kryją morskie głębiny. Okręt Chanteraide’a, Titane, wykonuje tajną misję u wybrzeży Syriii. Ach, dodajmy do tego jeszcze Rosję, która dokonuje inwazji na Finlandię, czym sprowadza świat na skraj wojny nuklearnej, a także tajemniczy okręt podwodny, który śledzi francuską marynarkę.
Pierwsze ujęcie to był ten moment, w którym wgniotło mnie w fotel. Bezkresny, potężny, spokojny ocean, wypełniający kadr oraz proste, a jakże piękne słowa, wprowadzające nas w ton filmu: “Są trzy rodzaje ludzi – żywi, martwi i ci, co na morzu”. A później reżyser przechodzi do akcji. No cóż, powiem tak, zaniemówiłem. Nie ma tutaj zbyt wielu wybuchów czy strzelanin, w końcu to film o okrętach podwodnych, a jednak mimo to “Wilcze echa” przez cały czas trzymają w napięciu. Głównie dzięki świetnie poprowadzonym wątkom głównych postaci, który uzupełnia się z elementami polityczno-wojskowymi, tworząc zapierającą dech w piersiach historię.
Choć “Wilcze echa” mają ciekawych, nieźle rozwiniętych bohaterów, tak naprawdę jest to film o francuskiej marynarce wojennej. Chanteraide i pozostali oficerowie: D’Orsi, Grandchamp czy admirał Alfost są trybikami w wielkiej maszynie działającej zgodnie z tysiącami procedur. I, jak to z ludźmi bywa, zdarza im się zawodzić. Film ten pokazuje efekty kilku złych decyzji, które doprowadzają nie tylko życie głównych bohaterów, ale i świat wprost na krawędź zagłady. Reżyser, Abel Lanzac, nie chwali tutaj dzielnych marynarzy, lecz ostrzega świat przed wadliwymi procedurami i ludźmi z ogromną odpowiedzialnością. Najlepszym tego przykładem może być Chanteraide, postać pozytywna, której kibicowałem od samego początku. Popełnia on kilka groźnych w skutkach błędów, nawet pomimo tego, że jest ekspertem w swojej dziedzinie. Nie jest to wynikiem jego zaniedbań, czy lekceważącego podejścia do obowiązków, Lanzac wielokrotnie podkreśla, że błędy są nieodzownym elementem ludzkiej natury, a także presji przełożonych oraz wadliwych procedur.
Zarówno François Civil w roli Chanteraide, jak i Mathieu Kassovitz w roli admirała wykreowali solidne postacie bez fałszywej nutki. Show jednak kradnie Reda Kateb, który gra Grandchampa, oficera “postrachu”, przed którym stoją trudne decyzje i jeszcze większa odpowiedzialność. Kateb dostał niełatwe zadanie, z którego wyszedł perfekcyjnie. Jego postać jest powściągliwa w okazywaniu emocji, a jednak w kluczowych momentach twarz Kateba wyraża bardzo wiele ciężkich do pogodzenia ze sobą emocji. Wiecie, to ten typ roli, kiedy aktor nie ma zbyt wielkiego pola do popisu w kwestii ukazania przeżyć wewnętrznych swojej postaci, a jednak dzięki talentowi udaje mu się to. A tak swoją drogą, film na kilka twistów, które pozytywnie mnie zaskoczyły. Jasne, fabuła nie jest jakaś bardzo odkrywcza, ale reżyserowi udało się poprowadzić fabułę w taki sposób, że miała ona parę niespodziewanych, zrywających z konwencją momentów.
Jest dwóch innych, głównych bohaterów “Wilczych ech”, których jeszcze nie wymieniłem. Dźwięk i obraz. Ten pierwszy jest właściwie głównym elementem filmu. Dla marynarzy okrętów podwodnych jest zarazem śmiertelnym niebezpieczeństwem, jak i jedynym źródłem informacji. I to właśnie fenomenalny dźwięk jest głównym czynnikiem kreującym napięcie. Równie ważną rolę w filmie grają zdjęcia. Reżyser zestawia tutaj cuda nowoczesnej techniki wojskowej z potęgą oceanu, co zresztą w kontekście fabuły jest bardzo wymowną wiadomością. Zgrabnie podkreślają one też kilka najważniejszych momentów, a pod koniec filmu zwracają uwagę na ciekawą symbolikę. Lanzac nie uniknął tutaj kilku niepasujących estetycznie scen rodem z Hollywood, ale “Wilcze echa” na szczęście to trochę taki hollywoodzki film pozbawiony większości wad hollywoodzkich filmów. Nawet efekty specjalne są świetne, szczególnie podwodne zdjęcia okrętów podwodnych (ach, uwielbiam okręty podwodne!), co jest dość dużym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę budżet filmu. Aż przypomina mi się zeszłoroczny “Kursk”, swoją drogą również świetny kawał kina, którego recenzję miałem przyjemność napisać.
Choć bohaterem w “Wilczych echach” jest obraz, dźwięk i francuska marynarka wojenna, dzieło Lanzaca dobrze sprawdza się też jako dramat. Wspomniany wcześniej Chanteraide, główny bohater, jest bardzo ciekawą postacią z pewnymi sprzecznościami. Z jednej strony na lądzie poznaje Dianę, dziewczynę, w której szybko się zakochuje, zresztą z wzajemnością. Czytałem krytyczne komentarze odnoszące się do tego wątku filmu, krytycy oskarżali reżysera, że w tych kilku krótkich scenach z Dianą miłość ta nie wybrzmiewa. Cóż, nie zgodzę się z tą opinią. Bo Chanteraide to postać owładnięta obsesją na punkcie morza i swoich obowiązków. I pomimo iż jego miłość do Diany jest szczera, tak naprawdę jest ona dla niego na uboczu, czymś mniej ważnym od obowiązków. Świadczy o tym dość pomysłowa (i zmysłowa zarazem) scena seksu, która poprzez fenomenalne użycie dźwięku kreuje obraz głównego bohatera. Relacja z Diane najlepiej jednak wybrzmiewa w ostatniej scenie filmu, która poprzez ciekawą symbolikę mówi nam wszystko o Chanteraide.
Film Lanzaca to wciągający thriller wojenny, przypominający w niektórych aspektach “Polowanie na Czerwony Październik”, a zarazem dobry dramat, skupiający się na francuskich marynarzach. Przy okazji “Wilcze echa” ukazują niszczycielską potęgę ludzkiej technologii, która w niewłaściwych rękach doprowadzić może do zagłady. Dla mnie jednak istotniejszy jest inny aspekt filmu – procedury wojskowe, które często nie uwzględniają tak zwanego “czynnika ludzkiego”. Lanzac doskonale pokazuje, że eliminacja zagrożenia związanego z czynnikiem ludzkim jest niemożliwa, a nawet najlepsze procedury wojskowe nie mogą w tym pomóc.
- oryginalny tytuł: Le chant du loup
- rok premiery: 2019
- gatunek: dramat
- reżyseria: Abel Lanzac
- scenariusz: Abel Lanzac
- aktorzy: François Civil, Omar Sy, Mathieu Kassovitz, Reda Kateb
- moja ocena: 9/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.