Pierwszym skojarzeniem z “Ghostbusters” dla większości odbiorców kultury jest wspaniały motyw muzyczny. Bardzo wielu kinomanów kojarzy kultową piosenkę, choć nie oglądało nigdy oryginalnego filmu. Cóż, ich strata, bo “Pogromcy duchów”, jak niefortunnie przetłumaczył tytuł polski dystrybutor, to naprawdę świetna komedia, z której aż bije charakterystyczna dla filmów lat 80 niezwykłość.
Film opowiada o trójce uczonych zajmujących się zjawiskami paranormalnymi. Postanawiają oni założyć firmę zajmującą się łapaniem duchów. Zatrudniają czwartą osobę i otwierają “Ghostbusters”. W przeciwieństwie do wielu współczesnych komedii, w “Pogromcach duchów” brak żartów kloacznych. W ogóle momentami gagów tu niewiele, zdarza się, że humor jest bardzo sprytnie zakamuflowany. Dużo tu satyry na rzeczywistość – śmiechu z rasizmu, służb miejskich, łatwowierności ludzkiej, prowadzenia biznesu czy seksu. Co do tego ostatniego – film jest nim nasycony. Grający Petera Venkmana Bill Muray kreuje niesamowite napięcie seksualne w relacji z Daną Barrett, w roli której wystąpiła znana z serii Obcy Sigourney Weaver. Bardzo dobrze wypadł też Rick Moranis (znany z roli Lorda Mrocznego Hełmofona z “Gwiezdnych Jaj”) wcielający się w zakochanego w Danie sąsiada. Przekonująco odgrywa dziwnego, uzewnętrzniającego się księgowego, a do tego jeszcze gag z psem i pumą, który jest… cóż, bezcenny.
W ogóle w trakcie seansu ciężko jest pozostać poważnym. Celne i jakże dobrze puentujące ówczesną Amerykę dowcipy w stylu “I’ve worked in the private sector. They expect results.”, wypowiedziane po utracie posady na uniwersytecie, czy czarny aktor w kontekście siwych włosów (“I’ve seen shit that will turn you white”) to jedynie szczyt góry lodowej fenomenalnych gagów. Dużo też tu humoru sytuacyjnego, na przykład w scenach w hotelu, albo, w szczególności, w scenach w ratuszu. Burmistrz i biskup poświęcają sobie nawzajem tyle czułości, że z jednej strony wychodzi to dość naturalnie, ale z drugiej strony jesteśmy pewni, że ich relacja jest znacznie głębsza, niż może się to wydawać.
Bardzo dziwne jest to, że oczarował mnie bezczelny product placement Coca-Coli. W biurze Ghostbustersów, w otwartej szufladzie, leży sobie po prostu puszka coli. Ot, normalka w każdym biurze, nie? Zresztą co chwilę na ekranie ktoś pije colę, albo trzyma jej kilka puszek w lodówce zaraz obok ducha. Lubię dobrze zrobiony product placement, a ten z “Pogromców duchów” jest tego przykładem.
Zakochałem się też w efektach specjalnych. Niektóre bardzo się zestarzały, ale każdy z nich wciąż jest klimatyczny. Od fenomenalnie zrobionych duchów, momentami kiczowatych, momentami poważnych, budzących zarazem śmiech i strach, przez czaderskie wyposażenie Ghostbustersów, aż po Stay Puft. Myśleliście, że Ciastek-gigant ze Shreka 2 to najzabawniejsza monstrualna postać w filmach komediowych? Cóż, zapewne nie widzieliście “Pogromców duchów”. Cudna jest też muzyka, włącznie z głównym motywem oraz piosenkami lecącymi w tle napisów końcowych. Ścieżka dźwiękowa jest lekka, wesoła, i przyjemna dla ucha. Idealna na rozweselenie w zły dzień.
Ciężko znaleźć mi coś, co by mi się nie spodobało. Scenariusz, reżyseria, efekty specjalne, strona techniczna, wszystko jest tu na wysokim lub bardzo wysokim poziomie, a film nie dość, że śmieszy, to na dodatek celnie punktuje problemy, z jakimi Stany Zjednoczone mierzyły się w latach 80. “Pogromcy duchów” to świetna komedia, a zarazem kultowy klasyk, który zdecydowanie warto jest zobaczyć!
- oryginalny tytuł: Ghost Busters
- data premiery: 1984
- gatunek: komedia
- reżyseria: Ivan Reitman
- scenariusz: Harold Ramis, Dan Aykroyd
- aktorzy: Bill Murray, Dan Aykroyd, Sigourney Weaver, Rick Moranis
- moja ocena: 9/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.