Podczas poszukiwania filmów o tematyce wojny atomowej natrafiłem na “Cudowną milę”. Nie jest to dzieło w Polsce znane, choć za oceanem może się ono pochwalić oddaną grupę fanów. Zresztą nie ma co się dziwić kultowemu statusowi filmu, “Cudowna mila” jest bowiem dziwacznym połączeniem komedii romantycznej oraz filmu katastroficznego, na dodatek z elementami oniryzmu, surrealizmu i kiczu. Tak, brzmi to jak wybuchowa mieszanka, w której jeden źle dobrany współczynnik chemiczny mógł położyć całą reakcję… A jednak jakimś cudem reżyser i scenarzysta filmu, Steve De Jarnatt, wyszedł z kinowego laboratorium z tarczą. Cóż, takie produkcje jak “Cudowna mila” możliwe były tylko w szalonych latach 80…
Harry to młody, całkiem przystojny i nieco osobliwy facet, który w Muzeum Ewolucji (nie pytajcie…) poznaje wymarzoną dziewczynę – Julie. Iskrzy między nimi od pierwszego wejrzenia, a Harry zaprasza dziewczynę na nocną randkę do całodobowej restauracji. Niestety chłopak się spóźnia, a gdy dociera na miejsce spotkania, Julie już dawno wróciła do domu. Zrozpaczony chłopak odbiera telefon – przestraszony rozmówca informuje Harry’ego, że za siedemdziesiąt minut wybuchnie wojna atomowa. Harry wyrusza w miasto, by odnaleźć ukochaną i uratować ją przed zagładą.
“Cudowna mila” to wręcz egzemplifikacja filmowego snu zaczynającego się jako przyjemne, romantyczne marzenie, który następnie powoli zamienia się w koszmar. Skojarzenia ze snem nie są zresztą przypadkowe – De Jarnatt nieprzypadkowo w wielu scenach filmu zaburza wewnętrzną logikę wydarzeń czy dodaje surrealistyczne wstawki w postaci osobliwych wydarzeń dziejących się bez ciągu przyczynowo-skutkowego. I tak galeria nocnych mieszkańców Los Angeles z każdą minutą robi się coraz dziwniejsza. Takie pęknięcia w strukturze i logice narracji nie są bynajmniej wadą “Cudownej mili” – bowiem czy da się oddać językiem filmu irracjonalność sennych przeżyć inaczej niż poprzez nagłe, niewyjaśnione braki w logice?
Przyjęta przez reżysera konwencja snu sprawia, że ciężko jest film interpretować w kontekście innym niż audiowizualne przeżycie. W tym kontekście fabuła jest tylko pretekstem do pospiesznej wędrówki po porannym Los Angeles, a także do pokazania dziwacznych postaci wpisujących się w pewne stereotypy (transwestyta, para gejów ubranych w obcisły spandex), a zarazem poniekąd od owych stereotypów odchodzące. Motorem napędowym wędrówki jest miłość Harry’ego i Julie, która pokonuje wszystkie bariery. No, prawie wszystkie, zważywszy na wyjątkowo pesymistyczne zakończenie filmu. W ogóle to końcówka “Cudownej mili” jest bez wątpienia najmniej ciekawym elementem filmu – spiętrzenie paniki rozdzierającej LA przekracza akceptowalną dawkę absurdu, przez co znika magia oniryzmu.
Głównym atutem “Cudownej mili” jest fenomenalna muzyka zespołu Tangerine Dream. Jeżeli lubicie syntezatorowe brzmienia z lat 80., koniecznie odpalcie sobie dostępną na Youtube ścieżkę dźwiękową. Bez wątpienia muzyka “robi” film, tak samo zresztą jak fenomenalna praca kamery. Los Angeles jest przedstawione jako kolorowe, pełne blichtru miasto, a De Jarnatt na tyle często pokazuje wyraziste odcienie koloru czerwonego, że barwa ta nabiera dziwnej, niepokojącej symboliki. Niestety w niektórych momentach “Cudownej mili” widoczny jest niski budżet – nie jest to bynajmniej wielka wada produkcji, ale czuć, że reżyser ewidentnie chciał pozwolić sobie na więcej, ale po prostu nie starczyło mu pieniędzy.
Jeżeli poszukujecie czegoś w klimacie lat 80 i nie boicie się dziwacznego surrealizmu i poetyki snu, “Cudowna mila” to pozycja dla was. Szalona stylistyka snu przyjęta przez reżysera sprawia, że podczas seansu widz wybiera się w podróż razem z Harry’m. Czy wyprawa ta będzie udana? Cóż, zależy to tylko wyłącznie od gustu widza oraz, jak to w przypadku onirycznych utworów bywa, jego nastroju podczas oglądania. “Cudowna mila” to bez wątpienia film unikatowy, traktujący o ważnej społecznie tematyce (lęk przed wojną atomową w latach 80), a jednak pozbawiony ciężaru poważnej analizy społecznej. Ach, no i połączenie komedii romantycznej z filmem katastroficznym – na papierze nie miało prawa wyjść, a przecież w rzeczywistości się udało. Cóż to jest za film!
- oryginalny tytuł: Cudowna mila
- data premiery: 1988
- gatunek: komedia romantyczna / katastroficzny
- reżyseria: Steve De Jarnatt
- scenariusz: Steve De Jarnatt
- aktorzy: Anthony Edwards, Mare Winningham, Mykelti Williamson
- moja ocena: 7/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.