Czy Avatar (2009) to dobry film? Recenzja po latach

Reklama

Już jutro do kin wejdzie Avatar: Istota wody, czyli kontynuacja kultowego filmu Jamesa Camerona. Przyznam się szczerze, że oryginalny Avatar przez lata znajdował się na mojej liście wstydu – nigdy nie miałem okazji go zobaczyć. Dlaczego?

To już pytanie do moich rodziców, bo w momencie premiery miałem jedenaście lat. A potem jakoś nie było czasu i ochoty, szczególnie że słyszałem od znajomych raczej negatywne opinie. Ostatecznie jednak postanowiłem nadrobić największy hit w dziejach kina… I, o dziwo, się nie rozczarowałem. Oto, co uważam o Avatarze trzynaście lat po premierze.

Avatar - plakat reklamujący film
Plakat do filmu Avatar (2009, reż. James Cameron)

Avatar – recenzja filmu Jamesa Camerona

Trudno jest recenzować Avatar tyle lat po premierze, bo tak naprawdę jest to dużo więcej, niż tylko film. Za produkcją stała ogromna kampania marketingowa, a oczekiwania podbił poprzedni megahit Jamesa Camerona, czyli Titanic (1997). Ale to nie wszystko, bo finansowy i artystyczny sukces Avatara byłby niemożliwy, gdyby nie dwa zjawiska: efekty komputerowe oraz technologia 3D.

Cameron idealnie wstrzelił się w czas rewolucji technologicznej. Avatar faktycznie okazał się przełomem na miarę Toy Story (1995) – po raz pierwszy na taką skalę kino aktorskie zostało osadzone w świecie wykreowanym przez komputer oraz mrówczą pracę setek grafików 3D. Pod tym względem film wyznaczył zupełnie nową erę w historii kina i choćby dlatego należy o nim pamiętać.

Ja jednak postaram się zrecenzować Avatar w oderwaniu od tego kontekstu. Czy dzisiaj, w 2022 roku, jest to dobry film?

O czym jest Avatar?

Głównym bohaterem Avatara jest Jake Sully, były żołnierz, który stracił czucie w obu nogach. W wyniku nieszczęśliwego przypadku przybywa na Pandorę, odległą planetę zamieszkiwaną przez wysokich, niebieskoskórych kosmitów z rasy Na’Vi. Działa tam ziemska korporacja, która wydobywa niezwykle cenny surowiec unobtainium.

Jake wraz z ekipą naukowców dostaje zadanie porozumienia się z prymitywnymi tubylcami. Wykorzystuje on tytułowego avatara, czyli wyhodowane ciało kosmity, nad którym przejmuje kontrolę podczas snu. Kontakt z mieszkańcami Pandory nie będzie jednak prosty, bo korporacja oczekuje natychmiastowych rezultatów i ma własne, niecne plany.

Reklama

Avatar: fabuła

Nasłuchałem się wiele negatywnych komentarzy na temat fabuły Avatara. Słyszałem, że to banalna i naiwna historyjka, będąca kosmiczną kopią Pocahontas (1995).

Taka krytyka do pewnego stopnia jest zasadna, bo James Cameron nakręcił wyjątkowo bezpieczny film. Avatar to faktycznie prosta historia miłosna osadzona w nietypowych okolicznościach. Podobnie jak w przypadku Titanica, wątek miłosny przez większość czasu znajduje się na pierwszym planie, choć w niektórych momentach staje się mniej istotny od tła.

A zatem Cameron po raz kolejny sięgnął po ten sam, obrzydliwie prosty schemat, który po prostu działa. Bo historia opowiedziana w Avatarze angażuje i wciąga, nawet jeśli film ma kilka niepotrzebnych dłużyzn i traktuje widzów jak idiotów, którym trzeba wszystko dwukrotnie wyjaśniać. Nie ma tutaj miejsca na zwroty akcji – reżyser sprawnie i metodycznie porusza się udeptaną ścieżką, aż do przewidywalnego zakończenia. Dla części widzów może to być wada, ale przecież nie każdy film musi nas ciągle zaskakiwać.

Scenariusz został zbudowany na zasadzie pozornego kontrastu. Z pozoru Jake Sully nie ma nic wspólnego z mieszkańcami Pandory, ale w praktyce ich historia jest dokładnie taka sama. Większość złych, ziemskich bohaterów ma dobre odpowiedniki wśród ludu Na’Vi. To mało subtelny, ale skuteczny sposób na emocjonalne zaangażowanie widzów po stronie mieszkańców Pandory – fascynujących właśnie przez swoją odmienność, co Cameron z lubością podkreśla w niemal każdej scenie.

Avatar: bohaterowie

Niestety pod względem scenariuszowym najgorzej w Avatarze wypadają bohaterowie. Większość z nich, włącznie z Jakem Sullym, to postacie jednowymiarowe, skonstruowane na podstawie przetartych klisz. Można je opisać jedną lub dwoma cechami charakteru. Dotyczy to szczególnie wyjątkowo lichych antagonistów – korporacyjny menadżer jest chciwy, a pułkownik bezwzględny i krwiożerczy. Cóż za zaskoczenie!

Schematyczne postacie można by było przeżyć, gdyby nie przeciętna lub wręcz słaba gra większości obsady. Umiejętność prowadzenia aktorów przez Camerona zatrzymała się chyba na Obcym – decydującym starciu (1986), bo w filmie są jedynie dwie dobrze zagrane postacie, obie związane z wojskiem. Są to pułkownik Miles Quaritch oraz pilot Trudy Chacon. Wcielający się w nich Stephen Lang oraz Michelle Rodriguez dali z siebie naprawdę wszystko, a zadanie mieli wyjątkowo niewdzięczne – w scenariuszu ich postacie zostały zbudowane na nudnych kliszach.

Najgorszy punkt filmu pod względem aktorskim to Sam Worthington – jest jak kawałek drewna, absolutnie bez wyrazu. Myślę, że do pewnego stopnia miało tak być, bo Jake Sully miał z czasem odkryć w sobie emocje i pokochać Na’Vi. Problem w tym, że tej przemiany po prostu nie widać. Przeciętnie wyszły też animacje twarzy avatarów oraz tubylców z Na’Vi. Jak na 2009 rok prezentują się one imponująco, ale mimo wszystko wciąż widać daleko idące ograniczenia ówczesnej technologii. Trochę wybija to z magii kina. Na szczęście tylko trochę.

Reklama

Avatar: warstwa wizualna, muzyka i świat Pandory

No właśnie, efekty specjalne. Te imponują do dzisiaj, przynajmniej jeśli chodzi o niesamowite krajobrazy. Jestem pewien, że widoki podczas seansu w IMAX-ie były po prostu nieziemskie – oglądałem Avatar na ekranie komputera i nie mogłem oderwać wzroku od lewitujących wysp oraz mieniącego się kolorami lasu. Co prawda wolę krajobrazy kosmosu i planet w filmach takich jak Ad Astra (2019), ale zdecydowanie nie mam w tym aspekcie powodu do narzekania!

Trochę gorzej wypadły już animacje postaci, w tym zwierząt i tubylców z Na’Vi. Widać, że przez ostatnie trzynaście lat efekty specjalne posunęły się do przodu, ale jak na 2009 rok faktycznie możemy mówić o przełomie technologicznym. Co ciekawe, seans nie wywołał u mnie efektu uncanny valley, co zdarza się wielu współczesnym produkcjom z dużo lepszymi efektami specjalnymi. Szacun, panie Cameron!

Imponująca jest też muzyka. Soundtrack raczej nie trafi na moją playlistę Spotify z najlepszymi utworami filmowymi, ale w trakcie seansu doskonale pasował do akcji i świata Pandory. Myślę, że warstwa wizualna oraz muzyka to najważniejsze zalety Avatara. To nie jest film, który powinno oglądać się dla fabuły. To przeżycie audiowizualne – scenariusz jest tutaj jedynie drugorzędnym dodatkiem. Teoretycznie nie powinno tak się robić kina, bo najważniejsza jest zawsze historia. Ale Cameron poszedł na przekór teorii – i zwyciężył, przynajmniej pod względem finansowym.

Podsumowanie recenzji – czy warto zobaczyć Avatar?

Jak prezentuje się Avatar po trzynastu latach od premiery? Czy warto go zobaczyć? Cóż, ja widziałem dzieło Camerona po raz pierwszy i zdecydowanie nie żałuję.

Warstwa audiowizualna filmu wciąż robi ogromne wrażenie, a scenariusz wcale nie jest aż tak zły, jak twierdzą niektórzy krytycy. Jasne, historia ociera się o banał, a gra aktorów pozostawia wiele do życzenia, ale te wady bledną wobec wartości estetycznych, jakimi niewątpliwie wyróżnia się Avatar. Uwielbiam mądre kino – ale czasami lubię usiąść w fotelu, wyłączyć mózg i zachwycać się pięknem. A pod tym względem James Cameron spisał się na dziewiątkę z plusem!

  • oryginalny tytuł: Avatar
  • data premiery: 2009
  • gatunek: SF
  • reżyseria: James Cameron
  • scenariusz: James Cameron
  • aktorzy: Sam Worthington, Zoe Saldana, Sigourney Weaver, Stephen Lang, Michelle Rodriguez, Giovanni Ribisi
  • moja ocena: 7/10
Reklama

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij