Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów – recenzja. Czy to godny następca trylogii Petera Jacksona?

Reklama

Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów, jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów tego roku, niespodziewanie pojawił się w kinach na tydzień przed oficjalną premierą. Na dodatek bez żadnej kampanii reklamowej – widać dystrybutor nie wierzy w to, że Polacy pójdą na animację dla dorosłych. Czym prędzej ruszyłem więc do kina na przedpremierę, żeby sprawdzić, czy Wojna Rohirrimów jest godną następczynią trylogii Petera Jacksona. I cóż, mam dobre wieści – odpowiedź brzmi: tak!

Plakat filmu "Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów"
Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów – plakat

Wojna Rohirrimów to jedna z wielu historii ze Śródziemia

Wojna Rohirrimów to jedna z wielu historii ze Śródziemia – nie najlepsza ani nie najciekawsza, ale na pewno warta opowiedzenia. Główna bohaterka, Hèra, jest księżniczką Rohanu i córką słynnego króla Helma Żelaznorękiego, od którego wzięła się nazwa Helmowego Jaru – potężnej fortecy Rohanu, którą oblegał Saruman we Władcy Pierścieni: Dwóch Wieżach. Jak przystało na rohańską kobietę, Hèra lepiej czuje się na siodle z mieczem u boku, niż w ozdobnej sukni. Ma to swoje zalety, bowiem Królestwu Rohanu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Jakie? Tego nie zdradzę, aby nie psuć wam zabawy!

Fabuła filmu to saga o wyjątkowej bohaterce

Zacznijmy od fabuły, bo ta, jak mi się zdaje, jest najciekawszą częścią filmu. Wojna Rohirrimów opowiada o epizodzie w historii Rohanu zwanym Długą Zimą. Akcja dzieje się ponad 200 lat przed wydarzeniami z wojny o pierścień, które znamy z sześcioksięgu Tolkiena oraz filmów Jacksona. Informuje nas o tym nikt inny, jak Miranda Otto, czyli Eowyna, która jest narratorką opowieści.

Odpowiedzialny za reżyserię Kenji Kamiyama prowadzi narrację niczym w najlepszej średniowiecznej sadze (zresztą Rohan jest silnie inspirowany wczesnośredniowiecznymi, anglosaskimi królestwami Heptarchii) – narratorka wprowadza nas do opowieści, uzupełnia ją, przedstawia ważne detale, a co najważniejsze, pokazuje, że przedstawione wydarzenia wcale nie były kluczowe dla historii całego Śródziemia. Wbrew nazwie Wojna Rohirrimów pozostaje przede wszystkim opowieścią o Hèrze, która nie wsławiła się czynami tak wielkimi, jak jej ojciec Helm lub kuzyn Fréaláf, aby zapisać je w kronikach… Choć czy aby na pewno?

Wzięcie fabuły w ramy sagi jako gatunku wyszło filmowi na dobrze, bo jego scenariusz właściwie napisał się sam. Wojna Rohirrimów ma w sobie elementy kina przygodowego, wojennego, dramatu rodzinnego, wreszcie dramatu politycznego rodem z Szekspira (oczywiście nie o tej samej głębi). Różnorodność sprawia, że film ogląda się z przyjemnością. Jasne, historia nie zostawia wyraźnej puenty, a fabuła ma w sobie chyba wszystkie możliwe schematy, jakie pojawiają się w sagach. Nie jest to jednak zbyt duża wada, bowiem Wojnę Rohirrimów ogląda się jak „epicką” opowieść o bohaterstwie w Śródziemiu – a przecież jest to spójne z powieściami Tolkiena, a już na pewno z filmami Jacksona.

Reklama

Czy Wojna Rohirrimów to godna adaptacja?

Porozmawiajmy trochę o materiale źródłowym, bo to kontrowersyjny temat, szczególnie po absolutnie niewiernych (i na dodatek beznadziejnych) Pierścieniach Władzy, które podzieliły fanów Tolkiena. Czy Wojna Rohirrimów godnie adaptuje pierwowzór? Cóż, zacznijmy od tego, że pierwowzoru właściwie nie ma.

Materiałem źródłowym do filmu są dodatki do „Władcy Pierścieni”, które są zbiorem kronik historycznych i skrótowych opowieści ze Śródziemia. W dodatku B „Rachuba lat” dostajemy chronologię Trzeciej Ery; wydarzenia z filmu zostały tam opisane w trzech krótkich zdaniach (!!!). Nieco więcej dowiadujemy się z dodatku A „Kroniki królów i władców”, który na czterech stronach opowiada historię Długiej Zimy i wojny, jaką toczył wówczas Rohan.

Twórcy scenariusza odwalili kawał dobrej roboty, bowiem fabuła filmu właściwie jeden do jednego odtwarza materiał źródłowy, z jednym, nieistotnym wyjątkiem. Jak widać, da się adaptować wiernie, godnie i ciekawie zarazem – nie trzeba robić takiej kaszany, jaką zrobiły Pierścienie Władzy… Zresztą Wojna Rohirrimów jest wierna nie tylko sześcioksięgowi Tolkiena, ale też filmom Jacksona, bowiem Kenji Kamiyama właściwie jeden do jednego odtworzył wszystkie lokacje dokładnie w takim kształcie, jak widzieliśmy je w filmach. Animowane Edoras, Helmowy Jar czy Isengard są równie majestatyczne, co u Jacksona.

Właściwie na każdym kroku znajdują się wizualne nawiązania do filmowej trylogii. Nie zawsze są znaczące, czasem są to niewielkie smaczki. Przykładowo w kilku scenach w tle widać Simbelmynë, czyli kwiaty rosnące na kurhanach królów Rohanu – animatorzy odtworzyli właściwie jeden do jednego ten kadr:

Kadr z filmu Władca Pierścieni: Dwie Wieże

W ogóle Kenji Kamiyama często dokładnie odtwarza sceny z trylogii Jacksona, czasem nawet całkowicie niezwiązane z Rohanem. Zawsze robi to ze wyczuciem i szacunkiem, ale mam wrażenie, że tych smaczków było wręcz za dużo. Odrobinę za dużo, ale jednak. Mimo to – poza tym drobnym zastrzeżeniem – Wojna Rohirrimów jak najbardziej jest godną, wierną i jednocześnie dobrą adaptacją, a to w dzisiejszych czasach prawdziwa rzadkość.

Reklama

Czy forma filmu animowanego sprawdza się w nowym Władcy Pierścieni?

Nie każdy o tym wie, ale w latach 70. Ralph Bakshi zaadaptował „Władcę Pierścieni” właśnie w formie dwóch filmów animowanych nakręconych techniką rotoskopową. Efekt był dość specyficzny, tutaj możecie zobaczyć bitwę o Helmowy Jar:

Tak czy siak, łączenie animacji ze światem „Władcy Pierścieni” nie jest niczym nowym. Niestety Wojna Rohirrimów nie ma wizualnego rozmachu trylogii Jacksona, ale tak po prawdzie, to co może się z nią równać? Ważne, że film wygląda dobrze. Animację wykonało amerykańskie studio Warner Bros Animation, ale zdecydowanie mamy tutaj do czynienia z inspiracją stylem japońskiego anime. Zresztą nie ma co się dziwić – Kenji Kamiyama to doświadczony reżyser, który nakręcił kilka wybitnych anime, w tym doskonałe Moribito: Guardian of the Spirit oraz dwa sezony arcydzieła, jakim jest Ghost in the Shell: Stand Alone Complex. Oba seriale to absolutne 9/10 – serdecznie je polecam!

W ramach Ghost in the Shell: Stand Alone Complex Kamiyama połączył ze sobą tradycyjną animację 2D z CGI w 3D, w którym wykonano pojazdy, samoloty, czołgi itd. Podobnie jest w przypadku Wojny Rohirrimów – o ile większość filmu to bardzo dobra (choć nie wybitna) animacja 2D, przywodząca na myśl najlepsze dokonania studia Madhouse, o tyle w wielu scenach pojawiają się obiekty 3D lub grafiki przetworzone w 3D. Dotyczy to także krajobrazów, np. gór i nie tylko. W kilku scenach zbiorowych pojawia się nawet coś, co wygląda jak rotoskopia!

Reklama

Taki miszmasz może łatwo wyprowadzić z równowagi widzów, którzy nie są przyzwyczajeni do mieszania ze sobą różnych technik animacyjnych, co jest charakterystyczne dla japońskiego anime. Odjąłem za to jedno oczko z mojej oceny, bo traci na tym warstwa estetyczna i wizualna filmu. Choć forma animacji jak najbardziej sprawdza się w nowym Władcy Pierścieni: Wojnie Rohirrimów, to, zważywszy na budżet filmu oraz siłę franczyzy, spodziewałem się czegoś więcej, niż dostałem.

Na sam koniec dwa słowa o muzyce. Wojna Rohirrimów wykorzystuje kultowe kompozycje Howarda Shore’a, które słyszymy w filmach Jacksona. Pojawiają się one jedynie w najważniejszych momentach, a większość filmu to muzyka napisana specjalnie dla Wojny Rohirrimów. Podoba mi się taka decyzja, bo Kamiyama nie nadużywa oryginalnej muzyki, daje jej wybrzmieć wtedy, kiedy jest na to miejsce. Dzięki temu nie odczułem w trakcie seansu efektu żerowania na nostalgii, co niestety zdarza się w wielu podobnych projektach.

Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów – czy warto pójść do kina? Moja opinia

Jako wielki fan Śródziemia pod każdą właściwie postacią absolutnie nie żałuję, że byłem w kinie na Władcy Pierścieni: Wojnie Rohirrimów. Czy jest to film wybitny, który zapamiętam na długie lata? Zdecydowanie nie. Ale na pewno jest to film dobry, traktujący z wielkim szacunkiem zarówno oryginalną twórczość Tolkiena, jak i ukochaną obecnie (a kontrowersyjną niegdyś) trylogię Petera Jacksona.

Po ponad dwudziestu latach znów możemy zobaczyć Śródziemie na dużym ekranie – na dodatek Śródziemie zrobione z miłością i smakiem, jakiego brakuje Pierścieniom Władzy od Amazona. Moim zdaniem nie ma co się zastanawiać – polecam wybrać się do kina, bo zdecydowanie warto!

  • oryginalny tytuł: The Lord of the Rings: The War of the Rohirrim
  • rok premiery: 2024
  • gatunek: animowany / fantasy
  • reżyseria: Kenji Kamiyama
  • scenariusz: Jeffrey Addiss, Will Matthews
  • aktorzy: Brian Cox, Gaia Wise, Luke Pasqualino, Miranda Otto, Laurence Ubong Williams
  • moja ocena: 7,5/10 i serduszko
Reklama

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij