A więc stało się. Za nami finał pierwszego sezonu Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy, czyli najdroższego serialu w historii telewizji. Kontrowersjom nie było końca – oberwało się właściwie wszystkim i za wszystko, ale najbardziej po głowach dostali fani Tolkiena oraz Amazon. Wielu krytyków wydało werdykt już po dwóch pierwszych odcinkach, co wydaje mi się podejściem co najmniej nierzetelnym, a już na pewno nieuczciwym intelektualnie. Dlatego recenzję pierwszego sezonu piszę dopiero teraz, dzień po zobaczeniu ósmego odcinka. I muszę przyznać, że Pierścienie Władzy straszliwie mnie wymęczyły.
Ach, jedna rzecz. Recenzja zawiera spoilery. Czujcie się ostrzeżeni.
Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy – recenzja pierwszego sezonu
Miliard dolarów. Tyle Amazon miał wydać na Władcę Pierścieni: Pierścienie Władzy. A przynajmniej taka suma pojawiła się w przestrzeni medialnej, bo jak było naprawdę, tego chyba nikt nie wie. W tej kwocie znalazło się aż 250 milionów na prawa obejmujące jedynie dodatki do książkowego „Władcy Pierścieni” oraz… To właściwie tyle, bo Amazon nie uzyskał praw ani do „Silmarilionu”, ani do „Niedokończonych opowieści”, ani właściwie do czegokolwiek, co było niezbędne do nakręcenia serialu osadzonego w Drugiej Erze.
I to właśnie był pierwszy gwóźdź do trumny Pierścieni Władzy, które poległy już na poziomie koncepcyjnym. Po prostu nie da się nakręcić dobrej adaptacji rozbudowanego świata fantasy bez praw do większości tego świata. Nawet najbardziej utalentowani showrunnerzy nie mogli podołać takiemu zadaniu, a że Amazon zatrudnił dwóch żółtodziobów…
Pierścienie Władzy: fabuła i narracja
Ale przejdźmy do sedna, bo zdecydowanie jest o czym pisać. Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy pod kątem fabularnym są istną katastrofą. To mocne, ale uzasadnione określenie, bo właściwie każdy aspekt serialu, od opowiadanej historii, przez narrację i bohaterów, aż po budowanie świata Śródziemia osiąga poziom dna. Przyjrzę się im po kolei, by lepiej wyjaśnić moje zastrzeżenia.
Historia podzielona jest na cztery zasadnicze wątki. W teorii w każdym z nich fokalizatorami są konkretne postacie (Galadriela, Elrond, Arondir oraz Nori), ale w praktyce twórcy często odchodzą od tej zasady, przez co do fabuły wkrada się chaos. Zresztą większość wątków jest po prostu nudna, na czele z Harfootami, którzy powodowali u mnie napady senności.
To efekt świadomej decyzji twórców, którzy ze sobie znanych powodów postanowili maksymalnie spowolnić rozwój historii. W odcinkach 1-5 oraz 7 zasadniczo nic się nie dzieje, a kulminacją takiego stanu rzeczy jest odcinek czwarty, którego całość mogła zostać wycięta bez szkody dla fabuły. Przez większość pierwszego sezonu historia toczy się w zamkniętym kole, a punktów kulminacyjnych jest tylko kilka. Dlaczego twórcy zdecydowali się na takie rozwiązanie? Tego nie wiem. Taki zabieg mógłby służyć np. rozwijaniu świata przedstawionego, co jest przecież kluczowe w serialach fantasy, czy budowie relacji między postaciami, ale w Pierścieniach Władzy obie te kwestie zostały potraktowane po macoszemu.
Pierścienie Władzy: bohaterowie
No właśnie, postacie. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie miałem okazji oglądać serialu, którego głównym bohaterem byłby ktoś tak nieciekawy, odrażający i budzący niechęć, jak Galadriela. To postać wybitnie antypatyczna, łącząca w sobie najgorsze cechy Mary Sue oraz amerykańskich Karen. Bardzo lubię, gdy protagonista jest tym złym, ale nawet najgorszy, najbardziej odrażający antybohater powinien dać się lubić – vide Joker (2019, reż. Todd Phillips). Tymczasem nie widzę w Galadrieli nawet jednej pozytywnej cechy. Nie pomaga w tym drewniana gra Morfydd Clark, która przez większość czasu chodzi z tą samą, skwaszoną miną.
Pozostali bohaterowie są różni, ale jest ich na tyle dużo, że trudno czuć do większości z nich sympatię. Choć narracja porusza się w iście żółwim tempie, to brakowało mi scen, w których postacie budują między sobą złożone relacje. Oczywiście są chwalebne wyjątki (Durin i Elrond), ale już o przyjaźni między Elrondem i Galadrielą wiemy z jednej sceny z pierwszego odcinka, w której zresztą Galadriela zachowuje się jak skończony buc.
Jeśli chodzi o grę aktorską, to ta stoi na różnym poziomie. Część aktorów zaliczyła tragiczne występy (Morfydd Clark, Lenny Henry), inni zagrali przeciętnie (Robert Aramayo, Markella Kavenagh), a jeszcze inni odwalili kawał dobrej roboty (Ismael Cruz Cordova, Charlie Vickers, Owain Arthur). Nie widzę sensu w rozpisywaniu się na ten temat, bo tutaj wiele zależy od kwestii gustu, ale uważam, że aktorzy zasadniczo uratowali te sceny, które powinny były wypaść tragicznie.
Pierścienie Władzy: dziury logiczne
Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy choruje na tą samą chorobę, co ostatni sezon Gry o Tron. Postacie teleportują się między lokacjami, a czas płynie w zupełnie różnym tempie w zależności od wątku, choć te przecież powinny dziać się w tym samym czasie. Fabuła idzie do przodu głównie dzięki absurdalnym zbiegom okoliczności.
Najgorsze jednak są dziury logiczne. Dlaczego Galadriela wyskakuje z okrętu na środku oceanu? Jakim cudem elfy nie zauważyły, że tysiące orków kopie od lat ogromną sieć tuneli? Dlaczego potężny Numenor na wyprawę wojenną z królową wysyła trzy okręty i grupę niewyszkolonych rekrutów? W jaki sposób bohaterowie przeżyli wybuch wulkanu, choć pył powinien zrobić z nimi to samo, co z mieszkańcami Pompejów? Podobne pytania kłębiły mi się w głowie po każdym odcinku. I tak, rozumiem, że każdy serial może mieć luki fabularne. Ale w Pierścieniach Władzy jest ich zwyczajnie za dużo.
Niestety serial pozbawiony jest napięcia. Dzieje się tak, bo większość postaci ma nałożony plot armor – po prostu wiemy, że nic nie może się im stać. To jednak nie jest najgorsze. Twórcy w wyjątkowo prymitywny sposób próbują budować napięcie poprzez wprowadzanie tajemnic związanych z tożsamością niektórych postaci.
W pierwszym odcinku poznajemy postać Nieznajomego, który przez cały sezon próbuje odkryć, kim naprawdę jest. Każdy, nawet niedzielny widz od razu wie, że to czarodziej. Gdzie tu napięcie? Twórcy zmarnowali na ten wątek o kilkadziesiąt minut za długo. Pół biedy, jakby ten czas byłby przynajmniej ciekawy, ale praktycznie każda scena z Nieznajomym powtarzała to, co wiedzieliśmy o nim wcześniej – że ma moc magiczną i jest łagodny w stosunku do Harfootów. Nieco lepiej jest w przypadku Adara, który po prostu jest fascynującą, świetnie napisaną postacią. Problem w tym, że twórcy zamiast odkryć karty od początku ukrywają jego tożsamość i każą nam się zastanawiać, czy jest on Sauronem. Ma to efekt dokładnie odmienny od zamierzonego.
Pierścienie Władzy: Sauron
Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku postaci Halbranda. Każdy, kto choć trochę zna lore wiedział po trzecim odcinku, że jest to Sauron. Twórcy budowali z tego tajemnicę, każąc fanom zgadywać, kto tak naprawdę jest najwierniejszym sługą Morgotha. Taki zabieg miał ogromny potencjał, całkowicie zaprzepaszczony w ostatnim odcinku, który został strasznie przyśpieszony. Kuszenie Celebrimbora sprowadzono do kilku absurdalnych scen, w których Sauron poucza drugiego najlepszego kowala w historii Śródziemia o tym, że metale można łączyć w stopy (sic!). Czysty absurd!
Konfrontacja Galadrieli z Sauronem też wyszła słabo. Twórcy ewidentnie nie mieli pomysłu i poszli po linii najmniejszego oporu, każąc Sauronowi przekonywać Galadrielę do przejścia na ciemną stronę mocny. Wyszło mdło, choć argumentacja Saurona ma mimo wszystko jakiś sens. Zresztą tak samo jest w przypadku jego rywala, Adara, który przejawia wyjątkową czułość, dbając o swój lud. Paradoksalnie w trakcie seansu Pierścieni Władzy kibicowałem Adarowi i Sauronowi, bo to dwie najciekawsze i najlepiej zagrane postacie. Trochę szkoda, że stanowi to całkowite zaprzeczenie zasad rządzących światem Tolkiena, gdzie istnieje jasny podział na dobro i zło.
Pierścienie Władzy: lore Tolkiena
No właśnie, lore. Nie jestem purystą i uważam, że zmiany są z reguły konieczne, by przenieść ducha literackiego oryginału na ekran. Tak było z filmową trylogią, w której Peter Jackson dokonał daleko idących, kontrowersyjnych wówczas zmian. Niestety Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy pokazują lore środkowy palec. Zakres zmian jest taki, że osobiście nie widzę możliwości odratowania tego serialu. Nie chodzi mi już nawet o kompresję czasową, która jest do pewnego stopnia zrozumiała, ale mam problem z całkowitą zmianą najważniejszych wydarzeń z Drugiej Ery. Co się stało z pierścieniami dla ludzi i krasnoludów? Co to za absurdalna bajka z mithrilem i wymieraniem elfów? Czemu zmieniono to, kto i jak rządzi Numenorem, który nagle przestał być imperium kolonialnym? Takich pytań można sformułować wiele, a każde z nich to gwóźdź do trumny, w której spoczywa lore Tolkiena.
Pierścienie Władzy: warstwa wizualna i efekty specjalne
Zdaniem wielu osób pierwszy sezon Pierścieni Władzy jest niesamowitym widowiskiem od strony wizualnej. Przyznam się, że nie podzielam takiej opinii. Jasne, krajobrazy są faktycznie świetne, ale jakość efektów specjalnych już często jest różna, czego przykładem może być to coś, co twórcy serialu nazywają wargami. To prawda, że orkowie wyglądają świetnie i cieszy mnie użycie praktycznych efektów, ale czasami przypominają one niskobudżetową produkcję fantasy. Jakim cudem, skoro włożono w Pierścienie Władzy setki milionów dolarów?
Gdy połączyć to z nadmiernie cukierkowymi krajobrazami wygenerowanymi przez komputer, okazuje się, że przez większość serialu odczuwałem efekt doliny niesamowitości, co wybijało mnie z immersji. Poza tym miałem wrażenie, że Pierścienie Władzy to w dużej mierze produkcja sterylna, wyjałowiona, wręcz bezduszna. Już nawet w Conana Barbarzyńcę (1982, reż. John Milius) włożono więcej serca.
Wiele mówiło się o ogromnej skali serialu, ale ja jej nie dostrzegam. Morię w pełnej okazałości widzimy przez trzydzieści sekund, a potem większość scen w wątku krasnoludów rozgrywa się w ciasnych i ciemnych wnętrzach. Southlands to jedna wioska z kilkoma chatami. Numenor to tylko port w Romennie, podobnie sytuacja ma się z Lindonem i Eregionem, gdzie odwiedzamy kilka miejscówek w ich stolicach. To tyle. Filmowa trylogia, dłuższa objętościowo i zrobiona za mniejszy budżet (uwzględniając inflację) miała o wiele więcej lokacji, które na dodatek były dopieszczone pod kątem wizualnym. W Pierścieniach Władzy po prostu tego nie ma.
Pierścienie Władzy: muzyka
Na sam koniec zostawiłem muzykę, bo ta faktycznie jest niezła. Motyw muzyczny Saurona i Khazad-dûm doskonale pasują do serialu. Widać, że Bear McCreary doskonale czuje świat Śródziemia i swobodnie porusza się w konwencji wykreowanej przez Howarda Shore’a. Natomiast nie spodobały mi się piosenki, zarówno ta śpiewana przez Nori, jak i ta w napisanych końcowych do ostatniego odcinka. Zresztą w tym drugim przypadku wyszło cokolwiek niezręcznie, bo śpiewano w niej o wytworzeniu pierścieni dla ludzi i krasnoludów, a wydarzenie to przecież nie miało miejsca w serialu…
Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy – podsumowanie
Myślę, że ten fakt może posłużyć za świetne podsumowanie całego pierwszego sezonu serialu. Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy to beznadziejna adaptacja twórczości i świata Tolkiena, ale też po prostu beznadziejny serial fantasy, w którym niemal nic nie jest takie, jak być powinno. Ładne krajobrazy, niezłe efekty specjalne (choć dużo słabsze od tego, co można oczekiwać po takim budżecie) i kilka niezłych scen to wszystko, co może zaoferować cudowne dziecko Amazona. Jak dla mnie to zdecydowanie za mało, by móc mówić o przeciętności.
Trudno nie zgodzić się z obiegową opinią, zgodnie z którą Pierścienie Władzy są najdroższym fanfikiem w historii świata. Jeff Bezos chciał dostać drugą Grę o Tron, a skończyło się na zmarnowaniu miliarda dolarów. Zdania na temat serialu są rzecz jasna różne, a części publiczności pierwszy sezon się podoba – nie rozumiem takich opinii, choć rzecz jasna je szanuję.
Na pewno obejrzę drugi sezon i ocenię go w możliwie rzetelny sposób, ale nie mam nadziei na to, że będzie on dobry czy chociaż poprawny. Pierścieni Władzy nie da się uratować – pierwszy sezon już na zawsze pozostanie świadectwem pychy Amazona.
- oryginalny tytuł: The Lord of the Rings: The Rings of Power
- data premiery: 2022
- gatunek: fantasy
- twórcy: Patrick McKay, John D. Payne
- aktorzy: Morfydd Clark, Charlie Vickers, Robert Aramayo, Ismael Cruz Cordova, Markella Kavenagh, Nazanin Boniadi, Daniel Weyman, Cynthia Addai-Robinson, Lenny Henry, Lloyd Owen, Maxim Baldry, Joseph Mawle, Charles Edwards, Owain Arthur, Trystan Gravelle, Tyroe Muhafidin
- moja ocena: 2/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.