W lesie dziś nie zaśnie nikt (2020) – recenzja

Reklama

Czekałem na premierę tego filmu, oj, czekałem. Niestety przez epidemię COVID-19 kina zostały zamknięte, a W lesie dziś nie zaśnie nikt ostatecznie wypuszczony został na Netflixie. Reżyser filmu zasłynął już kontrowersyjnym i niezbyt udanym Placem zabaw (2016, reż. Bartosz Kowalski), a tym razem, motywowany chęcią poprawienia słabego stanu polskiego kina gatunkowego, postanowił zabrać się za “pierwszy polski slasher”, jak rozpisują się o filmie marketingowcy. Oczywiście to wierutna bzdura, choć brak pamięci o Porze mroku (2008, reż. Grzegorz Kuczeriszka) wyjaśniłbym traumą. Czy W lesie dziś nie zaśnie nikt jest lepszy od swego protoplasty? Moja odpowiedź jest z gatunku tych dyplomatycznych: “tak, ale nie”.

Plakat filmu W lesie dziś nie zaśnie nikt
Plakat filmu

Grupa młodzieży wybiera się na “obóz offline”, czyli na coś w stylu biedaharcerstwa dla uzależnionych od technologii. Oczywiście każdy z nastolatków jest ucieleśnieniem slasherowego stereotypu: jest nieśmiała final girl z traumą, jest nerd-Youtuber (na dodatek specjalista od horrorów), jest napakowany sportowiec, jest niezbyt rozgarnięta blondynka, wreszcie jest “ten piąty”, który okazuje się być gejem. Naprzeciwko tej niezbyt wesołej ferajny staje para grubych, pryszczatych morderców, wyglądających jak połączenie antagonistów z Outlasta oraz Wzgórza mają oczy (1977, reż. Wes Craven). 

Opis fabuły brzmi straszliwie tandetnie i, prawdę mówiąc, taki jest też film. Bartosz Kowalski to bez wątpienia wielki fan horroru, a miłość jego jest żarliwa i poniekąd ślepa. W lesie dziś nie zaśnie nikt to próba przeniesienia na rodzime realia schematów amerykańskiego slashera, a zarazem coś w rodzaju hołdu wobec tego gatunku. To ciężkie zadanie, bowiem reżyser sięga po wyświechtane klisze, których nie filtruje przez ironię. Mimo tego Kowalski w niektórych momentach stara się bawić konwencją slashera, zupełnie jakby kręcił drugi Krzyk (1996, reż. Wes Craven). Ta niekonsekwencja decyzyjna niestety położyła cały film – samoświadome sceny w rodzaju monologu Julka o zasadach rządzących horrorem są wyświechtaną sztuczką, która budzi jedynie uśmiech politowania, szczególnie zważywszy na bardzo zachowawcze wykorzystanie reszty gatunkowych schematów.

Dobry horror powinien budzić u widzów uczucie niepokoju, a dobra komedia – bawić, śmieszyć, ale i wzruszać. W lesie dziś nie zaśnie nikt nie sprawdza się w żadnym z tych gatunków. W oczy szczególnie razi absolutny brak napięcia, a także festiwal absurdu z cyklu “ważący 200kg morderca nie wydaje najmniejszego dźwięku podczas chodzenia po lesie”. Zabójstwa wydarzają się nagle, nie mają odpowiedniego podbudowania emocjonalnego. Ot, siedzą sobie dwie osoby i gadają o dupie Maryny, cyk, przebitka, postać jest już zabita. Tego typu nietrafionych reżyserskich decyzji jest niestety więcej. Szczególnie irytują żenujące sceny w rodzaju seksu nad jeziorem. Nie wiem nawet, czy da się skomentować ten fragment filmu słowem innym niż wspomniana żenada… Nie pomaga w tej farsie tragiczny montaż – niektóre ujęcia ewidentnie zbyt długie, w oczy razi też brak konsekwencji w przejściach pomiędzy coraz to kolejnymi scenami. Zresztą równie beznadziejna jest ścieżka dźwiękowa. Dialogi bardzo słabo słychać (przypominam, oglądałem film na Netflixie korzystając ze słuchawek!), a w kluczowych momentach dźwięk zamienia się w nieznośny jazgot, przez co trzeba co chwilę bawić się mikserem głośności.

Reklama

Creme de la creme filmu jest jednak wyjątkowo idiotyczna fabuła. Zasłoną milczenia pominę nudny główny wątek czy idiotyczną historię grasujących po lesie morderców, którzy wydają się być zapożyczeni ze słabego fanfika opartego na Kolorze z przestworzy Lovecrafta. Tym, co boli najbardziej, są cameo znanych polskich aktorów, których występy dla wielu filmwebowych komentatorów były najlepszym elementem filmu. Niestety zmuszony jestem się z tą opinią nie zgodzić – Piotr Cyrwus w roli złego księdza czy Olaf Lubaszenko jako wiejski policjant to faktycznie fajne smaczki, ale co z tego, skoro ich postaci nie wprowadzają nic sensownego do fabuły filmu? W lesie dziś nie zaśnie nikt spokojnie mogłoby obyć się bez tych postaci epizodycznych. Te krótkie, prowadzące donikąd camea zabierają tak cenny czas ekranowy, w którym reżyser mógłby rozwinąć potencjalnie ciekawy wątek obozu offline, lub chociażby po prostu zwiększyć ilość brutalnych scen.

A właśnie, gore. Pod tym względem W lesie dziś nie zaśnie nikt ma się czym pochwalić. Krwi i flaków w filmie faktycznie nie brakuje, niestety jednak nawet i w tym aspekcie dzieło Kowalskiego cierpi na poważne problemy. Po pierwsze, widać niski budżet, którego reżyser nie jest w stanie zwyczajnie zamaskować. Ten brak realizacyjnej pomysłowości sprawia, że pod względem gore “W lesie dziś nie zaśnie nikt” przypomina odgrzewanego kotleta z mikrofalówki. Jasne, da się go zjeść, ale słaby to ekwiwalent świeżo dania wprost z restauracji. I tak, to prawda, Kowalski często i gęsto nawiązuje do innych horrorów, zarówno tych bardziej znanych, jak i tych bardziej niszowych. Fajnie, że reżyser odtwarza prawie jeden do jednego kilka kultowych dla gatunku scen, ale co z tego? Takie odwołania nie mają same w sobie żadnej artystycznej wartości. Pokazują erudycję reżysera, to prawda, ale to tyle. Przywoływanie innych filmów sens ma tylko wtedy, gdy twórcy osadzają nawiązania w jakimś kontekście, czy to poważnym, czy to ironicznym. Dobre odniesienie sprawia, że tekst kultury dyskutuje z oryginałem lub czerpie z niego. “W lesie dziś nie zaśnie nikt” co najwyżej składa slasherowi ślepy, bardzo wtórny hołd, zupełnie jakby Kowalski był epigonem umierającego gatunku filmowego.

Niestety W lesie dziś nie zaśnie nikt jest filmem wtórnym, słabym i mdłym. Film przypomina ekranizację poradnika “Jak nie kręcić slasherów w XXI wieku”, albo, by trafniej zmetaforyzować ostateczny efekt, próbę nakręcenia filmu porno z dydaktycznym przesłaniem – można, ale po co? To pytanie retoryczne, wyrażające bezsensowność i poznawczą bezsilność, wielokrotnie zadawałem sobie podczas seansu. Paradoksalnie jednak bardzo cieszę się z tego, że Kowalskiemu udało się nakręcić i wypuścić swoje dzieło na Netflixa. O ile W lesie dziś nie zaśnie nikt uważam za absolutną artystyczną porażkę, o tyle bardzo się cieszę, że ktoś wyłożył pieniądze na produkcję tego typu kina. Hype wokół premiery dzieła Kowalskiego pokazuje, że jest w Polsce popyt na rodzime kino gatunkowe, które przecież ostatnimi czasy ledwo zipie. Polacy chcą oglądać nasze, polskie horrory, dreszczowce czy kryminały. Szkoda tylko, że akurat to właśnie słaby film musiał uświadomić widzom i filmowcom to pragnienie. Pozostaje mieć nadzieję, że będzie lepiej…

  • oryginalny tytuł: W lesie dziś nie zaśnie nikt
  • data premiery: 2020
  • gatunek: horror / slasher
  • reżyseria: Bartosz Kowalski
  • scenariusz: Bartosz Kowalski, Mirella Zaradkiewicz, Jan Kwieciński
  • aktorzy: Julia Wieniawa, Wiktoria Gąsiewska, Michał Lupa, Piotr Cyrwus, Olaf Lubaszenko, Mirosław Zbrojewicz
  • moja ocena: 2/10
Reklama

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij