Parasyte: The Maxim to coś więcej, niż anime o morderczych pasożytach

Reklama

W ostatnich miesiącach dość mocno wkręciłem się w anime. Wiele motywów, klisz i konwencji estetycznych, które pojawiają się w japońskich animacjach, doprowadza mnie do szału, przy czym szczególnie dotyczy to postaci kobiecych. Jednak dla ciekawej fabuły jestem w stanie wiele przetrwać, a Parasyte: The Maxim pokazuje, że da się nakręcić dobre anime, nawet jeśli twórcy kompletnie nie potrafią pisać postaci kobiecych. Obejrzałem cały serial w niecałe dwa dni, a to wszystko za sprawą podobieństw do pewnej zapomnianej książki z 1951 roku…

Długa historia morderczych pasożytów z kosmosu

No dobrze, “Władcy marionetek” Roberta Heinleina nie są całkowicie zapomniani. Książka po raz pierwszy wyszła po polsku w 1991 roku, a w 2007 roku została wznowiona przez Wydawnictwo Solaris. Zresztą w 1994 roku powstał popularna i całkiem niezła adaptacja filmowa z Donaldem Sutherlandem.

Heinlein miał prosty, ale genialny pomysł na fabułę. Oto Ziemię atakują mordercze ślimaki z kosmosu, które wszczepiają się w ludzkie ciała i przejmują nad nimi kontrolę. Amerykański rząd, dzięki specjalnej, supertajnej agencji wywiadowczej, szybko zdaje sobie sprawę ze skali zagrożenia, a ludzkość wypowiada wojnę ślimaczym najeźdźcom, korzystając z radykalnych metod.

“Władcy marionetek” to świetna powieść, nawet jeśli z perspektywy czasu ma silnie kiczowaty sznyt, charakterystyczny dla science fiction lat 50. Zresztą tamte czasy obfitowały w szereg bardzo podobnych filmów i powieści. Wystarczy wspomnieć “Inwazję porywaczy ciał” Jacka Finneya, zaadaptowaną na świetny film w 1956 roku. W Inwazji porywaczy ciał pasożyty przyjmują formę zwykłych ludzi. Wyglądają tak jak sąsiedzi czy bliscy, choć ich zachowanie drastycznie się zmienia. Jeśli uruchomimy kontekst historyczny, okazuje się, że to oczywista metafora zagrożenia komunizmem.

Rozpisałem się o tym trochę bez celu, bo Parasyte: The Maxim unika nawiązań do amerykańskiego dziedzictwa science fiction i idzie własną drogą. Czy to dobra decyzja?

Reklama

Parasyte: The Maxim to seinen-anime i to widać

Manga, na podstawie której nakręcono Parasyte: The Maxim, powstała na przełomie lat 80. i 90. Twórcy postanowili ją nieco zaktualizować, a akcja dzieje się już w czasach powszechnego dostępu do telefonów oraz internetu. Serial to typowe seinen-anime, skierowane do młodych, dorosłych mężczyzn, co widać właściwie na każdym kroku.

Głównym bohaterem anime jest Shin’ichi Izumi, który uczęszcza do ostatniej klasy liceum. Gdy budzi się pewnej nocy, zauważa, że przy jego łóżku znajduje się dziwny stwór. Pasożyt próbuje przejąć jego mózg, ale nie udaje mu się to i zamiast tego osadza się w prawej ręce. Szybko okazuje się, że to raczej wyjątek, bo niemal wszystkim pasożytom udaje się całkowicie przejąć ludzkich nosicieli.

Pasożyty mogą przyjąć wygląd dowolnego człowieka, a do tego przemieniać się w macki z ostrymi ostrzami, więc są prawdziwymi maszynami do zabijania. Wygląda to cokolwiek przerażająco, jak przystało na porządny body horror:

Parasyte: The Maxim - kadr z anime

David Cronenberg pewnie dobrze się bawił, jeśli oglądał Parasyte: The Maxim.

Co więcej, pasożyty żywią się ludźmi, a na całym świecie wybucha epidemia tzw. “Minemeat murders”. Władze z początku nie wiedzą, kto jest za nie odpowiedzialny. Prawa ręka Izumiego, Migi, podobnie jak pozostałe pasożyty, jest do bólu racjonalna i, przynajmniej z początku, całkowicie pozbawiona uczuć. Jej jedynym celem jest przetrwanie, ale aby to uczynić, Izumi oraz Migi muszą ze sobą współpracować. Dzieje się tak, ponieważ pasożyty wykrywają siebie nawzajem z odległości 300 metrów, a więc niejako wiedzą o sobie.

Z kronikarskiego obowiązku dodam jedynie, że Shin’ichi Izumi oczywiście jest super przystojniakiem, a wszystkie dziewczyny ze szkoły lecą na niego jak muchy do lepu. Bohater kręci z Satomi Murano. Co prawda Nie są oni parą, przynajmniej oficjalne, a w jego życiu pojawia się też Kana, która potrafi wykrywać pasożyty. Niestety, romanse w anime są z reguły totalnie skopane i tak jest też tutaj, ale o tym dalej.

Reklama

Realia społeczne i przesłanie ekologiczne w Parasyte: Maxim

Siła Parasyte: Maxim jest dokładnie taka sama, jak w przypadku wszystkich dobrych powieści lub filmów o wybuchu apokalipsy zombie. Obserwowanie wybuchu epidemii jest znacznie ciekawsze od tego, co dzieje się potem, a anime pokazuje całą historię od początku. Jak świat reaguje na pojawienie się pasożytów? Czy w ogóle udaje się je rozpoznać? Jak działa rząd? Co robią zwykli ludzie? Jak inteligentne, pozbawione uczuć i do gruntu racjonalne pasożyty starają się wmieszać w ludzkość?

Fokalizatorem w serialu jest Shin’ichi Izumi, a więc historia jest opowiadana głównie z jego perspektywy. Pojawiają się jednak sceny, w których widzimy działania policji, pasożytów czy zwykłych ludzi z ich perspektywy, co pozwala nam dostrzec więcej elementów układanki. Co ciekawe, Parasyte: The Maxim nie daje odpowiedzi na większość pytań. Nie wiemy, skąd wzięły się pasożyty i co się z nimi stało po zakończeniu opowiadanej historii. Nie wiemy, czy są one jedynie w Japonii lub w ogóle w miejscu zamieszkania głównego bohatera, a także jak radzi sobie z nimi reszta świata.

Można więc powiedzieć, że poznajemy historię makro w skali mikro. Jest to spójne w kontekście ekologicznego przesłania anime. Parasyte: The Maxim, podobnie jak inne ambitne dzieła kultury japońskiej, jest wypełniony ciekawymi rozważaniami filozoficznymi, które mają bezpośredni wpływ na zachowania bohaterów. Czy wszystkie pasożyty rzeczywiście są złe, bo zabijają ludzi? Nawet jeśli nie mają wyboru, bo przecież muszą jeść? A może mogą zrezygnować z ludzi i odżywiać się tradycyjnym pożywieniem? Co, jeśli pasożyty powstały, żeby wyregulować populację ludzką i ograniczyć dewastację środowiska naturalnego? Czy ludzie rzeczywiście stoją po dobrej stronie? Czy pasożyty i ludzie mogą koegzystować?

Parasyte: The Maxim - kadr z anime

Podobnych pytań jest wiele. W obrębie serialu mają głęboki sens, choć zdecydowanie nie zgadzam się z wieloma przemyśleniami, przedstawionymi w formie pytań, a czasami wręcz tez. Próba stworzenia odcieni szarości pod kątem moralnych pozostawała dla mnie problematyczna właściwie przez cały seans. Nie wszystkie pasożyty zostały przedstawione skrajnie negatywnie, a niektóre postacie ludzkie są równie złe, a czasami wręcz gorsze od pasożytów.

Rzecz w tym, że po prostu nie jestem w stanie mieć nawet odrobiny empatii do stworzeń, które potajemnie zabijają setki ludzi. W pełni popieram od strony emocjonalnej i racjonalnej działania Yamagishiego, dowódcy oddziału żołnierzy, który został powołany do walki z pasożytami. A jego postać jest przedstawiana przez twórców w odcieniach szarości, na dodatek raczej bliżej czerni, niż bieli.

To typowy General Ripper, z palcem na spuście, który woli strzelać, zamiast zadawać pytania. Tylko czy nie jest to słuszne podejście, jeśli każdy zwykły obywatel może być krwiożerczym potworem? Cóż, ja na miejscu rządzących nie miałbym żadnych wątpliwości i bezwzględnie poparłbym całkowitą eksterminację pasożytów, niezależnie od kosztów społecznych, gospodarczych czy ekologicznych. Parasyte: Maxim ostrzega przed takim podejściem, ale uważam, że jest ono właściwe.

Reklama

Anime, które wciąga

Anime jest dość głębokie i rzeczywiście daje do myślenia, ale ekologiczne czy społeczne interpretacje Parasyte: Maxim to temat na osobny, długi wpis. Skupmy się na tym, co tygryski lubią najbardziej, czyli akcji. Serial już od pierwszego odcinka trzyma w napięciu, właściwie aż do samego końca, choć po drodze zdarza się kilka gorszych czy nudniejszych odcinków.

Sceny akcji są w większości świetnie nakręcone. Dotyczy to szczególnie pojedynków pomiędzy pasożytami i głównym bohaterem, gdzie w ruch idą macki oraz ostrza. Na ekranie dzieje się dużo, a od strony wizualnej studio Madhouse włożyło ogrom wysiłku, żeby dopracować właściwie każdą ze scen akcji. Co więcej, pojedynki raczej się nie nudzą, bo Shin’ichi Izumi oraz Migi muszą za każdym razem szukać kreatywnych metod na pokonywanie coraz to kolejnych przeciwników.

Relacja między tymi postaciami stanowi jeden z najciekawszych punktów anime. Migi jest do bólu racjonalna i skupiona na przetrwaniu, zupełnie jak socjopatyczny robot, natomiast Shin’ichi Izumi, przynajmniej z początku, jest raczej typem rozemocjonowanego nastolatka. Później, po serii traum, staje się chłodniejszy i bardziej wycofany, choć wciąż miewa nagłe ataki silnych emocji. Zresztą Migi też się zmienia, a ta przemiana pozostaje kluczowa w kontekście przesłania serialu.

Postacie pasożytów zostały napisane ciekawie. Teoretycznie potwory są racjonalne i pozbawione emocji, ale twórcom serialu udało się włożyć w nie na tyle charakteru, że każdy z nich ma zupełnie inną osobowość. Reiko Tamura, najbardziej niejednoznaczna z grona pasożytów, przebywa długą drogę i rzeczywiście jest intrygującą postacią, choć ani przez moment nie wahałbym się, żeby ją zastrzelić.

Reklama

Najważniejsze wady serialu

Jak już wspomniałem, fabuła wciąga i trzyma w napięciu, ale poziom poszczególnych wątków jest bardzo nierówny. Z jednej strony mamy świetne pomysły (rodzice głównego bohatera, prywatny detektyw, działania policji i służb specjalnych), z drugiej zaś jest już znacznie słabiej. Co gorsza, twórcy zbyt często zapominają o pokazywaniu konsekwencji traumatycznych wydarzeń. Gdy ma miejsce kilka tragedii, widzimy tylko ich bezpośrednie skutki, natomiast postaci później jakby zupełnie o nich zapominają. Widać to po koleżance bohatera, Yuko Tachikawa, a także po jego ojcu. Brak konsekwencji wyrywa z rytmu opowieści, a do tego rujnuje wiarygodność świata przedstawionego.

A jednak największą i najpoważniejszą wadą serialu są postaci kobiece. Szkolna miłość głównego bohatera, Satomi Murano, wpisuje się w stereotyp głupiej licealistki i nigdy poza niego nie wychodzi. To nudna, irytująca postać, która ma dwa zadania. Po pierwsze, Shin’ichi Izumi musi mieć kobietę, którą ratuje z opałów, jak rycerz na białym koniu. Po drugie, Satomi Murano ma mieszać w jego życiu miłosnym, żeby ciągle coś się działo pod kątem romansu.

Parasyte: The Maxim - kadr z anime

Ich relacja była zanadto dziecinna, nawet jak na nastolatków z ostatniej klasy liceum. Drobny spoiler, ale bardzo ucieszyłem się, jak wreszcie się ze sobą przespali. Gdy skonsumowali swoje uczucie, znacząco zmniejszyła się liczba fochów, a nudny romans zszedł na drugi plan.

Najgorszą postacią kobiecą jest jednak Kana Kimishima. Dziewczyna potrafi wyczuwać pasożyty, przez co ciągnie ją w objęcia Izumiego. Zachowuje się dużo gorzej od stereotypowej nastolatki. Co za irytująca, męcząca postać! Widząc ją na ekranie, za każdym razem przypominałem sobie, dlaczego nie lubię stereotypowego anime, gdzie postaci kobiece często są sprowadzane do roli głupich, ale seksownych laleczek. Okropność.

Moja opinia o Parasyte: The Maxim

Wyszedł mi długi tekst, więc postaram się napisać krótkie podsumowanie. Parasyte: The Maxim to typowe seinen-anime, które ma wszystkie zalety i wady tego gatunku. Z jednej strony niesamowicie wciąga i trzyma w napięciu, świetnie wykorzystuje pomysł na fabułę, a do tego ma kilka mocnych wątków oraz ciekawe, ekologiczne przesłanie. Z drugiej strony postacie kobiece są tragicznie napisane, a twórcy zapominają o pokazywaniu konsekwencji poszczególnych wydarzeń. Moja ocena jest nieco naciągana, ale dawno żaden serial mnie aż tak nie wciągnął, więc nie mogę wystawić niższej noty.

  • oryginalny tytuł: Kiseijû: Sei no kakuritsu
  • data premiery: 2014-2015
  • gatunek: serial animowany, science fiction, seinen-anime
  • twórcy: Ken’ichi Shimizu
  • aktorzy: Aya Hirano, Nobunaga Shimazaki, Kana Hanazawa
  • moja ocena: 8/10
Reklama

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij