Z polskim kinem współczesnym jest jak z Donaldem Trumpem – albo się kocha, albo nienawidzi. No, jest też trzecia, charakterystyczna dla Polaków opcja, czyli tumiwisizm, ale na razie zostawmy go na boku i załóżmy, że za polskim kinem, tak ogólnie, nie przepadam. Wiecie, Vega, słabe komedyjki romantyczne, równie słabe filmy pseudohistoryczne i jeszcze gorsze kino “artystyczne”. Ale są wyjątki – a jednym z nich jest Smarzowski.
Fabuła “Drogówki” jest cholernie zagmatwana. I nie mówię tutaj o tym najprostszym jej poziomie, na którym ukazano siedmiu różnych policjantów z warszawskiego Wydziału Ruchu Drogowego; mam na myśli subtelności związane z kreowaniem intrygi. Najważniejszym z bohaterów jest bez wątpienia sierżant sztabowy Ryszard Król, łysy i zaskakująco uczciwy dżentelmen, który jest ostatnim ze sprawiedliwych w policji. A nie, wróć, nie jest – po prostu nie bierze łapówek. A to już, jak na Smarzowskiego, dużo. Król zostaje wplątany w intrygę kryminalną, z której musi się wyplątać.
W filmie zagrała śmietanka polskiego aktorstwa, nie tylko w rolach wiodących. I widać tego efekt. Reżyser stara się epatować zezwierzęceniem, upadkiem moralności, przez co w gąszczu patologii kilka z ważniejszych postaci gubi się i traci impet w oddziaływaniu na widza. Mimo to kilka kreacji aktorskich było świetnych, włącznie z zawsze solidnym Jakubiakiem w roli policjanta-erotomana, a także z cholernie realistycznym Jackiem Braciakiem odgrywającym policjanta-alkoholika z nieśmiertelną butelką coli (z wódką rzecz jasna) pod ręką. Z początkowego chaosu szybko wyłania się protagonista, Król, którego świetnie odgrywa Bartłomiej Topa. Król jest dość powściągliwy, nie jest święty, ale jak na policję uczciwy z niego typ. Reżyser gra tutaj toposem ostatniego sprawiedliwego stróża prawa, wsadzając wcale nie krystaliczną przecież postać Topy w tę rolę. To fajny zabieg, dodatkowo podkreślający całkowity upadek moralności w policji.
Zaskakuje natomiast montaż “Drogówki”, który jest bardzo szarpany, momentami teledyskowy. Z pewnością zwiększa to siłę oddziaływania filmu, ale z drugiej strony przez chaotyczne cięcia i przeskoki łatwo można się zgubić w zawiłościach fabuły. Reżyser zdecydowanie przesadził w kwestii formy, przez co “Drogówka” momentami przypomina kolaż ekshibistionistycznego gimnazjalisty, a nie, bądź co bądź, poważny i smutny w wymowie film. Nie jest źle, dzięki umiejętnościom Smarzowskiego fabuła jest prowadzona w miarę sprawnie, ale przez nadużycie formy po seansie widz zostaje z toną pytań bez odpowiedzi.
A tak z zupełnie innej beczki – niby jest kontrowersyjnie, ale w sumie to nie jest. Po prostu widziałem kilka innych filmów Smarzowskiego, które zadziałały na mnie jak szczepionka. Niestety reżyser trochę goni swój sukces i próbuje zszokować widza coraz to mocniejszymi wątkami, co zwyczajnie nie działa. Sorry, Smarzowski, wyczerpałeś swój arsenał. Ba, kilka scen jest momentami niezamierzenie śmiesznych, głównie przez to, że tonacyjnie nie pasują do reszty i przypominają fragmenty wyrwane ze słabego kabaretu. Film szanuję natomiast za rozbudowaną symbolikę, która jest trochę jak złoty pierścień wyłowiony z szamba patologii polskiej policji. Siedem głównych postaci oparto na koncepcie siedmiu grzechów głównych, bardzo ważną rolę gra tutaj także topos anioła, którego konsekwentne użycie prowadzi do zaskakująco metafizycznego zakończenia filmu (polecam przypatrzeć się dokładnie scenie pogrzebu). Takie sięganie po uniwersalne wątki stoi jednak w głębokiej sprzeczności z przyziemną fabułą, przez co efekt jest dość dyskusyjny.
Moją relację z “Drogówką” opisałbym jako love-hate relationship. Bo wiecie, Smarzowski dobrym reżyserem jest. Umiejętnie prowadzi swoich aktorów przez niezły scenariusz i poprzez hiperbolizację uwypukla charakterystyczne dla naszego kraju wynaturzenia różnych aspektów życia publicznego. No ale wiecie, ile razy można nakręcić film o polskiej patologii utrzymany w takiej samej estetyce? “Drogówka” to kolejny bardzo podobny w wymowie film Smarzowskiego, a przecież reżyser ten wciąż kręci następne. Wymyśliłem nawet ciekawy termin na to zjawisko – vegeizacja (choć w sumie Smarzowski był pierwszy), czyli taśmowe kręcenie dla pieniędzy bardzo podobnych filmów w takiej samej tonacji. Wiecie, Vega tak robi od czasów pierwszego “Pitbulla”, a ciemne masy na to chodzą dla odmóżdżającej rozrywki. No, by być uczciwym – filmy Smarzowskiego to kilka poziomów ponad filmami Vegi. Tak czy siak zmierzam do tego, że formuła polskiego reżysera na brudne, pesymistyczne kino, które pokazuje upadek społeczny się już moim zdaniem wyczerpała. Cytując papieża: “dość!”.
- oryginalny tytuł: Drogówka
- rok premiery: 2013
- gatunek: dramat
- reżyseria: Wojciech Smarzowski
- scenariusz: Wojciech Smarzowski
- aktorzy: Bartłomiej Topa, Arkadiusz Jakubik, Julia Kijowska, Eryk Lubos, Jacek Braciak, Robert Wabich, Marian Dziędziel, Marcin Dorociński
- moja ocena: 7/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.