Diuna to gratka dla fanów SF. Oto, dlaczego warto ją zobaczyć!

Reklama

Kto oglądał Nowy początek (2016) oraz Blade Runnera 2049 (2017), ten wie, że Denis Villeneuve jest specem od wysokobudżetowych widowisk science fiction. Trudno go za to nie cenić, nawet jeśli jego nowe filmy są coraz bardziej nastawione na zapewnienie audiowizualnych doznań, a nie na opowiadanie precyzyjnie skonstruowanych historii. To może kontrowersyjna opinia, ale uważam, że takie podejście do kina wcale nie musi być czymś złym, czego najlepszym dowodem jest Diuna. Film widziałem dzisiaj nad ranem, w ramach nocnego pokazu premierowego w kinie IMAX. Pomimo późnej pory i dość długiego metrażu (aż 155 minut!) bawiłem się wręcz wyśmienicie, przymykając oko na kilka mniej istotnych wad.

Plakat reklamujący film "Diuna" (2021, reż. Denis Villeneuve)
Plakat filmu

Chciałbym jeszcze zaznaczyć, że choć doskonale wiem, o czym opowiada oryginalna powieść Herberta, to nigdy nie miałem przyjemności jej przeczytać. Aż wstyd się przyznać, bo jestem wielkim fanem science fiction i dobrze znam dużą część kanonu tego gatunku. Niestety Diuna długie lata przeleżała na książkowej kupce wstydu, choć mam nadzieję, że już wkrótce się to zmieni. To o tyle istotne, że recenzję piszę z perspektywy kogoś, kto pierwszy raz zetknął się ze światem stworzonym przez Herberta. W tekście pojawią się też malutkie spoilery, ale spokojnie, nie zepsują one przyjemności z seansu!

Arrakis to pustynna planeta, na której poza piaskiem można znaleźć autochtoniczny lud Fremenów, ogromne czerwie pustyni oraz produkowany przez nie melanż (zwany także przyprawą), czyli rzadką, niezwykle cenną substancję halucynogenną umożliwiającą loty międzygwiezdne. Pierwotnie planetą rządził złowrogi ród Harkonennów, ale na polecenie Imperatora władzę mają objąć łaskawsi Atrydzi. Film ma kilku protagonistów, ale najważniejszym z nich jest Paul, syn i spadkobierca księcia Leto Atrydy. Jeszcze przed przylotem na Arrakis Paula nawiedzają dziwne sny, ukazujące pewną piękną, niebieskooką Fremenkę. Jakie jest ich znaczenie? Kim tak naprawdę jest Paul? Czy ród Atrydów zachowa panowanie nad Arrakis?

W trakcie seansu uzyskujemy odpowiedzi jedynie na część tych pytań, bo Diuna adaptuje jedynie połowę materiału źródłowego. Film kończy się solidnym cliffhangerem, co zapewne rozczaruje wielu widzów. Trudno jednak nie mieć wrażenia, że decyzja ta uratowała opowiadaną historię. Choć film trwa ponad dwie i pół godziny, to Villeneuve błyskawicznie prze do przodu. Niestety nie daje to czasu na wybrzmienie niektórym wydarzeniom, zresztą szybkie tempo opowiadania nie pozwala też na wgłębienie się w kluczowe elementy fabuły. Odniosłem przez to wrażenie, że Diuna cierpi na brak treści charakterystycznej dla dobrej twórczości science fiction. Próżno tu szukać refleksji na temat wykorzystywania Fremenów przez imperialne rody czy ekologicznych aspektów eksploatacji środowiska naturalnego Arrakis. O ile wiem, kwestie te są dokładnie omówione w powieści, ale w filmie zostały ograniczone do kilku zgrabnych, choć niesatysfakcjonujących ogólników.

Reklama

Na szczęście Villeneuve nie stara się tego ukrywać. Diuna ma za zadanie wprowadzić nas w bogaty świat stworzony przez Herberta, a czas na przemyślenia przyjdzie (mam nadzieję) dopiero w następnych częściach. I pod tym względem film sprawdza się wyśmienicie, głównie za sprawą doskonale naoliwionej maszyny narracyjnej, która opiera się na dwóch głównych wątkach: politycznych zmaganiach o kontrolę nad Arrakis oraz wizjach Paula o wyraźnie mesjanistycznym charakterze. Villeneuve wykorzystuje ten drugi wątek jako pretekst do zainicjowania przemiany, którą przechodzi Paul, ale też jako zapowiedź przyszłych wydarzeń, co wprowdza do fabuły trochę tajemniczości, ale i jakże niezbędnej niejednoznaczności.

W centrum filmu pozostają jednak wątki polityczne, które mimo wszystko są najciekawsze. Nie są to może intrygi na miarę Gry o Tron, ale obserwujemy starcie pięciu różnych stronnictw: domu Atrydów, domu Harkonnenów, Imperatora, Fremenów oraz Bene Gesserit. Każde z nich ma swoje, nie zawsze oczywiste motywacje i cele. Villeneuve zadbał o dobre, choć nienachalne zarysowanie sytuacji, dzięki czemu odkrywanie skomplikowanej układanki politycznej sprawia sporo przyjemności. Duża w tym zasługa wspomnianej już narracji, która pomimo szybkiego tempa wciągnęła mnie od pierwszej minuty i utrzymała uwagę aż do napisów końcowych.

Co bardziej krytyczni widzowie mogą słusznie zarzucić kanadyjskiemu reżyserowi, że poświęcił on głębię uniwersum Herberta na rzecz widowiskowości. To rzecz jasna prawda, ale też zarazem, jak mi się wydaje, największa zaleta Diuny. Nie oszukujmy się – Villeneuve nakręcił film, w którym piękne jest wszystko, od ruchów kamery, przez kompozycję kadrów, kostiumy, efekty specjalne, aż po scenografię. Zresztą świetna jest też muzyka Hansa Zimmera, łącząca w sobie patos, tajemniczość i niesamowitość. Choć nieco ugrzeczniona, to nie dominuje ona nad filmem, a raczej stanowi uzupełnienie jego warstwy wizualnej. Dzięki maestrii Villeneuve oraz jego ekipy Diuna jest nie tylko dobrym filmem fabularnym, ale też wybitnym widowiskiem, z naciskiem na to drugie.

Co ciekawe, niektóre kadry czy ujęcia są tak wysmakowane, że odciągają od śledzenia fabuły. Z pozoru to nic dobrego, ale tak naprawdę warstwa audiowizualna absorbuje na tyle, że pozwala przymknąć oko na największą słabość Diuny – jednowymiarowość części postaci. O ile Paul Atryda, książę Leto, lady Jessika oraz Liet Kynes faktycznie mają w sobie wystarczającą głębię, by móc uwierzyć w ich motywacje, o tyle sytuacja na drugim planie nie jest już aż tak wesoła. To dość oczywista refleksja, ale Villeneuve nie miał czasu, by zarysować mniej istotnych bohaterów czymś więcej niż jedną lub dwiema grubymi kreskami. Ostateczny efekt jest różny – Jason Momoa dzięki brawurowej charyzmie dał radę stworzyć ciekawą kreację z dosłownie niczego, ale już Javier Bardem snuł się na ekranie jak zagubione dziecko, a Zendaya jako Chani… Cóż, była. Problem mam też z antagonistami. O ile Stellan Skarsgård faktycznie był ze wszech miar odrażający, o tyle Dave Bautista jako pozbawiony skrupułów brutal wypadł cokolwiek nijako.

Problemy z drugim planem oraz pozbawiona głębi fabuła sprawiają, że trudno uznać Diunę za wybitny czy nawet świetny film. Dzieło Villeneuve oceniam jednak w charakterze widowiska, w którym przede wszystkim liczy się spektakl. A ten, jak wiadomo, rządzi się własnymi prawami. Na tym polu Diuna stanowi niekwestionowane arcydzieło i jeden z najlepszych blockbusterów w historii kina. Zastanówcie się dokładnie, czy zależy wam bardziej na klasycznym, narracyjnym filmie, czy może na efektownym widowisku i zdecydujcie, czy warto zobaczyć Diunę. Choć tak właściwie to uważam, że niezależnie od preferencji warto dać Villeneuve szansę i udowodnić, że jakościowe kino rozrywkowe ma jeszcze sens.

  • oryginalny tytuł: Dune
  • data premiery: 2021
  • gatunek: science fiction
  • reżyseria: Denis Villeneuve
  • scenariusz: Eric Roth, Denis Villeneuve, Jon Spaihts
  • aktorzy: Timothée Chalamet, Oscar Isaac, Rebecca Ferguson, Jason Momoa, Zendaya, Stellan Skarsgård, Josh Brolin, Javier Bardem, Sharon Duncan-Brewster, Dave Bautista
  • moja ocena: 8,5/10
Reklama

Napisz komentarz