Robert Eggers jest w dobrej formie, ale Wiking (2022) mógłby być lepszy

Reklama

Niewielu współczesnych reżyserów może pochwalić się tak wyrazistym stylem jak Robert Eggers. Choć Wiking to dopiero jego trzeci film, to nie da się o nim pisać w oderwaniu od poprzednich dzieł Amerykanina. Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015) oczarowała mnie hipnotyzującą, kameralną wizją XVII-wiecznej, purytańskiej rodziny utrzymaną w konwencji horroru artystycznego, natomiast Lighthouse (2019) sprawdził się jako jeszcze bardziej kameralna, jeszcze bardziej szalona historia dwóch amerykańskich latarników z XIX-wiecznej Nowej Anglii. Tym razem Eggers sięgnął nieco dalej, bo aż do X wieku, opierając szkielet fabuły na archetypowej historii o zemście oraz na… szekspirowskim “Hamlecie”. Czy Wiking zasłużył na ucztę w Valhǫll, czy może na wieczne potępienie w Helu?

Plakat reklamujący film Wiking (2022) - org. The Northman
Plakat do filmu Wiking (2022)

Ach, jeszcze jedna rzecz – zachęcam, by włączyć w tle ten utwór. +100 do klimatu, + 50 do epickości!

Głównym bohaterem filmu jest Amleth (nazwa brzmi znajomo?), syn króla Aurvandila. Gdy ten wraca z wyprawy łupieżczej, przywożąc skrzynie złota i rzędy niewolników, okazuje się, że młody książę może rozpocząć wchodzenie w dorosłość. Proces ten przerywa wuj Fjölnir, który zabija króla, żeni się z królową i przejmuje władzę nad królestwem. Amleth cudem ucieka i poprzysięga zemstę. A to wszystko uzupełniają liczne elementy z mitologii nordyckiej oraz urocza Anyą Taylor-Joy, która wciela się w sprytną mieszkankę… Rusi Kijowskiej. Cóż, doceniam dbałość o realia historyczne, bo wikińskie wyprawy łupieżcze i handlowe w tym rejonie świata są bez wątpienia jednym z ciekawszych i zarazem mniej znanych epizodów w historii Europy Wschodniej.

Skoro już wspomniałem o realiach historycznych, to wypada rozwinąć ten wątek. Eggers słynie z pieczołowitego przygotowania do filmów, co widać już było na przykładzie Czarownicy. Bajki ludowej z Nowej Anglii, którą zainspirowały XVII-wieczne dokumenty o polowaniach na wiedźmy. Także i tutaj mamy ciekawą wariację na temat historii Wikingów, w czym duża zasługa nie tylko samego Eggersa, ale też Sjóna – islandzkiego poety i współautora scenariusza. Wszystko, począwszy od kostiumów, przez rekwizyty, scenografię, odwzorowanie zwyczajów wikińskich aż po liczne wypowiedzi w języku staronordyjskim, buduje wiarygodną i spójną całość godną naturalistycznego filmu historycznego. Co istotne, za sprawą doskonałej warstwy audiowizualnej (zdjęcia są po prostu piękne, a dźwięk i muzyka budują klimat) Wiking pochłania i angażuje uwagę, dając możliwość wejścia w brutalny świat X-wiecznej Islandii. Podobnie jak w przypadku Diuny (2021, reż. Denis Villeneuve), całkowicie kupiłem wizję wykreowaną przez reżysera, nie wątpiąc w nią nawet przez chwilę.

Ta immersyjność, bo to słowo najlepiej oddaje moje wrażenia, jest kluczowa dla sukcesu Wikinga. Bez niej byłoby ciężko uwierzyć w liczne dziwne, nadprzyrodzone wydarzenia, charakterystyczne dla stylu Eggersa. Oczywiście większość z nich (choć nie wszystkie) została żywcem wyjęta z mitologii nordyckiej, a film flirtuje z konwencją charakterystyczną dla tego rodzaju opowieści. Rytuały odprawiane przez coraz to kolejnych czarowników są nie tylko niepokojące, ale też niewyjaśnione i wieloznaczne. Eggers przedstawia je z dużą dokładnością, eksperymentując przy tym z pracą kamery i dźwiękiem w taki sposób, by dodatkowo nadać filmowi aury tajemniczości. Widać tutaj horrorowy rodowód reżysera, który nie boi sięgać po tricki znane z kina grozy. Na szczęście Eggers ich nie nadużywa, a elementy nadprzyrodzone sprawiają, że seans Wikinga jest zarazem fascynujący i niepokojący.

Reklama

Niestety film nie jest bez wad, a malownicze islandzkie pejzaże, które niemal dorównują pięknem Nowej Zelandii, nie są w stanie ich zrekompensować. Fabuła Wikinga to de facto “Hamlet” z rozbudowanym motywem zemsty oraz kilkoma mniej znaczącymi wątkami pobocznymi. Nie jest to zły punkt wyjścia, ale nazbyt teatralna historia po prostu nieco gryzie się z naturalistyczno-mistycznym stylem Eggersa. Opowieść ma kilka dłużyzn i czasami brakuje jej pazura, choć akurat te niedostatki nadrabia doskonała gra aktorów. W obsadzie filmu znalazło się miejsce dla wielu utalentowanych osób. Na pierwszym planie bryluje Alexander Skarsgård, który nie gra Amletha – on nim po prostu JEST. To absolutnie fascynujący, doskonale wykreowany antybohater, będący właściwie klonem Conana z oryginalnego Conana Barbarzyńcy (1982, reż. John Milius). Reszta obsady też zaliczyła świetne występy, a szczególnie chciałbym wyróżnić Anyę Taylor-Joy w roli Olgi, Nicole Kidman grającą królową i matkę głównego bohatera, a także Claesa Banga, czyli złego wuja Fjölnira. To cztery najważniejsze postacie, na barkach których Eggers złożył cały ciężar fabuły. Gdyby jedno z nich pokpiło sprawę, opowieść zawaliłaby się jak domek z kart… Na szczęście tak się nie stało, a gra aktorów stanowi jedną z głównych sił filmu.

Na sam koniec chciałbym jeszcze wrócić do wątków mitologicznych. Choć bez wątpienia budują one klimat Wikinga i stanowią ważny element jego fabuły, to niestety uważam, że Eggers zwyczajnie nie poradził sobie z przenoszeniem ich na ekran. Jest to w dużej mierze wina kiepskiego CGI, którego niedostatki wrażenia z seansu, a zbyt daleko idącej dosłowności w przedstawianiu niektórych wydarzeń, postaci czy miejsc, takich jak Yggdrasil, Walkiria oraz Odyn. Nie zamierzam się kłócić z wizją reżysera, zresztą ten świetnie poradził sobie z wizualizacją dziwnych rytuałów i zdarzeń… Może właśnie stąd bierze się mój niedosyt? Skoro udało się stworzyć tak nietypowe i niepokojące sekwencje przepowiadania przyszłości czy wywoływania zmarłych, to widok zwyczajnej, „nudnej” Walkirii po prostu się z tym nie zgrywa. Szkoda, ale myślę, że większość widzów nie zwróci na to uwagi.

No właśnie, niedosyt – to słowo chyba najlepiej oddaje moje wrażenia po seansie filmu. Nie zrozumcie mnie źle, Wiking jest świetny w praktycznie każdym aspekcie sztuki filmowej, ale daleko mu do doskonałości, a ja nie mogę pozbyć się wrażenia wrażenie, że Eggers nie wzniósł się na wyżyny umiejętności. Nie będę ukrywał, że spodziewałem się czegoś lepszego, a poprzeczkę przed seansem ustawiłem bardzo wysoko, więc chyba tutaj jest źródło mojego narzekania. Zresztą dwa wcześniejsze filmy Eggersa były lepsze na prawie każdej płaszczyźnie, o czym zwyczajnie trudno zapomnieć. Tak czy siak Wiking sprawdza się jako świetnie zrealizowane połączenie kina artystycznego i historycznego, a balans pomiędzy tymi elementami sprawia, że film powinien trafić w gusta zarówno tych mniej, jak i bardziej wymagających widzów. W moje trafił, bo mimo niedosytu wyszedłem z sali kinowej więcej niż zadowolony.

  • oryginalny tytuł: The Northman
  • data premiery: 2022
  • gatunek: dramat historyczny / fantasy
  • reżyseria: Robert Eggers
  • scenariusz: Robert Eggers, Sjón
  • aktorzy: Alexander Skarsgård, Anya Taylor-Joy, Nicole Kidman, Claes Bang, Ethan Hawke, Willem Dafoe, Björk
  • moja ocena: 8,5/10
Reklama

1 komentarz do “Robert Eggers jest w dobrej formie, ale Wiking (2022) mógłby być lepszy”

Napisz komentarz