Szczyt antyatomowych nastrojów w amerykańskim społeczeństwie przypadł na pierwszą połowę lat 80, ale już pod koniec lat 70 wielu przeciętnych Amerykanów kwestionowało sens korzystania z energii jądrowej. Oliwy do ognia dolał wypadek w elektrowni Three Miles Island. Skalę tego incydentu ciężko jest porównywać z późniejszą o siedem lat katastrofą w Czarnobylu, ale mimo wszystko sam fakt wystąpienia tak poważnej awarii podsycił już i tak poważny lęk amerykańskiego społeczeństwa. W antyatomowej paranoi pomógł jeszcze jeden czynnik – wypuszczony do kin na trzynaście dni przed wypadkiem w elektrowni Three Miles Island Chiński syndrom, który częściowo przewidział przebieg takiej awarii.
Kimberly Wells to obiecująca dziennikarka pracująca dla popularnej kalifornijskiej telewizji. Wraz z ekipą filmową odwiedza elektrownię atomową Ventana. Jej celem jest nagranie reportażu o różnych rodzajach produkcji energii elektrycznej, ale podczas kręcenia ma miejsce niezrozumiała dla Kimberly awaria. Operator kamery, Richard, potajemnie nagrywa całe zajście, przez co uruchamia lawinę coraz to kolejnych wydarzeń – stacja telewizyjna boi się pozwów od elektrowni, zarząd Ventany zrobi wszystko, by nie stracić pieniędzy, a nadzorujący działanie elektrowni Jack Godell zaczyna mieć wątpliwości odnośnie do bezpieczeństwa placówki.
Chiński syndrom to w pewnym sensie film unikatowy. Nie jest to bowiem, wbrew pozorom, kino katastroficzne, a raczej świetnie zrealizowany thriller dziennikarski, który przedstawia kilka osób próbujących dociec prawdy. Choć główną bohaterką jest Kimberly Wells (świetna Jane Fonda), równie istotną dla fabuły funkcję pełni pracownik elektrowni Jack Godell (jeszcze lepszy Jack Lemmon) oraz kontrkulturowy kamerzysta Richard (przyćmiony przez resztę obsady Michael Douglas). Każda osoba z tej trójki ma własne, odmienne motywacje. Kimberly chce samodzielnie nakręcić porządny, rzetelny reportaż dotykający poważnej tematyki, Richard sprzeciwia się idei energii atomowej, a Jack Godell na pierwszym miejscu stawia nie zysk swojego pracodawcy, a dobro elektrowni, którą pomagał współtworzyć.
Wykorzystanie trójki postaci o odmiennych motywacjach, które różną drogą dochodzą do tych samych wniosków, jest jednym z najskuteczniejszych sposobów na wprowadzanie publicystyki do filmów fabularnych. A Chiński syndrom bez wątpienia jest filmem publicystycznym. Świadczy o tym kompleksowe, wielowymiarowe podejście do tematu energii atomowej. Reżyser filmu, James Bridges, zamiast łatwych odpowiedzi zadaje trudne pytania. Czy energia atomowa faktycznie jest bezpieczna? Czy do niebezpiecznych sytuacji związanych z błędami ludzkimi można było uniknąć? Z oczywistych przyczyn filmowi znacznie bliżej jest do stanowiska przeciwników rozszczepiania jądra atomu, a Bridges z reporterską pasją pokazuje różne formy sprzeciwu wobec energii jądrowej, ale wszystko to filtrowane jest obiektywnym okiem telewizyjnej kamery.
Nieprzypadkowo bowiem główną bohaterką filmu jest telewizyjna dziennikarka, która chce nakręcić rzetelny reportaż na temat energii atomowej. W Chińskim syndromie media uczciwie przekazują widzom rzeczywistość, a Kimberly jest (prawie) wzorem poprawnego dziennikarstwa. Bridges zagląda w świat telewizji i pokazuje widzom rządzące nią mechanizmy. Nie jest to może analiza równie głęboka jak ta ze Wszystkich ludzi prezydenta (1976, reż. Alan Pakula), ale mimo wszystko pozwala ona spojrzeć na problem energii atomowej przez dodatkową soczewkę. Co ciekawe, to właśnie rzetelność zarządu telewizji sprawia, że z początku wieści o wydarzeniach w Ventanie nie są podawane do wiadomości publicznej – właściciele stacji boją się podawania nieprawdziwych informacji, które mogłyby namieszać widzom w głowie i zakończyć się pozwem ze strony władz elektrowni.
Chiński syndrom rzecz jasna ma pewne wady oraz realizacyjne anachronizmy, przez które część scen trąci delikatnie myszką. Szczególnie blado wypadł pościg samochodowy z drugiej połowy filmu. Jego realizacja była mocno przeciętna i przypominała raczej niskiej jakości kino sensacyjne z tamtej epoki. Niektórym widzom nie spodoba się też tempo prowadzenia akcji. Bridges postawił na powolne opowiadanie w fabuły i ukazywanie konsekwencji wyborów dokonywanych przez bohaterów oraz zarząd elektrowni. Dzięki wielu spokojniejszym scenom intryga spokojnie idzie do przodu, a nie galopuje przed siebie w szaleńczym tempie. Mało wiarygodnie wypadło także rozwiązanie akcji w pokoju kontrolnym Ventany. To właśnie wtedy do filmu wkradła się odrobina patosu, którego niewielka ilość jest jedną z zalet Chińskiego syndromu.
Bridges nakręcił film w pewnym sensie proroczy, bowiem prawdziwą siłę zaniedbań przy kontrolowaniu elektrowni atomowych świat poznał w kwietniu 1986 roku. Co prawda był to zupełnie inny system polityczny oraz gospodarczy, ale mechanizmy prowadzące do tragedii pozostały takie same – żądza zysków oraz ignorowanie procedur bezpieczeństwa przez zarządzających elektrownią. To fascynujące, że Chiński syndrom, wydany przecież aż siedem lat przed katastrofą w Czarnobylu, zdołał uchwycić i wiarygodnie przedstawić główne przyczyny największej katastrofy atomowej w historii. Film Bridgesa to rzadki przykład ważnej społecznie publicystyki ukrytej pod płaszczykiem dobrego thrillera dziennikarskiego. I choć w obecnych czasach energia atomowa jest najskuteczniejszym sposobem walki z globalnym ociepleniem i zmianami klimatycznymi, z Chińskiego syndromu płynie wciąż aktualna nauka, która każe przedkładać bezpieczeństwo ponad zysk.
- oryginalny tytuł: The China Syndrome
- data premiery: 1979
- gatunek: thriller / dramat
- reżyseria: James Bridges
- scenariusz: James Bridges, T. S. Cook, Mike Gray
- aktorzy: Jane Fonda, Jack Lemmon, Michael Douglas, Wilford Brimley
- moja ocena: 8/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.