Nie lubię filmów religijnych, głównie dlatego, że większość z nich przeładowana jest tanią demagogią przypominającą słynną pastę o Einsteinie (ciekawostka na dziś: Einstein nie wierzył w żadną formę osobowego, antropomorficznego Boga). Czymś innym natomiast są o religiach i ludziach je wyznających – te wprost uwielbiam, bo zazwyczaj stanowią doskonałą analizę konsekwencji życiowych wiary w różnego rodzaju dogmaty. “Boże Ciało” rzecz jasna zalicza się do drugiej kategorii, a reżyser dokonuje skrupulatnej wiwisekcji psychiki głównego bohatera. Ja jednak zaryzykuję dość kontrowersyjną tezę – dzieło Jana Komasy tak naprawdę pokazuje niewydolność i totalny upadek polskiego systemu resocjalizacji przestępców.
Daniel to młody chłopak, który został zamknięty w poprawczaku, zresztą nie wiadomo do końca za co (choć w pewnym momencie można zacząć się domyślać). Wreszcie jednak zostaje warunkowo zwolniony i wysłany na drugi koniec Polski, do podkarpackiej wsi, obok której znajduje się zakład stolarski produkujący meble i zatrudniający resocjalizujących się kryminalistów. Chłopak wysiada na przystanku obok zakładu, po czym, wiedziony przeczuciem, idzie do kościoła we wsi. Tam, podczas oczekiwania na mszę świętą, zostaje wzięty za księdza, co uruchamia lawinę kolejnych wydarzeń.
Komasa od samego początku konsekwentnie buduje portret psychologiczny Daniela. Pierwszy akt przedstawiający życie protagonisty w zakładzie poprawczym jest gorzką laurką wystawioną polskiemu systemowi penitencjarnemu. Poprawczak żywcem wyjęty jest ze stereotypu popularnego w latach 90; pełno w nim przemocy, dręczenia, a reżyser dodatkowo uwypukla totalny brak zainteresowania przez system rehabilitacją zamkniętej młodzieży. Jedyną osobą, która troszczy się o losy młodych skazańców jest ksiądz Tomasz, kapłan z dość nieortodoksyjnym podejściem do wiary. Jednak nawet on nie jest w stanie przełamać wszechobecnej, systemowej bierności wobec skazanych, a jego podejście do wiary, choć bardzo inspirujące dla Daniela, nie odnosi w szerszym kontekście żadnego skutku wśród reszty osadzonych.
Główny bohater w momencie wyjścia z zakładu poprawczego to człowiek częściowo zresocjalizowany. Po krótkim ciągu hedonistycznych rozrywek, który dodatkowo zaznacza jego wyobcowanie ze współczesnego świata, trafia on do podkarpackiej wsi i chce w niej czynić dobro. I tutaj właśnie “Boże Ciało” zaczyna błyszczeć niczym świeżo wypolerowany brylant – sceny dziejące się w wiosce są świetnie napisane i błyskotliwe zagrane. Bo, prawdę mówiąc, Daniel jest świetnym księdzem. Wzorem swojego autorytetu z poprawczaka prezentuje wiernym nieszablonowe podejście do wiary. “Nie zebraliśmy się tutaj, by klepać formułki” to bodaj jeden z najważniejszych tekstów filmu, który pozwala zestawić ze sobą żarliwą wiarę Daniela z hipokryzją niektórych parafian.
Bardzo ciekawym wątkiem jest niezagojona rana, która wciąż dręczy społeczność wsi. Daniel, jak przystało na przybysza z zewnątrz, świadomie ją rozdrapuje. Nie robi tego jednak ze złośliwości, lecz z chęci czynienia dobra, bowiem owa rana zatruwa mieszkańców wioski jak arszenik. Efektem tego jest wytworzenia bardzo ciekawej i głębokiej relacji Daniela z miejscową dziewczyną, która jest bodaj najlepszym elementem filmu. I choć Bartosz Bielenia w głównej roli kradnie cały spektakl i gra fenomenalnie, to właśnie rozmowy z Elizą (graną notabene przez imienniczkę, Elizę Rycembel) pozwalają wybrzmieć prezentowanym na ekranie emocjom. A tych jest ogrom – Komasa z gracją przedstawia coraz to kolejne wydarzenia w taki sposób, że ciężko jest się widzom nie utożsamiać z odczuwanymi przez bohaterów uczuciami. Dzięki temu seans “Bożego Ciała” to przeżycie wzruszające i emocjonujące, oddziałujące na wrażliwość widzów z ogromną siłą.
Dzieło Jacka Komasy to jednak film zaskakująco ludzki, pozbawiony skomplikowanej metafizyki. Siła wewnętrzna Daniela płynie rzecz jasna z żarliwej wiary w katolicyzm, ale na szczęście na próżno tutaj szukać religijnej agitacji. Dzięki ogromnej sile emocjonalnej oraz skupieniu się na fenomenalnie zagranej postaci Daniela “Boże Ciało” to film zaskakująco spokojny i kameralny. Poza protagonistą, Elizą i jej matką większość postaci zarysowana jest raczej grubą kreską, reżyser ponadto często czerpie również ze stereotypów. O dziwo dzieło Komasy na tym nie traci, a mało wyraźne tło historii tylko przenosi skupienie widza na główny wątek fabularny.
Dość duszne, utrzymane w niebieskim kolorze kadry, kilka długich ujęć oraz bardzo dobry color grading dodatkowo przyczyniają się do sukcesu “Bożego Ciała”. Na marginesie, reżyser w bardzo ciekawy wizualnie sposób oddał hedonistyczne ciągoty bohatera w pierwszym akcie filmu – sceny w klubie oraz na imprezie były wyśmienite! Co prawda mam drobne zastrzeżenia do kilku pojedynczych scen, a dziwne zakończenie w zupełnie innej niż cały film konwencji psuje wrażenia z drugiego aktu, ostatecznie dzieło Komasy to bardzo udany, kameralny film pokazujący całkowitą klęskę resocjalizacji we współczesnym systemie penitencjarnym. Jak przystało na bardzo dobry dramat “Boże Ciało” jest wypełnione budzącymi silne emocje scenami, a skoro film rozczulił nawet mnie, to powinien roztajać nawet najbardziej niewzruszonych widzów.
- oryginalny tytuł: Boże Ciało
- data premiery: 2019
- gatunek: dramat
- reżyseria: Jan Komasa
- scenariusz: Mateusz Pacewicz
- aktorzy: Bartosz Bielenia, Aleksandra Konieczna, Eliza Rycymbel
- moja ocena: 8/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.