Amerykańscy scenarzyści mają starą i sprawdzoną zasadę, która szczególnie dobrze działa w podgatunku dramatu sądowego: życie pisze najlepsze scenariusze. Dlatego właśnie gros filmów pokazujących destrukcyjny wpływ systemu na jednostkę lub grupę jednostek pokazuje prawdziwe wydarzenia, czasem nieznacznie zmienione w celu podkręcenia dramaturgii. Zresztą nie tak dawno temu, bo w 2015 roku, jeden z przedstawicieli tego nurtu, Spotlight (2015, reż. Tom McCarthy), otrzymał Oscara dla najlepszego filmu. 25 lat niewinności jest rzecz jasna dziełem znacznie bardziej kameralnym od amerykańskiego starszego kolegi, ale równie szokującym. Historia niesłusznie skazanego Tomasza Komedy faktycznie prosiła się o dobrą, pełnometrażową fabułę… Na szczęście reżyser filmu, Jan Holoubek, spełnił te oczekiwania.
Szczegółów tytułowej sprawy streszczać nie będę, więc przypomnę jedynie, że Tomasz Komenda został niesłusznie skazany za zabójstwo młodej, piętnastoletniej dziewczyny zamordowanej podczas zabawy sylwestrowej. Główny bohater nigdy nawet nie był w miejscowości, w której dokonano zbrodni, ale w wyniku działań zdesperowanych policjantów szukających winnego został ostatecznie skazany i osadzony w więzieniu. Po wielu latach odsiadki zespół policjantów oraz prokuratorów zauważa nieścisłości w sprawie i rozpoczyna walkę o uniewinnienie Komendy.
25 lat niewinności jest zasadniczo podzielony na trzy główne wątki, spośród których najważniejszym i największym objętościowo jest próba pokazania wpływu niesłusznego skazania na życie głównego bohatera. W tej perspektywie główny bohater staje się ofiarą drapieżnego systemu, którego emanacją są zarówno instytucje państwowe takie jak policja, prokuratura czy sądy, jak i samo więzienie, będące mikrokosmosem umieszczonym gdzieś obok naszej szarej, polskiej codzienności. Wątek niszczenia jednostki przez system jest oczywistością przy historii tego rodzaju. Pozbawiony pola do manewru Holoubek nie stara się wymyślić koła na nowo, a raczej próbuje w możliwie realistyczny sposób przedstawić losy głównego bohatera. Jest w tym wszystkim trochę przesady i nadmiernego epatowania brutalnością, ale z drugiej strony sceny w więzieniu mają w sobie posmak opowiadań Stasiuka, który chyba jako jedyny rodzimy twórca był w stanie w pełni oddać piękno i brzydotę subkultury więziennej, ze wszystkimi odcieniami szarości.
To rzecz jasna miło, że sceny w więzieniu mają w sobie dużo ze Stasiuka, a Jan Frycz w roli doświadczonego, filozofującego więźnia wydaje się być wyjęty ze Skazanych na Shawshank (1994, reż. Frank Darabont) – problem w tym, że w pewnym momencie film zaczyna zbyt bardzo skupiać się na więzieniu, na czym cierpi znacznie ciekawszy i ważniejszy dla całości wątek relacji bohatera z matką. Zarówno Piotr Trojan, jak i Agata Kulesza zagrali wyśmienicie, a ich role są bez wątpienia najciekawszym elementem filmu. Niestety Kuleszy jest na ekranie po prostu za mało, przez co jej relacja z synem zostaje niejako wyrzucona na fabularny drugi plan, a kwestia reakcji społeczeństwa wobec “matki mordercy” wyrażona jest w pojedynczej scenie, na dodatek przeszarżowanej pod względem reżyserskim.
Dość blado wypadł też wątek sprawiedliwego policjanta, który wpada na trop prawdziwego mordercy oraz, w konsekwencji, dowiaduje się o niewinności Komendy. Dariusz Chojnacki gra naprawdę nieźle, tak samo zresztą jak aktorzy wcielający się w duet jego kolegów-prokuratorów, ale niestety żaden z nich nie jest w stanie całkowicie udźwignąć tego wątku. Mam wrażenie, że problem ten nie jest spowodowany przez błędy w reżyserii czy montażu, a raczej przez niewystarczający metraż – pomiędzy początkiem nowego śledztwa, a jego zakończeniem mija góra kilkanaście minut, przez co odkrycie prawdy wydaje się być wymuszone przez imperatyw narracyjny, a w konsekwencji nie daje wystarczającej satysfakcji emocjonalnej.
Do technicznych aspektów 25 lat niewinności nie mam żadnych poważnych zastrzeżeń. Na plus na pewno wyróżniają się solidne zdjęcia – bliskie plany skutecznie wydobywają na światło dziennie emocje bohaterów, a niski klucz oświetleniowy oraz dominacja czerni, szarości i błękitu uwypuklają osamotnienie Komendy w walce z systemem. Muszę przy okazji pochwalić scenografów, którzy odwalili kawał dobrej roboty przy scenografiach nawiązujących do końcówki lat 90. Z niektórych scen aż czuć ducha tamtych czasów. Natomiast dość przeciętnie wypadł dźwięk – części dialogów zwyczajnie nie da się zrozumieć, a na muzykę (poza dwoma licencjonowanymi kawałkami z końcówki lat 90) nie zwróciłem większej uwagi. Cóż, jak widać problemy z trudnymi do zrozumienia dialogami to już norma w polskim kinie…
25 lat niewinności nie jest produkcją wybitną pod względem artystycznym, ale wydaje mi się, że Holoubek wyciągnął ze scenariusza wszystko, co był w stanie wyciągnąć. Pomimo dość nierównego tempa i sporych problemów z wątkiem ponownego śledztwa film ogląda się znakomicie, a jego najważniejsze sceny dostarczają ogromu emocji i skłaniają do wyrażenia sprzeciwu wobec niesprawiedliwego systemu. Prawdę mówiąc cieszę się, że takie produkcje powstają – w końcu 25 lat niewinności pod pretekstem opowiedzenia prawdziwej historii podejmuje istotną społecznie kwestię skuteczności wymiaru sprawiedliwości. Choć na ten temat powiedziano już właściwie wszystko, tak naprawdę nigdy nie zaszkodzi nam (czyli społeczeństwu) się jeszcze raz zastanowić – a jestem pewien, że film Holoubka niejednego widza poruszy i zachęci do ciekawych refleksji.
- oryginalny tytuł: 25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy
- rok premiery: 2020
- gatunek: dramat / biograficzny
- reżyseria: Jan Holoubek
- scenariusz: Andrzej Gołda
- aktorzy: Piotr Trojan, Agata Kulesza, Jan Frycz, Dariusz Chojnacki
- moja ocena: 7/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.