Zupełnie przypadkiem załapałem się na premierę Żelaznego mostu. Ot, szedłem akurat zobaczyć Doktora snu, a w moim kinie odbywała się uroczysta premiera tego filmu. Byłem zmęczony po całym dniu na uczelni i trochę głupio mi było przemykać się obok wieczorowo ubranych gości, ale nie miałem wyjścia. A premiera przypominała trochę stypę – uczestnicy wydarzenia stali w małych grupach i rozmawiali, po czym karnym krokiem, w absolutnej ciszy, udali się do sali kinowej na premierowy seans. I, prawdę mówiąc, teraz rozumiem tę ciszę. Dodam, że zawsze ciężko pisze mi się na temat pełnometrażowych debiutów, szczególnie tych polskich i nieudanych. Rozumiem, a także usprawiedliwiam niewielkie doświadczenie wkraczających na ekrany kin twórców, ale, tak z drugiej strony, jako widz oczekuję satysfakcjonującego produktu dobrej jakości. A mało znani, młodzi filmowcy mają ciężko – zrobisz komercyjną klapę, nie dostaniesz pieniędzy na kolejny film… A niestety Żelazny most Moniki Jordan-Młodzianowskiej nie jest ani sukcesem artystycznym, ani komercyjnym.
W filmie tak właściwie mamy troje głównych bohaterów. Oskar i Magda są małżeństwem. Ona nie ma konkretnej pracy, on haruje całymi dniami w kopalni. Raz na jakiś czas do domu pary na miły wieczór z wódką i zakąskami wpadnie Kacper, kolega Oskara z pracy, który po jakimś czasie wdaje się w romans z Magdą. I tak toczy się życie bohaterów, aż do czasu, kiedy Oskar zostaje zasypany pod ziemią, a Kacper koordynuje akcję ratunkową mającą na celu uratowanie uwięzionego kumpla.
Żelazny most zawodzi już na poziomie koncepcyjnym. Zawarta w scenariuszu historia zwyczajnie nie nadaje się na prawie półtoragodzinny kameralny dramat. Fabuła de facto złożona jest z jednego banalnego wątku żywcem wyjętego z telenoweli, na dodatek poszatkowanego retrospekcjami. Doskonale rozumiem sens opowiadania historii za pomocą retrospekcji – zabieg ten, połączony z surowym stylem kręcenia, w teorii pozwala przyjrzeć się psychologii głównych bohaterów i daje możliwość wybrzmienia dziejącej się na ekranie tragedii. Problem w tym, że psychologizacji tutaj brak, a w praktyce przyjęta przez reżyserkę konwencja nie sprawdza się. Nadmiar retrospekcji przesadnie spowalnia tempo akcji i jedynie uwypukla wady miałkiego, nijakiego scenariusza.
Jordan-Młodzianowska starała się oprzeć swój film na barkach trójki głównych postaci. Ciężar ten jednak okazał się zbyt dużym wyzwaniem, zarówno od strony warsztatowej, jak i aktorskiej. Kacprowi i Magdzie brak wyrazistości i realizmu psychologicznego, tak niezbędnego przy kameralnych dramatach. Bardzo przeciętnie wypadł wcielający się w tę dwójkę duet Topa-Kijowska. Podejrzewam, że jest to zarówno efekt braku doświadczenia reżyserki przy prowadzenia aktorów, jak scenariusza mocno ograniczającego możliwości obojga aktorów. Nieudane postacie, przypominające papierowe kukiełki bez wyrazu, położyły całkowicie Żelazny most.
Nie miałem niestety żadnego powodu by kibicować lub chociażby nawiązać nić porozumienia z którąkolwiek z postaci. Przyjęta przez Jordan-Młodzianowską surowa konwencja skutecznie uniemożliwiła mi wyrobienie sobie stosunku emocjonalnego do dziejących się na ekranie wydarzeń, co dodatkowo zepsuło wrażenia z seansu. Po niecałej godzinie oglądania, nieprzekonany i niemożebnie znudzony, emocjonalnie niezaangażowany nawet w najmniejszym stopniu, zerknąłem na zegarek i westchnąłem. Już miałem zbierać się do przedwczesnego wyjścia, gdy wreszcie zaczęło się dziać coś ciekawego. Scena rozmowy przez tytułowy żelazny most to bez wątpienia najlepszy moment filmu, który jednak paradoksalnie dodatkowo mnie sfrustrował. Fragment ten udowodnił, że w fabule Żelaznego mostu tkwił potencjał do opowiedzenia ciekawej, obfitującej w emocje historii. Potencjał zabity przez zbędny melodramatyzm i niewiarygodne, zagrane bez przekonania postacie. Ach, no i przez urwany, irytujący finał, który nie pozostawił miejsca na żadne niedopowiedzenia, a w konsekwencji dodatkowo pozbawił historii tej jakże niezbędnej odrobiny ambiwalencji.
Seans Żelaznego mostu polecam jedynie jako remedium na problemy z zaśnięciem. Film nie sprawdza się jako dramat, nie potrafi wywołać emocji, nie angażuje w fabułę, wreszcie nie jest w stanie zainteresować mało wyrazistymi głównymi bohaterami. Nie zamierzam jednak skreślać debiutującej Moniki Jordan-Młodzianowskiej – w kilku momentach reżyserka prezentuje solidny warsztat, a filmowi od strony technicznej (zdjęcia, montaż) nie mam nic do zarzucenia, szczególnie biorąc pod uwagę ograniczony budżet. Cóż, Żelazny most jest kolejnym dowodem na to, że mamy w Polsce problem z dobrymi scenariuszami, a raczej ich brakiem. A ze słabego scenariusza dobrego filmu nie będzie, nawet gdyby za kamerą zasiadł Kubrick czy Scorsese.
- oryginalny tytuł: Żelazny most
- data premiery: 2019
- gatunek: dramat
- reżyseria: Monika Jordan-Młodzianowska
- scenariusz: Julia Kijowska, Bartłomiej Topa, Łukasz Simlat, Andrzej Konopka
- moja ocena: 3/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.