Niewielu współczesnych reżyserów może pochwalić się tak wyrazistym stylem jak Robert Eggers. Choć Wiking to dopiero jego trzeci film, to nie da się o nim pisać w oderwaniu od poprzednich dzieł Amerykanina. Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015) oczarowała mnie hipnotyzującą, kameralną wizją XVII-wiecznej, purytańskiej rodziny utrzymaną w konwencji horroru artystycznego, natomiast Lighthouse (2019) sprawdził się jako jeszcze bardziej kameralna, jeszcze bardziej szalona historia dwóch amerykańskich latarników z XIX-wiecznej Nowej Anglii. Tym razem Eggers sięgnął nieco dalej, bo aż do X wieku, opierając szkielet fabuły na archetypowej historii o zemście oraz na… szekspirowskim “Hamlecie”. Czy Wiking zasłużył na ucztę w Valhǫll, czy może na wieczne potępienie w Helu?
Ach, jeszcze jedna rzecz – zachęcam, by włączyć w tle ten utwór. +100 do klimatu, + 50 do epickości!
Głównym bohaterem filmu jest Amleth (nazwa brzmi znajomo?), syn króla Aurvandila. Gdy ten wraca z wyprawy łupieżczej, przywożąc skrzynie złota i rzędy niewolników, okazuje się, że młody książę może rozpocząć wchodzenie w dorosłość. Proces ten przerywa wuj Fjölnir, który zabija króla, żeni się z królową i przejmuje władzę nad królestwem. Amleth cudem ucieka i poprzysięga zemstę. A to wszystko uzupełniają liczne elementy z mitologii nordyckiej oraz urocza Anyą Taylor-Joy, która wciela się w sprytną mieszkankę… Rusi Kijowskiej. Cóż, doceniam dbałość o realia historyczne, bo wikińskie wyprawy łupieżcze i handlowe w tym rejonie świata są bez wątpienia jednym z ciekawszych i zarazem mniej znanych epizodów w historii Europy Wschodniej.
Skoro już wspomniałem o realiach historycznych, to wypada rozwinąć ten wątek. Eggers słynie z pieczołowitego przygotowania do filmów, co widać już było na przykładzie Czarownicy. Bajki ludowej z Nowej Anglii, którą zainspirowały XVII-wieczne dokumenty o polowaniach na wiedźmy. Także i tutaj mamy ciekawą wariację na temat historii Wikingów, w czym duża zasługa nie tylko samego Eggersa, ale też Sjóna – islandzkiego poety i współautora scenariusza. Wszystko, począwszy od kostiumów, przez rekwizyty, scenografię, odwzorowanie zwyczajów wikińskich aż po liczne wypowiedzi w języku staronordyjskim, buduje wiarygodną i spójną całość godną naturalistycznego filmu historycznego. Co istotne, za sprawą doskonałej warstwy audiowizualnej (zdjęcia są po prostu piękne, a dźwięk i muzyka budują klimat) Wiking pochłania i angażuje uwagę, dając możliwość wejścia w brutalny świat X-wiecznej Islandii. Podobnie jak w przypadku Diuny (2021, reż. Denis Villeneuve), całkowicie kupiłem wizję wykreowaną przez reżysera, nie wątpiąc w nią nawet przez chwilę.
Ta immersyjność, bo to słowo najlepiej oddaje moje wrażenia, jest kluczowa dla sukcesu Wikinga. Bez niej byłoby ciężko uwierzyć w liczne dziwne, nadprzyrodzone wydarzenia, charakterystyczne dla stylu Eggersa. Oczywiście większość z nich (choć nie wszystkie) została żywcem wyjęta z mitologii nordyckiej, a film flirtuje z konwencją charakterystyczną dla tego rodzaju opowieści. Rytuały odprawiane przez coraz to kolejnych czarowników są nie tylko niepokojące, ale też niewyjaśnione i wieloznaczne. Eggers przedstawia je z dużą dokładnością, eksperymentując przy tym z pracą kamery i dźwiękiem w taki sposób, by dodatkowo nadać filmowi aury tajemniczości. Widać tutaj horrorowy rodowód reżysera, który nie boi sięgać po tricki znane z kina grozy. Na szczęście Eggers ich nie nadużywa, a elementy nadprzyrodzone sprawiają, że seans Wikinga jest zarazem fascynujący i niepokojący.
Niestety film nie jest bez wad, a malownicze islandzkie pejzaże, które niemal dorównują pięknem Nowej Zelandii, nie są w stanie ich zrekompensować. Fabuła Wikinga to de facto “Hamlet” z rozbudowanym motywem zemsty oraz kilkoma mniej znaczącymi wątkami pobocznymi. Nie jest to zły punkt wyjścia, ale nazbyt teatralna historia po prostu nieco gryzie się z naturalistyczno-mistycznym stylem Eggersa. Opowieść ma kilka dłużyzn i czasami brakuje jej pazura, choć akurat te niedostatki nadrabia doskonała gra aktorów. W obsadzie filmu znalazło się miejsce dla wielu utalentowanych osób. Na pierwszym planie bryluje Alexander Skarsgård, który nie gra Amletha – on nim po prostu JEST. To absolutnie fascynujący, doskonale wykreowany antybohater, będący właściwie klonem Conana z oryginalnego Conana Barbarzyńcy (1982, reż. John Milius). Reszta obsady też zaliczyła świetne występy, a szczególnie chciałbym wyróżnić Anyę Taylor-Joy w roli Olgi, Nicole Kidman grającą królową i matkę głównego bohatera, a także Claesa Banga, czyli złego wuja Fjölnira. To cztery najważniejsze postacie, na barkach których Eggers złożył cały ciężar fabuły. Gdyby jedno z nich pokpiło sprawę, opowieść zawaliłaby się jak domek z kart… Na szczęście tak się nie stało, a gra aktorów stanowi jedną z głównych sił filmu.
Na sam koniec chciałbym jeszcze wrócić do wątków mitologicznych. Choć bez wątpienia budują one klimat Wikinga i stanowią ważny element jego fabuły, to niestety uważam, że Eggers zwyczajnie nie poradził sobie z przenoszeniem ich na ekran. Jest to w dużej mierze wina kiepskiego CGI, którego niedostatki wrażenia z seansu, a zbyt daleko idącej dosłowności w przedstawianiu niektórych wydarzeń, postaci czy miejsc, takich jak Yggdrasil, Walkiria oraz Odyn. Nie zamierzam się kłócić z wizją reżysera, zresztą ten świetnie poradził sobie z wizualizacją dziwnych rytuałów i zdarzeń… Może właśnie stąd bierze się mój niedosyt? Skoro udało się stworzyć tak nietypowe i niepokojące sekwencje przepowiadania przyszłości czy wywoływania zmarłych, to widok zwyczajnej, „nudnej” Walkirii po prostu się z tym nie zgrywa. Szkoda, ale myślę, że większość widzów nie zwróci na to uwagi.
No właśnie, niedosyt – to słowo chyba najlepiej oddaje moje wrażenia po seansie filmu. Nie zrozumcie mnie źle, Wiking jest świetny w praktycznie każdym aspekcie sztuki filmowej, ale daleko mu do doskonałości, a ja nie mogę pozbyć się wrażenia wrażenie, że Eggers nie wzniósł się na wyżyny umiejętności. Nie będę ukrywał, że spodziewałem się czegoś lepszego, a poprzeczkę przed seansem ustawiłem bardzo wysoko, więc chyba tutaj jest źródło mojego narzekania. Zresztą dwa wcześniejsze filmy Eggersa były lepsze na prawie każdej płaszczyźnie, o czym zwyczajnie trudno zapomnieć. Tak czy siak Wiking sprawdza się jako świetnie zrealizowane połączenie kina artystycznego i historycznego, a balans pomiędzy tymi elementami sprawia, że film powinien trafić w gusta zarówno tych mniej, jak i bardziej wymagających widzów. W moje trafił, bo mimo niedosytu wyszedłem z sali kinowej więcej niż zadowolony.
- oryginalny tytuł: The Northman
- data premiery: 2022
- gatunek: dramat historyczny / fantasy
- reżyseria: Robert Eggers
- scenariusz: Robert Eggers, Sjón
- aktorzy: Alexander Skarsgård, Anya Taylor-Joy, Nicole Kidman, Claes Bang, Ethan Hawke, Willem Dafoe, Björk
- moja ocena: 8,5/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.
A I kolejną ciekawostką jest to że oprócz mojego statystowania w jego filmie można tez usłyszeć mój głos 🙂