Zacznę od razu w niezbyt miły sposób, bo całe pokłady mojej początkowej sympatii zostały przez Franta Gwo, reżysera filmu, całkowicie unicestwione. Otóż “Wędrująca Ziemia” to toporna propaganda, pod względem braku subtelności przypominająca kino socrealistyczne, mająca nad nim jedną tylko zaletę – znacznie większy rozmach. Bo nawet “Pokolenie” Wajdy, dzieło bądź co bądź zakłamujące historię i wielbiące komunizm, przynajmniej było ładnie nakręcone i miało dające się lubić postacie. A to właśnie w tych dwóch aspektach filmu Frant Gwo poniósł sromotną klęskę.
Słońce zaczęło gwałtownie zmieniać się w czerwonego olbrzyma, zagrażając istnieniu ludzkości. W obliczu nadchodzącego końca świata cała planeta zjednoczyła się, a świeżo utworzony rząd światowy rozpoczął wdrażanie Projektu Wędrującej Ziemi, który zakładał opuszczenie przez nasz dom Układu Słonecznego i udaniu się w kilkutysiącletnią podróż do Alfa Centauri. A że gdyby wszystko szło gładko w filmie nie byłoby miejsca na patos, ułożony przez ludzkość plan zaczyna się sypać. Dzielni radzieccy wyzwoliciele chińscy naukowcy, pracownicy i tajkonauci muszą ocalić Ziemię przed zagładą.
Jak można domyślić się po przeczytaniu powyższego opisu, fabuła filmu to stek bzdur dorównujący niesławnemu (przynajmniej pod kątem scenariuszowym) “2012” Emmericha. “Wędrująca Ziemia” oparta została na opowiadaniu Liu Cixina, uważanego za wschodzącą gwiazdę chińskiego hard science fiction. Problem w tym, że, przynajmniej sądząc po filmie, przedrostka “hard” na próżno tu szukać. Dzieło Gwo to nadęta do absurdu bajeczka o dzielnych Chińczykach ratujących planetę. Co prawda wielokrotnie dostajemy migawki na reprezentantów innych krajów, ale nie oszukujmy się, zabieg ten ma na celu jedynie skontrastowanie reszty świata z wzorowymi mieszkańcami Państwa Środka. Pozornie w finale reżyser serwuje nam toporną metaforę pokazującą, że bez współpracy nie byłoby szansy na uratowanie świata, ale ten krótki fragment stoi w opozycji do całości filmu.
Największą wadą “Wędrującej Ziemi” są bez wątpienia postacie, które nie dość, że po prostu są, to w większości, niestety, są bardzo irytujące. Na początku filmu reżyser zapoznaje nas z kilkoma osobami, które są głównymi bohaterami produkcji. Problem w tym, że Gwo nie daje nam choćby chwili na poznanie i polubienie protagonistów “Wędrującej Ziemi”, przez co z początku są nam oni obojętni. Bohaterowie filmu szybko zaczynają pajacować i zachowywać się jak banda kretynów, przez co od razu nabrałem żądzy mordu i kibicowałem planecie w jak najszybszym ubiciu całej tej nieśmiesznej ferajny.
Gwo zamiast poświęcić choć chwilę na rozwój głównych bohaterów, z perwersyjną lubością wprowadza dziesiątki postaci pobocznych, z których żadna nie wyróżnia się niczym. Powoduje to niepotrzebny chaos, a także dodatkowo pozbawia jakichkolwiek emocji, bo dlaczego miałbym się przejmować piętnastą z kolei śmiercią osoby, którą w najlepszym przypadku miałem w czterech literach, a w najgorszym chciałem zamordować. A owym najgorszym przypadkiem jest nijaki Tim. Dawno nie widziałem tak źle napisanego i zaimplementowanego przykładu stereotypowego “zabawnego” przygłupa. Brak też w “Wędrującej Ziemi” choć jednej postaci z charyzmą, którą można by polubić. W zamian za to Gwo zaserwował nam tak stereotypowy portret Rosjanina, że aż wzbudził u mnie niesmak.
Absurd fabularny goni absurd, kolejne postacie, które nie mają dla mnie żadnego znaczenia umierają, a mój mózg płonie. Ale hej, przynajmniej strona wizualna może być wspaniała i na tyle angażująca, że “Wędrującą Ziemię” przynajmniej da się zobaczyć do końca, prawda? Nieprawda. Bo o ile CGI jest faktycznie więcej niż solidne, a kilkanaście ujęć (szczególnie tych pokazujących planety i ciała niebieskie) czaruje majestatem, o tyle przez przeciętne animacje i nadmiar generowanych komputerowo obiektów miałem wrażenie obcowania z kiepską grą komputerową. Praktycznie cały film robiono na green screenach, które następnie niezbyt umiejętnie posklejano w całość. Sztuczność świata, szczególnie widoczna podczas gwałtownych ruchów obiektów i postaci, odziera film z magii kina i jakiejkolwiek wiarygodności.
“Wędrującej Ziemi” nie pomaga również fatalny montaż. Zbyt częste zmiany sposobu kadrowania, bardzo krótkie ujęcia i ciągłe przeskakiwanie pomiędzy różnymi postaciami i sytuacjami powoduje ogromny chaos, potęgowany dodatkowo przez nadmiar podobnych do siebie postaci. Przez fatalny montaż w wielu momentach filmu łatwo jest zwyczajnie zgubić wątek. Dziełu Gwo nie pomaga także powtarzalny schemat wydarzeń. Ot, ziemia się trzęsie, coś wybucha, bohaterowie muszą uciekać z miejsca A do miejsca B, więcej wybuchów, do tego odpowiednio podniosła i patetyczna muzyka przypominająca utwory z “Interstellara”. No po prostu żywcem skopiowany styl Michaela Bay’a. Cóż, Gwo na szczęście oszczędził nam łopoczącej na wietrze chińskiej flagi… Choć, trzeba przyznać, reżyser nie miał do tego zbytnio warunków, a wprawne oko i tak dostrzeże chińskie symbole narodowe na większości ujęć.
Dzieło Gwo ma dwie niewątpliwe zalety – kilkanaście pięknych ujęć budzących w widzu tęsknotę za dobrym SF oraz stylowe napisy końcowe, które autentycznie zachwycają. Szkoda tylko, że poza tym “Wędrująca Ziemia” to propagandowe i nędznie wykonane widowisko, mile łechtające ego chińskich widzów. Niestety niestrawny patos nie tylko nie jest w stanie przykryć ogromnych wad dzieła Gwo, ale na dodatek je wyolbrzymia, przez co seans “Wędrującej Ziemi” dla wielu widzów może okazać się traumatycznym przeżyciem. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że 80% filmów katastroficznych w stylu “Pojutrze” czy “Geostorm” to amerykańska propaganda. Cóż, po prostu te filmy są znacznie lepiej napisane i wykonane od dzieła Gwo.
- oryginalny tytuł: Liu Lang Di Qiu
- data premiery: 2019
- gatunek: SF/Katastroficzny
- reżyseria: Frant Gwo
- scenariusz: Gong Geer, Junce Ye, Yan Dongxu, Yang Zhixue, Frant Gwo
- aktorzy: Jing Wu, Chuxiao Qu, Guangjie Li, Jin Mai Jaho
- moja ocena: 2/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.
Nie odczułem jakoś mocno tej propagandy. Cóż, że Chińczycy w filmie ratują świat? Czemu miałoby mnie razić, że Chińczycy nakręcili film akurat o Chińczykach? Nikt nie ma problemu z oglądaniem po sto razy, jak to Amerykanie ratują świat. Jakoś wtedy nie słyszy się głosów o amerykańskiej propagandzie.
Co nie znaczy, że „Wędrująca Ziemia” mi się podoba, bo to raczej słaby film, tyle że propagandowość jest tu najmniejszym problemem.