Marvel i DC już od trzech lat są w głębokim kryzysie, więc niszę kolorowych bajek z dużą liczbą wybuchów zaczynają wypełniać inne duże franczyzy. Jedną z nich jest seria Transformers, do której mam ogromny sentyment. Trochę nie wiem dlaczego, bo filmy Micheala Bay’a (poza świetną jedynką) były beznadziejnie głupie. Jasne, Bumblebee (2018, reż. Travis Knight) bardzo mi się podobał, ale od jego premiery minęło już pięć lat i zdążyłem zapomnieć o wielkich, kosmicznych robotach. Trochę żałuję, że to się zmieniło, bo Transformers: Przebudzenie bestii to film, o którym wszyscy szybko zapomną. Już teraz ledwo go pamiętam, a wyszedłem z kina jakieś dwie, może trzy godziny temu.
Transformers: Przebudzenie bestii: fabuła filmu
Fabuła filmu jest banalnie prosta. Noah, były żołnierz bez pracy i perspektyw na życie, oraz Elena, aspirująca naukowczyni, przez przypadek dowiadują się, że Ziemię zamieszkują roboty z kosmosu. Muszą połączyć siły z Autobotami, żeby odzyskać kolejny MacGuffin – tym razem jest to Klucz Transwymiarowy, czy jakoś tak. Oczywiście ich celem znów jest uratowanie świata przed zagładą, której chcą dokonać: planetożerca Unicron oraz jego zły sługa Scourge. O dziwo, w filmie nie ma moich ulubionych Decepticonów, a po stronie dobra walczą też Maximalsi, czyli wielkie roboty w kształcie ziemskich zwierząt.
Już w trakcie pisania streszczenia fabuły Transformers: Przebudzenia bestii czułem się idiotycznie, a podczas seansu było jeszcze gorzej. Scenariusz filmu składa się z szeregu klisz, które zostały tak przemielone przez współczesne kino, że aż przestały we mnie budzić jakiekolwiek emocje, może poza zrezygnowaniem. To kolejna nudna historia o młodym człowieku, który odkrywa tajemnicę i musi stawić czoła kosmicznemu niebezpieczeństwu. Ile razy już to widzieliśmy? Film nie ma za grosz oryginalności, a jego twórcy postawili na sprawdzoną formułę, czyli wybuchy, walki robotów oraz patos. Nuda!
Transformers: Przebudzenie bestii: bohaterowie
Noah mógłby być głównym bohaterem dowolnego filmu opartego na komiksach superbohaterskich. Nawet jego motywacja do działania, czyli chęć opieki nad rodziną i sprawdzenia się w roli dużego brata, ma tak nijaki wydźwięk, że trudno poczuć jakieś większe emocje wobec bohatera. Jasne, Anthony Ramos zagrał naprawdę nieźle i dzięki wrodzonej charyzmie zdołał uratować film, ale z tej postaci po prostu nie dało się nic więcej wyciągnąć. Natomiast Elena, czyli towarzyszka Noaha, to kawałek papieru. Jej postać ma ze dwie cechy charakteru i tyle da się o niej powiedzieć. Równie dobrze mogłoby jej nie być.
Transformers: Przebudzenie bestii: efekty specjalne i sceny akcji
Ktoś mógłby powiedzieć – OK, ale kogo interesują bohaterowie? To przecież Transformers: Przebudzenie bestii, a nie kolejny arthouse’owy dramat. Ma być głośno, ma się dziać, wszystko ma wybuchać! Na szczęście pod tym względem twórcy raczej nie zawiedli, choć widowisko raczej nie imponuje. Na ekranie rzeczywiście dzieje się dużo. Efekty specjalne są dobre – mniej realistyczne i bardziej komiksowe, niż u Michaela Bay’a, dzięki czemu dużo lepiej wyglądają. Niestety walki nie zachwycają, głównie ze względu na zbyt dużą liczbę postaci. Do choreografii ciągle wkrada się chaos, a końcowa bitwa, choć spektakularna, znudziła mnie na tyle, że ciągle zerkałem na zegarek. Brakowało napięcia, bo i tak wiadomo, że bohaterowie uratują świat, a ostatecznie nic z tego nie wyniknie.
Transformers: Przebudzenie bestii: moja ocena
Kino komiksowe najlepiej działa wtedy, gdy jest proste. Opowiedziana historia nie musi być kameralna, ale nie należy przesadzać z nadmiarem postaci czy wątków. Niestety w Transfomers: Przebudzeniu bestii jest wszystkiego za dużo. W trakcie seansu bawiłem się poprawnie, a film ma kilka dobrych momentów, ale to zdecydowanie za mało, żeby uznać to za dobrze spędzony czas. Szczególnie że liczba moich komórek mózgowych, które umarły przez słuchanie fabularnych bredni, to zapewne miliony, jak nie więcej… Do kina powinni wybrać się głównie fani serii oraz osoby, którym brakuje kolorowych, wybuchowych naparzanek w stylistyce rodem z kina superbohaterskiego i kiepskich gier komputerowych. Reszta wyjdzie z kina rozczarowana lub wściekła. Ja się rozczarowałem, a chyba można mnie zaliczyć do grona fanów Transfomersów.
- oryginalny tytuł: Transformers: Rise of the Beasts
- data premiery: 2023
- gatunek: science fiction
- reżyseria: Steven Caple Jr.
- scenariusz: Darnell Metayer, Josh Peters
- aktorzy: Anthony Ramos, Dominique Fishback, Michael Kelly
- moja ocena: 4,5/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.