Wielu fanów horroru ma już dość filmów utrzymanych w konwencji found footage. Jasne, “Blair Witch Project” odniósł ogromny sukces, ale ile można na owym sukcesie żerować? Cóż, jak dla mnie tak długo, jak długo powstawać będą dobre filmy. Co poradzić, po prostu od czasu do czasu uwielbiam obejrzeć jakiś dobry found footage. “The Poughkeepsie Tapes” w reżyserii Johna Ericka Dowdle’a to dzieło z jednej strony zapomniane, z drugiej zaś wciąż polecane przez horroromaniaków na rozmaitych forach. Wiecie, to jeden z tych horrorów z cyklu “ej, stary, oglądałem wczoraj pewien popieprzony film”. Cóż, absolutnie nie dziwi mnie tego powód.
Film Dowdle’a jest stylizowany na dokument opowiadający historię tajemniczego, wybitnie inteligentnego seryjnego mordercy, który dokonywane przez siebie zbrodnie dokumentował na taśmach VHS. FBI znalazło w opuszczonym domu w mieście Poughkeepsie setki nagrań przedstawiających brutalne morderstwa oraz inne przerażające przestępstwa. Co istotne, morderca regularnie zmieniał modus operandi i toczył grę z organami ścigania, jednak jego niezmienną cechą charakterystyczną było używanie średniowiecznej maski włoskiego plague doctor.
“The Poughkeepsie Tapes” podzieliłbym na dwa segmenty. Pierwszy z nich to cała otoczka związana ze znalezieniem taśm i toczącym się wokół nich śledztwem. Fabuła budowana jest poprzez wywiady twórców rzekomego dokumentu z policjantami, agentami FBI, krewnymi ofiar. Narrację jest regularnie przerywana wstawkami z właściwych taśm. I to właśnie przygotowane przez mordercę nagrania stanowią creme de la creme filmu. Dowdle w perfekcyjny sposób manipuluje tutaj formą. Zdjęcia z taśm są ziarniste, po prostu żywcem wyjęte ze starych VHS, a ciekawa kompozycja różnych ujęć i sztuczek realizacyjnych tworzy niepowtarzalne, bardzo realistyczne wrażenie obserwowania prawdziwego zapisu zbrodni. Zresztą seryjny morderca jest brawurowy, pomysłowy, a przede wszystkim zachowuje się jak autentyczny psychopata.
Sceny z taśm rozczarują fanów gore, ale bynajmniej nie uważam tego za wadę. Twórcy oszczędzili widzom epatowania krwią i flakami, skupili się na pokazywaniu psychicznej przemocy wobec ofiar. Zabieg ten skutecznie zagęszcza atmosferę i wybija widza ze strefy komfortu. Oczywiście film zawiera również sceny brutalne, ale zapewne ze względu na budżet większość scen morderstw nie jest bezpośrednio widoczna na ekranie. To był strzał w dziesiątkę, bo najmocniejszą stroną “The Poughkeepsie Tapes” jest zdecydowanie ów tajemniczy, zamaskowany zabójca i atmosfera osaczenia ofiar. Dowdle w świadomy sposób maskuje brak pieniędzy właśnie poprzez eksploatowanie psychicznej przemocy wobec pokrzywdzonych przez psychopatę. Jak dla mnie jest to bez wątpienia najmocniejszy i najlepszy aspekt filmu. Ciekawie też wybrzmiał motyw teatralności, zaakcentowany przez liczne maski i przebrania. Dodawał on filmowi upiornej, nieco groteskowej atmosfery.
Bardzo klimatyczne i niepokojące były zdjęcia lotnicze z napisów początkowych, które, połączone z charakterystyczną dla gatunku, złowrogo brzmiącą muzyką, przywodziły na myśl “Lśnienie” Kubricka. W kilku momentach filmu, w ramach interpunkcji, wstawiono estetyczne time lapse’y przedstawiające krajobrazy. Owe ujęcia, którym znów wtórowała horrorowa muzyka, były zaskakująco niepokojące, wręcz duszne, skutecznie spotęgowały ponurą atmosferę “The Poughkeepsie Tapes”. Kubrick byłby (z tych kilku scen) dumny.
Niestety dzieło Dowdle’a nie uniknęło bardzo poważnych wad, które absolutnie wybijają z opowiadanej historii. Przede wszystkim część dokumentalna, niebędąca zapisem tytułowych taśm, kłuje w oczy niskim budżetem. Najbardziej widoczne jest to w grze aktorskiej, która momentami przypomina “Trudne Sprawy”. Wiecie, część aktorów jest solidna, nie wychodzi z roli, część zaś to totalna amatorka, bez odrobiny finezji czy polotu. Ciężko jest się wkręcić w found footage, gdy zamiast bohaterów dokumentu o seryjnym mordercy widzimy nieporadnych naturszczyków, którzy wypadają niezamierzenie zabawnie.
Poważny problem stanowi też rażąca nieporadność organów ścigania. I o ile od policjantów z prowincjonalnego hrabstwa w USA za wiele inteligencji nie wymagam, o tyle miałem wrażenie, że w FBI pracuje banda niekompetentnych imbecyli. Szanowny panie scenarzysto, być może wypadałoby napisać nieco bardziej realistyczny scenariusz? Irytujący też był absolutnie bezpłciowy styl zerowy, w jakim nakręcony był rzekomy dokument. Znowuż mieliśmy realizacyjny poziom “Trudnych Spraw”, może z odrobiną pewnej subtelności. Mimo to estetycznie sceny wywiadów nie współgrały z dość wysublimowanymi estetycznie fragmentami taśm, a także wspomnianymi wcześniej niepokojącymi time lapse’ami.
“The Poughkeepsie Tapes” to jeden z tych filmów, które z jednej strony wnoszą coś ciekawego do gatunku, z drugiej zaś mają w sobie elementy tak słabe, że aż żenujące. Normalnie w niskobudżetówkach byłbym w stanie nieco bardziej przymknąć oko na koślawe aktorstwo, ale na tyle raziło ono moje oczy, że w niektórych momentach miałem ochotę wyłączyć film. A szkoda, bo dzieło Dowdle’a miało parę świetnych pomysłów, kilka bardzo mocnych, wnoszących wiele do gatunku scen, a przede wszystkim ogromny potencjał. Fani horrorów o seryjnych mordercach zdolni do zdzierżenia lichego aktorstwa powinni być usatysfakcjonowani, ale ze względu na swój niskobudżetowy charakter “The Poughkeepsie Tapes” pozostaje ekscentryczną ciekawostką. Ciekawostką, dodajmy, przy której bawiłem się nieźle.
- oryginalny tytuł: The Poughkeepsie Tapes
- rok premiery: 2007
- gatunek: horror
- reżyseria: John Erick Dowdle
- scenariusz: John Erick Dowdle
- aktorzy: Ben Messmer, Ivar Brogger
- moja ocena: 5/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.