Moja opinia może być dla niektórych kontrowersyjna, ale dobry horror wcale nie musi być straszny. Znacznie ważniejsze jest uczucie niepokoju, z którym widz zostaje po seansie. I dlatego właśnie najlepsze kino grozy to dzieła takie jak “Czarne święta” (1974, reż. Bob Clark) czy chociażby “Lśnienie” (1980, reż. Stanley Kubrick). Nie szafują one niepotrzebnym efekciarstwem i jumpscare’ami, raczej powoli budują klimat, a źródła grozy szukają głęboko w ludzkiej psychice. Oczywiście są też horrory, które są świetnymi filmami dzięki postmodernistycznym zabawom z konwencją czy trawestowaniu gatunku, ale nie ma ich na rynku zbyt wiele. “The Grudge: Klątwa” natomiast to typowy przykład filmu-produktu, bez napięcia, bez klimatu, za to z natłokiem gatunkowych schematów, które zostały z miernym efektem dobrane przez żądnych zysków producentów.
Doświadczona policjantka Muldoon przeprowadza się wraz ze swoim synem do Pensylwanii. Chce zostawić za sobą bolesne wspomnienia o śmierci męża, który chorował na raka, i poświęcić się wychowywaniu syna. Dostaje pracę w wydziale dochodzeniowym lokalnej policji, a jej nowym partnerem zostaje dość dziwny detektyw Goodman. Już pierwszego dnia miejscowi funkcjonariusze odnajdują samochód z zasuszonym ciałem kobiety, która okazuje się być powiązana ze tajemniczą sprawą, którą przed laty zajmował się były partner Goodmana. Muldoon drąży temat i z czasem dokopuje się do przerażającej prawdy.
Reżyser filmu, Nicolas Pesce, nie jest debiutantem – nakręcił on “Oczy matki” (2016, reż. Nicolas Pesce), czarno-biały horror, który zebrał całkiem niezłe opinie. To zaskakujące, że osoba mająca doświadczenie w gatunku napisała i nakręciła aż tak słaby, przepełniony kliszami film. Litanię narzekań rozpocznę od beznadziejnego scenariusza. Pesce zdecydował się opowiedzieć swoją historię niechronologicznie, żonglując kilkoma przeplatającymi się wątkami, których wspólnym mianownikiem jest śledztwo detektyw Muldoon starającej się odkryć prawdę o domu na 44 Reyburn Drive. Taka struktura fabuły to z pozoru niezły pomysł, wszak udało się to chociażby w bardzo dobrym “Przebudzeniu dusz” (2018, reż. Jeremy Dyson, Andy Nyman), ale niestety ów pomysł położyło fatalne wykonanie.
Historie poboczne mieszają się bez ładu i składu, przez co “The Grudge: Klątwie” brakuje tak potrzebnego napięcia. Ciągłe skakanie pomiędzy wątkami nie tylko niepotrzebnie komplikuje banalną przecież fabułę, ale też, przede wszystkim, znacznie skraca główny wątek śledztwa detektyw Muldoon. A szkoda, bowiem postać policjantki miała w sobie potencjał. Przez ogromną skrótowość spowodowaną brakiem czasu ekranowego reżyser nie daje widzom sposobności zaznajomienia się z bohaterką. Pesce niby definiuje ją przez traumę po śmierci męża, ale wychodzi to niezwykle sztucznie. Muldoon jest niestety płaską, papierową postacią bez charakteru. Grająca policjantkę Andrea Riseborough to bardzo dobra aktorka z doświadczeniem w gatunku – bardzo dobrze zagrała w arthouse’owym horrorze “Mandy” (2018, reż. Panos Cosmatos), choć osobiście szczególnie cenię ją za fenomenalną rolę w “Hidden” (2015, reż. Matt Duffer, Ross Duffer). Niestety, pomimo starań, jej występ w “The Grudge: Klątwie” jest nieporywający. Nie mam do niej o to pretensji, wszak słaby scenariusz ciężko jest przekuć w satysfakcjonujące efekty.
W ogóle Pesce miał do dyspozycji niezłych aktorów, których talentu zwyczajnie nie wykorzystał. Lin Shaye w roli szalonej staruszki jest nieprzyjemnie groteskowa, wyjęta z zupełnie innej niż reszta filmu konwencji estetycznej, a grający jej męża Frankie Faison nie zszedł jeszcze z planu “Prawa ulicy”. Goodman, nowy partner detektyw Muldoon, zachowuje się co najmniej dziwnie i nie pełni właściwie żadnej istotnej funkcji fabularnej, a jeszcze inny detektyw o nazwisku Wilson ewidentnie urwał się z “Outlasta”. Jednak największe stężenie absurdu zawarte jest w postaci syna głównej bohaterki, który na pierwszą połowę historii… znika. Pesce przypomina sobie o nim dopiero w momencie, w którym chłopiec jest niezbędny jako narzędzie fabularne, które wykorzysta przeciw bohaterce zła siła. Instrumentalne traktowanie postaci przez reżysera tylko podkreśla odtwórczość fabuły. Zresztą taki natłok przywoływanych przeze mnie dzieł kultury nie jest przypadkiem – Pesce bierze tutaj przemielone przez gatunek klisze i miksuje je ze sobą bez odrobiny pomysłu czy oryginalności.
Najbardziej w tym wszystkim szkoda mi było złej siły, która przeklęła dom na 44 Reyburn Drive. Reżyser nie pozostawia demonowi zbyt wiele miejsca do działania, przez co biedne monstrum głównie pojawia się za krążącymi bezcelowo po domu bohaterami oraz szczerzy do nich niezadbane zęby (nie ma co się dziwić, wizyta u stomatologa w USA jest horrendalnie droga). Pesce niestety nie ma ciekawych pomysłów inscenizacyjnych i sięga po najbardziej nadużywane horrorowe rekwizyty na czele z absolutnie niestrasznymi jumpscare’ami, które nie dość, że nie straszą, to zazwyczaj jeszcze śmieszą. Szczyt absurdu osiągnęła scena, w której demon… lizał stopy głównej bohaterki. Oczywiście reżyser nie pokazał tej sytuacji wprost [a gdyby to zrobił, mielibyśmy raczej do czynienia z entą już częścią “Strasznego filmu” (2000, reż. Keenen Ivory Wayans)], ale zasugerował ją w tak jednoznaczny sposób, że aż nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Ot, demon, który lubi kobiece stopy, nic niezwykłego, prawda?
Niestety “The Grudge: Klątwa” to nie jest dobry horror, a obraz nędzy i rozpaczy. Scenariusz zamiast dobrej, spójnej historii przepełniony jest absurdem i kliszami, reżyser nie jest w stanie zbudować ani grama napięcia, a gra aktorów jest nieciekawa i nijaka. Słabo wyszło nawet CGI, którego sztuczność skutecznie uniemożliwia wczucie się w snutą przez reżysera historię. A raczej, by być precyzyjnym, w próby jej snucia. Tak właściwie, poza staraniami Andrei Riseborough, widzę dwa główne plusy filmu: realistycznie wykonane, zasuszone ciała, które reżyser z dumą prezentuje w całej okazałości, a także bardzo klimatyczne napisy końcowe, które zniechęciły mnie do natychmiastowego opuszczenia sali. Swoją drogą, sądząc po formie końcówki, liczyłem na to, że Pesce zdecyduje się na scenę po napisach, ale niestety takowej nie było, a ja zmarnowałem dodatkowe dwie minuty życia, które mogłem przeznaczyć na coś ciekawszego od tego filmu, na przykład gapienie się na ścianę. “The Grudge: Klątwę” polecam jedynie osobom szukającym skutecznego lekarstwa na bezsenność.
- oryginalny tytuł: Grudge
- data premiery: 2020
- gatunek: horror
- reżyseria: Nicolas Pesce
- scenariusz: Nicolas Pesce
- aktorzy: Andrea Riseborough, Demián Bichir, John Cho, Frankie Faison, Lin Shaye,
- moja ocena: 2/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.