Terminator (1984) w ogóle się nie zestarzał – recenzja

Reklama

Rok 1984 to bez wątpienia jedna z moich ulubionych dat w historii science fiction. To właśnie wtedy William Gibson wydał “Neuromancera”, trudną w odbiorze i bardzo ponurą powieść, która zawarła w sobie esencję cyberpunku, sprowadzającą się do czterech słów: high tech, low life. Ridley Scott ze swoim “Łowcą androidów”, filmową adaptacją Philipa K. Dicka, co prawda wyprzedził Gibsona o dwa lata, ale jego wizja dystopijnego Los Angeles skąpanego w brudzie i blasku neonów już na zawsze zapisała się w mojej (i nie tylko) pamięci. Mimo że “Terminator” Camerona ma znacząco mniejszy budżet, a reżyser nie zamierza nawet udawać, że celem jego filmu jest czysta rozrywka, to z przyjemnością mogę stwierdzić, że niebo nad Los Angeles A.D. 1984 miało barwę monitora nastrojonego na nieistniejący kanał. 

Oryginalny plakat filmu Terminator z 1984
Plakat filmu

W 2029 roku świat jest nuklearnym pustkowiem, na którym starają się przeżyć nieliczni ludzie. Skutecznie utrudniają to krwiożercze roboty, które przeszukują postapokaliptyczne pustkowia i skutecznie eliminują pozostałości gatunku homo sapiens. Bezimienny cyborg wyglądający jak człowiek zostaje wysłany w przeszłość, by zamordować Sarę Connor, która w przyszłości ma urodzić przywódcę walczącej z maszynami ludzkości. Na prośbę jej syna zadania ochrony dziewczyny podejmuje się Kyle Reese, który również zostaje wysłany w przyszłość. 

Fabuła “Terminatora” to z pozoru kino proste fabularnie. Ot, mamy dość typową damę w opałach, jej szarmanckiego wybawcę oraz goniącego ich antagonistę. Podlanie filmu sztafażem SF oraz dodanie wątku podróży w czasie wprowadza dużo świeżości i rozwija użyte przez Camerona klisze. Przede wszystkim świetnie sprawdza się prostota przy konstruowaniu postaci. Grany przez Schwarzennegera terminator jest całkowicie wyzuty z emocji i faktycznie zachowuje się jak bezduszna maszyna, której jedynym celem jest jak najefektywniejsze osiągnięcie założonego celu. W doskonałym przedstawieniu elektronicznego mordercy bez wątpienia pomaga sam Schwarzenneger, którego wielokrotnie krytykowano za brak talentu. Aktor ten jednak jest idealnie stworzony do ról pozbawionych konieczności ekspresji skomplikowanych emocji i wygłaszania długich kwestii. Dwa lata przed występem u Camerona Austriak zaliczył rolę życia w moim ulubionym “Conanie Barbarzyńcy”, a “Terminator” to bez wątpienia druga najlepsza rola życiowa tego aktora.

Reszta obsady również spisała się na medal. Michael Biehn w roli Kyle Reese’a jest doskonale wyszkolonym, charyzmatycznym i skupionym na zadaniu żołnierzem. Biehn jednak, w przeciwieństwie do terminatora, ma w sobie wyeksponowane człowieczeństwo i pozwala sobie na odczuwanie emocji, które czasami nawet przeszkadzają w jego misji. Zaakcentowanie uczuć Michaela to świetny zabieg reżysera, który zestawia ze sobą dwie najważniejsze postacie filmu i podatkowo podbija stawkę, o którą walczą bohaterowie. Gdyby “Terminator” był horrorem, Sarah Connor byłaby final girl – wygląda nawet dość podobnie do Laurie z “Halloween”. Na szczęście jednak Sarah z damy w opałach mniej więcej w połowie filmu zamienia się w pełnokrwistą i wiarygodną bohaterkę, dzięki czemu zakończenie filmu oddziałuje na widzów z jeszcze większym impetem. Niestety efektem tego jest dość sztucznie zagrana i niepasująca pod względem konwencji scena w motelu, której implikacje fabularne jednak są wystarczającym usprawiedliwieniem dla jej umieszczenia. Na marginesie: ciekawą rolę drugoplanową zaliczył też Paul Winfield jako porucznik policji; bardzo podobał mi się pomysł reżysera na tę postać.

Reklama

A tak swoją drogą, jak już zacząłem pisać o reżyserii, to Cameronowi trzeba przyznać jedno – ma on niezwykły talent. Już początkowa wizja świata przyszłości zachwyca od strony wizualnej. Tysiące ludzkich czaszek, mordercze maszyny przeszukujące pobojowisko, ciemnoniebieskie niebo, przez które ruiny miasta wydają się być wyjęte z koszmaru – Los Angeles A.D. 2029 to nie jest miejsce, do którego chciałbym trafić. Kolorystyka w “Terminatorze” odgrywa równie ważną rolę co w “Łowcy androidów”. I o ile w dziele Scotta pozwalała ona połączyć klimat kina noir z dystopią, o tyle Cameron wykorzystał ją w inny sposób. Kadry przedstawiające Los Angeles, zarówno współczesne jak i przyszłe, skąpane są w ciemnoniebieskich barwach. Buduje to estetyczną paralelę pomiędzy dwoma światami, co zagęszcza już i tak mroczny klimat filmu. Swoje dwa grosze dorzuca także genialna scenografia, która jest w stanie uchwycić stylistyczną esencję cyberpunka, a zarazem nie zboczyć za bardzo z konwencji kina rozrywkowego w kierunku noir.

Doskonale prezentują się także niezwykle klimatyczne napisy początkowe, podczas oglądania których miałem ciarki na plecach. Duża w tym zasługa fenomenalnej ścieżki dźwiękowej. Główny motyw muzyczny “Terminatora” jest po prostu piękny i basta, zresztą reszta soundtracka stoi na równie wysokim poziomie. Tak dobra muzyka dokłada swój kamyczek do budowanego przez Camerona klimatu przyszłości, tak samo zresztą jak efekty specjalne, które, biorąc pod uwagę datę produkcji i budżet, są po prostu genialne. Co prawda animacje poklatkowe samego terminatora zdecydowanie się postarzały, a widoczna w kilku ujęciach maska imitująca twarz Schwarzennegera wybija z klimatu, pozostałe efekty specjalne do dziś wyglądają zaskakująco realistycznie. Szczególnie ujmujące jest Los Angeles przyszłości – brudne, biedne, pełne ludzi bez nadziei, żywcem wyjęte z “Metra 2033”. Moje klimaty!

“Terminator” to jedno ze szczytowych osiągnięć popkultury lat 80. Do dzisiaj sprawdza się jako świetna rozrywka, a Cameronowi przy okazji udało się w swoim dziele uchwycić kluczowe elementy charakterystyczne dla cyberpunku, który brylował wówczas na fantastycznonaukowych salonach. Szare i ponure Los Angeles A.D. 1984, niewiele różniące się od swoich ruin z przyszłości, to zaiste perfekcyjna sceneria dla filmu akcji, sceneria, którą Cameron wykorzystał w prawie każdym calu. Gdyby nie nietrafiona scena w motelu i kilka bardzo przestarzałych efektów specjalnych bez chwili wahania określiłbym “Terminatora” mianem arcydzieła, bo film po latach wciąż zachwyca niepowtarzalnym klimatem przyszłości bez nadziei.

  • oryginalny tytuł: Terminator
  • data premiery: 1984
  • gatunek: SF
  • reżyseria: James Cameron
  • scenariusz: James Cameron, Gale Ann Hurd
  • aktorzy: Arnold Schwarzenegger, Michael Biehn, Linda Hamilton, Paul Winfield
  • moja ocena: 9/10
Reklama

1 komentarz do “Terminator (1984) w ogóle się nie zestarzał – recenzja”

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij