Clint Eastwood wciąż ma w sobie siłę. Recenzuję Richard Jewell (2019)

Reklama

Czasami nie jestem w stanie zrozumieć decyzji wielkich korporacji. W tym konkretnym przypadku mam na myśli firmę Warner Bros Polska, która nie dość, że zrezygnowała z szerszej kampanii reklamowej Richarda Jewella, to jeszcze na dodatek wcisnęła premierę filmu na ten sam dzień, w który wyszły m. in. 1917 (2019, reż. Sam Mendes), Jojo Rabbit (2019, reż. Taika Waititi) oraz widowiskowy blockbuster Bad Boys For Life (2020, reż. Adil El Arbi, Bilall Fallah). To marketingowe samobójstwo sprawiło, że nie tylko prawie przegapiłem najnowsze dzieło Eastwooda, ale też, zważywszy na wiek reżysera, zacząłem obawiać się o jakość samego filmu. Na szczęście jednak 89-letni Amerykanin nie rozczarował, a Richard Jewell jest znacznie lepszy zeszłorocznego Przemytnika (2019, reż. Clint Eastwood).

Plakat filmu Richard Jewell (2019) w reżyserii Clinta Eastwooda
Plakat filmu

W 1996 roku Amerykanie cieszyli się z faktu bycia gospodarzami igrzysk olimpijskich. Szczególny powód do świętowania miała Atlanta, w której odbywały się zawody. Do miasta zjechali fani sportu z całego świata, a amerykańskie służby bezpieczeństwa na szczeblach lokalnym, stanowym i federalnym zostały postawione w stan najwyższej gotowości. Jednak bombę ukrytą w parku Centennial Olympic znaleźli nie policjanci czy agenci FBI, a Richard Jewell, kontraktowy ochroniarz, którzy szybko stał się bohaterem. Jewell, samotny, biały kawaler mieszkający z matką i marzący o karierze w policji, szybko znalazł się na celowniku FBI jako potencjalny sprawca, którego życiorys pasował do profilu zamachowca poszukującego sławy. Samotny ochroniarz w walce z amerykańskimi agencjami federalnymi byłby na z góry przegranej pozycji gdyby nie Watson Bryant, ostatni sprawiedliwy prawnik.

Na tle powstających w ostatnich latach biografii Richard Jewell charakteryzuje się bardzo konserwatywnym doborem środków wyrazu. Świadczą o tym już napisy początkowe i sposób, w jaki zaprezentowany jest tytuł filmu – pojawia się on na kilka sekund, biały na czarnym tle, zapisany zwykłą czcionką bez fikuśnych udziwnień. Ot, czysta elegancja zawarta w prostocie. Eastwood nie chce wymyślać kina na nowo, planuje opowiedzieć kameralną historię o facecie może i niezbyt bystrym, ale wiernym wyznawanym przez siebie ideałom. Richard Jewell to postać na wskroś amerykańska nie dlatego, że wpisuje się w wizualny stereotyp mieszkańca USA (gruby, samotny ochroniarz z wąsem, który zjada hamburgera za hamburgerem), ale dlatego, że głęboko wierzy w zasady, na których zbudowano jego ojczyznę. Główny bohater ciężką, sumienną harówką zarabia na chleb, a pracę w ochronie traktuje jak misję. To właśnie dzięki głębokiej wierze Jewella w etos prawa policjanci znajdują podłożoną bombę i ratują dziesiątki niewinnych istnień.

Bardzo istotna w tym kontekście staje się społeczna wymowa opowiadanej przez Eastwooda historii. Reżyser nie stroni od przestarzałego, mogłoby się wydawać, podziału na tych dobrych i tych złych. Jasne zarysowanie moralnych granic może i odbiera filmowi ambiwalencji, a także wymusza zarysowanie postaci grubymi kreskami, ale ostatecznie służy szczytnemu celowi – podkreśleniu wyłaniającego się z fabuły przesłania. Richard Jewell w duchu libertariańskich poglądów Eastwooda opowiada o agencjach rządowych, których niebezpieczna niekompetencja niszczy życie bohatera o czystych intencjach. Wbrew pozorom w tej słodko-gorzkiej opowieści odnajduję o wiele więcej słodyczy. Wszak, jak to bywa w filmach wyreżyserowanych przez Eastwooda, i tutaj znajduje się sprawiedliwy prawnik, który gotów jest umrzeć w obronie konstytucyjnych praw niesłusznie oskarżonego rodaka.

Reklama

Eastwood snuje opowieść powoli, z rzemieślniczą precyzją przechodzi przez kolejne niezbędne dla fabuły punkty. Tak spokojny, konserwatywny sposób prowadzenia historii w niektórych momentach może nużyć, szczególnie że reżyserowi nie udało się uniknąć frustrujących przestojów, które niepotrzebnie spowalniają akcję. Eastwood pozwala sobie na odrobinę realizacyjnego szaleństwa, które wychodzi na wierzch podczas świetnie zainscenizowanej sceny tańczenia Macareny, ale odniosłem wrażenie, że jest to szaleństwo zaprojektowane od linijki, mające zamaskować zbyt powolne tempo wydarzeń. Na szczęście jednak wszelkie narracyjne usterki znikają wraz ze sceną, w której Jewell dzwoni do swojego prawnika.

I to właśnie postać Watsona Bryanta, adwokata Jewella, nadaje filmowi animuszu. Jest to możliwe w głównej mierze dzięki świetnemu występowi Sama Rockwella. Bryant w interpretacji aktora to prawnik, którego brak doświadczenia w podobnych sprawach może i czasem powoduje zagubienie i zdezorientowanie, ale który przede wszystkim głęboko wierzy w etos sprawiedliwości i obowiązujące na terenie USA prawo. W pamięć zapadła mi świetna scena, w której Bryant oddzwania do FBI chcąc połączyć się z Jewellem i zostaje zbyty przez niezbyt miłego agenta. Zirytowany chamstwem nie myśli się poddawać – szybko dzwoni raz jeszcze i grozi zmieszanemu agentowi, że jeżeli ten nie uszanuje konstytucyjnych praw klienta, to w godzinę o tym bezprawiu mówić będą wszystkie media w USA. Prawdziwie amerykański to styl bycia.

Rockwell pozostaje jednak niejako w cieniu Paula Waltera Hausera, który wcielił się w tytułową postać. Aktor zdecydowanie kradnie tutaj show. Richard Jewell w interpretacji Hausera to postać niejednoznaczna, pełna tragizmu. Człowiek, który chce dobrze i robi wszystko, by to pragnienie zrealizować, za co jedyną nagrodą jest medialna nagonka. I to właśnie temat wpływu mediów na rzeczywistość to najbardziej niewykorzystany element filmu. Richard Jewell, pomimo wyraźnego zacięcia publicystycznego, traktuje temat mediów po łebkach. Eastwood nie wgłębia się wystarczająco w to skomplikowane wszak zagadnienie i operuje na poziomie banału, podkreślonego wybitnie jednowymiarową postacią dziennikarki Kathy Scruggs, która przechodzi wybitnie niewiarygodną przemianę wewnętrzną. Przecież to właśnie przez media Richard Jewell z bohatera narodowego stał się nagle wrogiem publicznym numer jeden. Tak świetny materiał wyjściowy aż prosił się o głębszy komentarz na temat łamania zasad etyki dziennikarskiej w celu osiągnięcia sławy i popularności. 

Od dawien dawna we współczesnej kulturze toczy się spór o to, kto tworzy lepszą sztukę, natchnieni artyści czy wyuczeni rzemieślnicy. Eastwood od dawna z dumą pokazuje światu, że należy do tej drugiej grupy. Amerykańskiemu reżyserowi może i czasami brakuje artystycznej namiętności, ale nie w niej leży siła filmów 89-latka. Pomimo drobnych wad Richard Jewell to świetnie zagrany, zręcznie zrealizowany kameralny dramat o dwóch ludziach, którzy stanęli na drodze systemu. Przesadnie konserwatywne środki wyrazu tylko podkreślają społeczne zacięcie Eastwooda oraz prostolinijną, słodko-gorzką wymowę filmu. A przecież prostota często bywa cnotą, szczególnie wtedy, gdy niesie za sobą ważny komentarz do otaczającej nas rzeczywistości.

  • oryginalny tytuł: Richard Jewell
  • data premiery: 2019
  • gatunek: dramat / biograficzny
  • reżyseria: Clint Eastwood
  • scenariusz: Billy Ray
  • aktorzy: Paul Walter Hauser, Sam Rockwell, Kathy Bates, Olivia Wilde
  • moja ocena: 7.5/10
Reklama

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij