Uwaga: tekst wyjątkowo zawiera spoilery, także czujcie się ostrzeżeni.
Każdy dobry scenariusz niezależnie od długości, tematyki czy gatunku powinien zawierać cztery kluczowe elementy: logline, treatment, synopsis i właściwy tekst. Oczywiście można się spierać, że najważniejszy jest ten ostatni, ale produkcja filmów to kosztowny biznes, dla w którym liczy się przede wszystkim efektywność. To właśnie dlatego kluczowy w ocenie jakości scenariusza jest logline, czyli jednozdaniowy opis fabuły. Stanowi on jądro przedstawionej historii, podkreśla jej najważniejszy motyw, ale też wskazuje na coś nietypowego, czym historia ta wyróżnia się spośród innych. Scenariusz do Prime Time zdobył wyróżnienie w prestiżowym, polskim konkursie Scriptpro, a logline filmu nie jest jest publicznie dostępny (choć tutaj można znaleźć jego synopsis), ale zapewne brzmiał on mniej więcej tak: “Młody chłopak bierze zakładników w sylwestra, by powiedzieć coś na żywo na wizji”. Na pierwszy rzut oka brzmi to całkiem ciekawie, bo potencjalny widz od razu zastanawia się, co takiego chce powiedzieć protagonista, a także dlaczego decyduje się na działanie właśnie w sylwestra. Te dwa nasuwające się pytania są jedynym czynnikiem wyróżniającym tę historię od setek podobnych opowieści o wzięciu zakładników i to właśnie w poszukiwaniu odpowiedzi na powyższe pytania większość widzów postanowi odpalić Netflixa. Rzecz w tym, że Prime Time nie daje żadnych klarownych wyjaśnień – a to dopiero początek problemów, na jakie cierpi ten film.
Fabułę Prime Time pokrótce zarysował napisany przeze mnie logline, ale dla porządku dodam jeszcze, że grany przez Bartosza Bielenię główny bohater, Sebastian, bierze dwoje zakładników: rozemocjonowaną prezenterkę telewizyjną Mirę oraz niemrawego ochroniarza Grzegorza. Akcja przedstawiona jest zarówno z perspektywy głównego bohatera, jak i policyjnych negocjatorów, antyterrorystów oraz pracowników stacji. Film jest dla reżysera, Jakuba Piątka, pełnometrażowym debiutem. Prawdę mówiąc cieszę się, że ostatnimi czasy młodzi twórcy w Polsce dostają swoją szansę na wykazanie się talentem i umiejętnościami, ale niestety przeważnie efekty są co najwyżej mizerne, o czym świadczą zrecenzowane na blogu filmy takie jak Żelazny most (2019, reż. Monika Jordan-Młodzianowska) czy Wszyscy moi przyjaciele nie żyją (2020, reż. Jan Belcl). Trochę szkoda, że Prime Time poszedł podobną drogą, bo dobrych psychologicznych thrillerów u nas ostatnio niewiele, a potencjał komercyjny i artystyczny tego gatunku jest olbrzymi. Ale dobrze, koniec już tego rozpływania się nad stanem polskiego kina, przejdźmy do litanii grzechów głównych filmu.
Moje wybredne narzekania zacząłbym od scenariusza, bo to właśnie on jest źródłem większości problemów Prime Time. Ja wiem, że życie pisze najlepsze scenariusze, ale nie wszystkie prawdziwe historie nadają się na inspirację do stworzenia pełnometrażowej fabularnej opowieści. Czasami rzeczywistość pozbawiona jest sensu i znaczenia, lub po prostu nie jest czymś wybitnie sensacyjnym… Prime Time to historia o niczym. Główny bohater wchodzi do studia, bierze zakładników, by przeczytać na żywo swój manifest, po serii skrajnie idiotycznych działań policji udaje się go zatrzymać, koniec. Nie dowiadujemy się właściwie nic na temat motywacji głównego bohatera ani logiki stojącej za jego planem, o ile można tutaj w ogóle mówić o jakimś planie, a nie totalnym spontanie (to był zbyt dobry rym, by go ominąć!). Trudno mówić o thrillerze psychologicznym, gdy z postaci głównego bohatera wyziera pustka, której zwyczajnie nie da się ukryć próbą budowania tajemnicy. Enigmatyczność działa na widzów tylko jeżeli kryje się za nią jakieś nietypowe, błyskotliwe rozwiązanie, coś niecodziennego. Gdy brakuje nieszablonowego wyjaśnienia tajemnicy, u większości widzów pojawia się rozczarowanie i brak satysfakcji zakończeniem.
W ogóle to mam wrażenie, że Prime Time choruje na brak jakiejkolwiek treści. Jasne, Piątek zarysowuje gdzieś tam w tle relacje bohatera ze swoim ojcem, ale scena ta trwa jedynie kilka minut i jest zrealizowana w tak absurdalny sposób, że trudno brać ją na poważnie. Znacznie bardziej istotna wydaje się być kwestia umieszczenia akcji filmu w ostatnim dniu XX wieku. Zmiana cyferki 1 na cyferkę 2 na początku roku miała zapewne na celu pokazanie rozdarcia Sebastiana pomiędzy starym i nowym, ale reżyser wydaje się być znacznie bardziej zainteresowany pokazaniem kontekstu społecznego późnych lat 90. Na ekranie pojawiają się zatem ikoniczne postacie takie jak Jan Paweł II, Kwaśniewski, Korwin-Mikke czy Balcerowicz, zestawione z wypowiedziami młodych ludzi chcących wyemigrować z Polski. Interpretacja wydaje się być oczywista – podobnie jak swoje pokolenie, Sebastian poszukuje dla siebie miejsca w życiu i społeczeństwie, co pozwoli wypełnić pustkę w jego życiu. Problem w tym, że powiązania te nie są zaznaczone w wystarczająco wyraźny sposób (pisząc te słowa mam wrażenie przekroczenia cienkiej granicy pomiędzy interpretacją a nadinterpretacją filmu), są zarysowane niezwykle pobieżnie i nie prowadzą do żadnej głębszej refleksji. Ot, płytkie i modne ostatnio przemyślenia z cyklu “jakie to nasze życie w kapitalizmie po transformacji ustrojowej jest puste”. Wow, wprost spadłem z krzesła i nie mogę wstać.
Chciałbym pochylić się jeszcze nad dwoma kolejnymi problemami, na jakie cierpi scenariusz filmu Piątka. Po pierwsze, wątek główny oparty jest na tzw. Idiot Ball Plot. Zdaniem TV Tropes taka historia “trzyma się kupy tylko dlatego, że każdy z bohaterów zachowuje się jak skończony idiota”. Słowa te idealnie odzwierciedlają działania wszystkich postaci w Prime Time – główny bohater popełnia błąd za błędem (nie blokuje drzwi, zostawia niepilnowany pistolet, zgadza się na bezsensowne rozmowy z policją), zakładnicy palą z porywaczem jointa, a następnie nie chcą uciekać (wiadomo, w jednej scenie śmiertelnie się boją, a w drugiej jak za pstryknięciem palca włącza im się syndrom sztokholmski), a policjanci są tak skrajnie niekompetentni, że aż chce się płakać. Ilość absurdu i głupoty przekracza wszelkie normy, przez co film przypomina raczej mdły pastisz kina akcji… Po drugie, filmowi brakuje jakiegokolwiek napięcia, na co przekłada się nonsensowny drugi akt, którego większość to negocjacje policjantów z bohaterem. Wygląda to mniej więcej tak:
PORYWACZ: Dajcie mnie na żywo w telewizji.
POLICJANT: Nie.
PORYWACZ: Ej no, weźcie mnie dajcie na wizję, przecież mam zakładników.
POLICJANT: Nie.
PORYWACZ: No proszę, dajcie mnie na żywo.
POLICJANT: No dobra, damy cię na żywo.
PORYWACZ: Ej, dlaczego mnie oszukaliście? Dajcie mnie teraz na żywo albo zastrzelę zakładników!
POLICJANT: Nie i koniec, kropka. Chłopaki, zaczynajcie szturm!
PORYWACZ: Szturm? Jaki szturm? A tak w ogóle to mam w plecaku bombę!
POLICJANT: A, to sorry. Panowie, spadamy stąd.
Brzmi to absurdalnie, nieprawdaż? Tak właściwie cały film powinien zakończyć się w 15 minucie – policjanci ściągają snajpera, ten zdejmuje Sebastiana i sprawa zakończona. To poważna luka w fabule, a wyjaśnienie twórców z cyklu “szkło jest grube” to jakiś żart. Już mogli przynajmniej stwierdzić, że szyba jest kuloodporna…
Kiepski scenariusz to jedno, ale znacznie gorsza jest wręcz tragiczna realizacja filmu. Jej najgorszym elementem jest bez wątpienia gra aktorów – właściwie żaden z nich nie był w stanie stworzyć postaci z krwi i kości. Bartosz Bielenia może i wygląda tajemniczo, ale jąka się i nie ma w sobie nawet odrobiny charyzmy, Magdalena Popławska irytuje i nie potrafi naturalnie przeklinać, wydawca programu Laura gra głosem gorzej od Ivony (i to akurat nie jest wyolbrzymienie!), a aktorzy grający policjantów (poza niezłą Moniką Frajczyk) są niezwykle sztuczni. W ogóle to dość ciekawe, bo główny bohater nie tylko sam jest pusty – on wręcz zaraża innych swoją pustką. Pod jego wpływem zarówno negocjatorka, jak i wzięty na zakładnika ochroniarz uświadomili sobie, jak nędzne i mizerne życie prowadzą. Brawo, moje gratulacje, dziękujemy ci, główny bohaterze, za dodatkowe podkreślenie jałowości i bezsensu fabuły.
Na sam koniec zostawiłem warstwę techniczną, bo ta jest nawet poprawna i zwyczajnie nie mam tutaj za wiele do zarzucenia. Piątek sięga po jedną z najbardziej oklepanych wizualnych sztuczek – początek i koniec filmu zaczyna się od ujęcia na głównego bohatera. W obu przypadkach Sebastian jest pokazany z nietypowego kąta, a jego postać jest skąpana w czerwonym świetle oraz cieniach. O jejku, cóż za świeża metafora, która wcale nie pojawia się w tysiącu innych filmów! Ja wiem, że język kina jest mimo wszystko ograniczony, a filmy komercyjne wcale nie muszą go poszerzać, ale chwyty używane w kinie artystycznym skopiowane do kina gatunkowego nie zamaskują niestety braku treści. Piątek bardzo przeciętnie radzi sobie z inscenizowaniem tych nielicznych dynamicznych sekwencji, a w przypadku scen z większą ilością aktorów statyści w tle często wydają się być zagubieni (vide antyterroryści siedzący w restauracji hotelowej jak dzieci na nudnych rekolekcjach). Staram się jednak patrzeć na to pobłażliwym okiem, bo większość niedociągnięć tego rodzaju da się wyeliminować wraz ze zdobywanym doświadczeniem, a film stanowi przecież debiut tego reżysera.
Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań co do Prime Time, więc seans nie był dla mnie aż tak druzgocącym rozczarowaniem. Prawdę mówiąc liczyłem na przeciętny thriller psychologiczny, który można bezboleśnie obejrzeć do kotleta, a dostałem beznadziejny film bez żadnej treści, w którym nic się ze sobą nie klei. Serdecznie odradzam – o ile większość kinowych gniotów jest tak zła, że ich seans ma chociaż walory rozrywkowe, tak Prime Time jest zwyczajnie nudny, a dla filmu aspirującego do miana thrillera psychologicznego nuda od pierwszej do ostatniej minuty jest grzechem śmiertelnym i niewybaczalnym.
PS. Zachęcam do przeczytania listu otwartego do producentów i dystrybutorów Prime Time napisanego przez sprawcę prawdziwego wydarzenia, które (prawdopodobnie?) zainspirowało scenariusz filmu. Nie zamierzam oceniać tej sytuacji ani brać strony w sporze, ale warto przeczytać list i wyrobić sobie własne zdanie.
- oryginalny tytuł: Prime Time
- rok premiery: 2021
- gatunek: thriller
- reżyseria: Jakub Piątek
- scenariusz: Jakub Piątek, Łukasz Czapski
- aktorzy: Bartosz Bielenia, Magdalena Popławska, Andrzej Kłak, Monika Frajczyk
- moja ocena: 1/10
Film można zobaczyć na Netflixie… Chociaż czy aby na pewno warto?
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.