Chodzi za mną taka myśl – ostatnimi czasy powstaje niewiele ambitnych filmów SF. Jasne, w zeszłym roku na ekrany kin weszła bardzo dobra Ad Astra (2019, reż. James Gray), ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Z tych nieco starszych tytułów wymienić jeszcze mogę Moon (2009, reż. Duncan Jones) i… właściwie to tyle. O pomoc w znalezieniu ambitnego SF poprosiłem niezawodnego wujka Google, a ten doradził między innymi wyreżyserowane przez Christiana Cantamessę Powietrze. Wziąłem więc głęboki wdech i rzuciłem się na jeszcze głębszą wodę bez zerkania na opinie krytyków. Cóż, raz na jakiś czas warto zaszaleć.
Bauer i Cartwright to dwaj inżynierowie-technicy, których zadaniem jest konserwacja podziemnego schronu wypełnionego naukowcami pogrążonymi w kriostazie. Ponieważ powierzchnia planety zatruta jest toksycznymi oparami, obiekt ma własny system wentylacji oraz zasilania. Obaj bohaterowie są budzeni w sześciomiesięcznych interwałach i mają dwie godziny na przeprowadzenie diagnostyki systemu, wymianę wadliwych lub psujących się części, oraz sprawdzenie statusu pozostałych schronów. A że sprzęt jest już wyeksploatowany i przestarzały, zaczynają pojawiać się poważne problemy.
Dzieło Cantamessy to de facto widowisko dwóch aktorów. Djimon Hounsou w roli Cartwrighta oraz Norman Reedus jako Bauer nie są może hollywoodzkimi gwiazdami, ale bez wątpienia zdążyli już wyrobić w branży filmowej nazwisko. Nie wiem, czy obaj są równie utalentowani (Reedus jak dla mnie potrafi grać tylko jedną postać – kontestującego życie, nieprzyjemnego w obejściu faceta o cechach rednecka), natomiast w Powietrzu obaj panowie zaliczyli niezły, choć na pewno nie wybitny występ. Momentami ich gra szwankuje, a chemia między postaciami zanika, ale winą za to obarczyłbym raczej niedostatki scenariusza niż warsztatu aktorskiego. Reedus jak zwykle jest dość oszczędny, co chwilę rzuca sceptycznymi spojrzeniami spode łba, a jego wygląd budzi niepokój. Zestawiony z nim Hounsou wydaje się być poczciwą, bezbronną owieczką. Mimo takich dysproporcji konflikt narastający nieuchronnie pomiędzy dwoma technikami, który stanowi główną osią fabularną, jest w stanie utrzymać film na swoich barkach.
Czerpiąca z klasyki gatunku historia jest prosta i niezbyt odkrywcza, głównie dlatego, że Cantamessa miesza schematy licznie obecne w starszych filmach i serialach SF. Podziemny schron, komory hibernacyjne, dwóch odizolowanych od świata facetów, którzy nie wiedzą nawet, czy ktoś poza nimi ocalał z zagłady – nie jest to materiał na dzieło wybitne czy przełomowe. Na szczęście reżyser zdawał sobie sprawę z fabularnych ograniczeń i postawił na kameralną fabułę eksplorującą psychologię bohaterów. Przynajmniej z założenia, bowiem Cantamessa ogranicza się głównie do wprowadzenia stereotypowego wątku postaci-ducha, z którym rozmawia Cartwright. To ciekawy symbol samotności, ale na tyle często pojawiał się już w kulturze, że dawno stracił pierwotną siłę oddziaływania. Filmowi brakuje niestety skrupulatnego podjęcia tematu wykonywanej przez techników pracy oraz samotności, z którą muszą się zmagać.
Kosztem rozwijania wątku psychologicznego reżyser rękami bohaterów powoli odkrywa tajemnicę placówki. Bauer i Cartwright rozwikłują sieć kłamstw, na której oparto projekt. Choć długie sceny wędrówek po opuszczonych korytarzach i szybach wentylacyjnych wywołają u części widzów znudzenie, niewielka ilość dynamicznej scen doskonale współgra z tematyką Powietrza. To właśnie wykreowany przez Cantamessę klimat opuszczenia oraz przejmującej samotności jest najlepszym elementem filmu. Robotę wykonuje tutaj bardzo dobra scenografia schronu, na czele ze starym sprzętem elektronicznym oraz komorami kriogenicznymi nawiązującymi do klasyków SF. Swoje trzy grosze dokłada także zagadkowość fabuły – reżyser unika odpowiadania na niektóre pytania, przez co im dalej w film, tym więcej przychodzących do głowy pytań. Nie niektóre z nich Cantamessa na szczęście nie daje odpowiedzi, dzięki czemu udaje mu się zuniwersalizować podjętą w fabule problematykę.
Pieczołowicie wykreowany klimat niestety znika w końcówce Powietrza. Reżyser postawił na niepotrzebne ożywienie akcji, na którym traci dramatyzm całości. Cantamessa ciekawie puentuje relację obu bohaterów, dodaje do niej odrobinę tak potrzebnej ambiwalencji. Zakończenie niestety wydaje się być oderwane od całości fabuły, a już szczególnie zbędne są ostatnie trzy minuty, które dopowiadają zbyt wiele i stoją w sprzeczności z przesłaniem całości. Te fałszywe nuty zaburzają znacząco wydźwięk filmu, ale nie wprowadzają na tyle dużo chaosu, by całkowicie zepsuć odbiór dzieła Cantamessy.
Czytałem komentarze rozczarowanych widzów, którzy pisali, że Powietrze jest filmem o niczym. Cóż, ośmielę się nie zgodzić. Nie każdy tekst kultury musi przecież opowiadać wielowymiarową historię z przesłaniem. Cantamessa nakręcił film prosty, którego największą zaletą jest kameralny klimat. Nie znalazłem tutaj ambicji, na którą tak bardzo liczyłem, ale zamiast niej dostałem nieźle nakręconą opowieść o dwóch samotnych, zdesperowanych facetach zmagających się z końcem świata. Mało innowacyjna to opowieść, ale za to z wielkim sercem.
- oryginalny tytuł: Air
- data premiery: 2015
- gatunek: SF
- reżyseria: Christian Cantamessa
- scenariusz: Christian Cantamessa, Chris Pasetto
- aktorzy: Norman Reedus, Djimon Hounsou
- moja ocena: 6/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.