Ostatnimi czasy studia filmowe masowo wypuszczają filmy tanie, a przynajmniej nie dość drogie, by nazywać je blockbusterami. „Operacja Overlord”, którą wyłowiłem w morzu listopadowych premier (zobaczcie tylko ten cudny plakat!), wpisuje się w ten trend – film kosztował jedynie 35 mln dolarów, a nie dość, że wygląda jak pełnoprawne połączenie „Dunkierki” z pastiszem filmów wojennych, to jeszcze dostarcza solidnej porcji rozrywki. Ach, skojarzył mi się też z Wolfensteinem – a dobry techniczne film w tych klimatach to już z automatu coś, co stanowi dla mnie must-watch.
Jeżeli chcecie zobaczyć „Operację Overlord”, macie dwie możliwości – zapoznać się przed seansem z trailerem, albo nie. Niby zdradza on sporą część fabuły, ale z drugiej strony jest pięknie zmontowany (ach, ta muzyka AC/DC!), a przeciętny widz powinien wiedzieć na co się pisze. Jeżeli chcesz uniknąć spoilerów (niepsujących zbytnio zabawy, zapewniam), omiń następny akapit. Z fabułą nie zapoznała się miła para staruszków siedzących za mną, która ewidentnie myślała, że idzie na zwykły film wojenny. Cóż, przeliczyła się.
Film śledzi losy małego oddziału amerykańskich spadochroniarzy, którzy na kilka godzin przed D-Day’em zostają zrzuceni gdzieś nad północną Francją. Dostają zadanie zdobycia i wysadzenia wieży kościoła, na której to Niemcy założyli centrum łączności koordynujące obronę przeciwlotniczą. Cel jest kluczowy strategicznie, bo bez jego zniszczenia alianckie samoloty miałyby znacząco utrudnione zadanie wspierania lądujących na plażach żołnierzy. Głównym protagonistą jest czarnoskóry Boyce, zwykły szeregowy spadochroniarz, który ledwie trzy miesiące wcześniej został siłą wcielony do armii. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, większość oddziału ginie podczas desantu.
„Operacja Overlord” to nie jest zwykły film wojenny. Jasne, pierwsze trzydzieści minut żywcem wyjęte są z Dunkierki, no, może poza znacznie większym efekciarstwem. Kadry utrzymane w ciemnej tonacji, długie, momentami szarpane, momentami stabilne ujęcia zestawione z lekkim patosem tworzonym przez potęgę przygotowujących się do walki sił alianckich współtworzą niepowtarzalny klimat. Czuć w tym wszystkim przesadę, pewną sztuczność, ale nie przeszkadzało mi to.
Potem, z każdą minutą, akcja i fabuła filmu stają się coraz bardziej lekkie, pastiszowe. Widać, że „Operacja Overlord” to adaptacja komiksu, i to komiksu dobrego. Wprowadzane powoli, ale wciąż znajdujące się na drugim planie wątki horrorowe są zgrabnie skonstruowane i dodatkowo podkreślają absurdalność przedstawionej historii. Jest to taki trochę Wolfenstein na sterydach, ale bez nadmiernej brutalności, z łagodniej wprowadzonymi wątkami horrorowymi. Jest dużo strzelanin, ukrywania się, wojny podjazdowej. Jest też odkrywanie przerażającej prawdy, które to udaje się Boyce’owi dzięki tak absurdalnym zbiegom okoliczności, że ciężko nam pozostać poważnym w stosunku do dalszej części „Operacji Overlord”. I bardzo dobrze – to mógł być film mroczny, poważny od początku do końca. Ale wtedy byłoby to zupełnie inne dzieło, które, jak mi się wydaje, mocno straciłoby przez to na wartości.
Z komiksowością filmu łączy się prosta, ale nie nadmiernie prostacka konstrukcja głównych postaci. Główny protagonista, Boyce, jest wręcz stereotypowym przedstawieniem żołnierza-pacyfisty. Nie chce zabijać Niemców,, zależy mu na życiu i szczęściu ludności cywilnej. Jego przeciwieństwem jest kapral Ford, twardy aż do przesady żołnierz, pozbawiony przez wojnę jakiejkolwiek moralnych zahamowań, skupiony na jednym celu – wykonaniu misji. Pozostali członkowie zespołu są słabiej zarysowani, ale wciąż ważni. To z nimi związane są sytuacje humorystyczne, trochę odgrywają też rolę parodii toposu żołnierza zaczerpniętego ze starego kina wojennego. Spodobała mi się postać Francuzki. Wreszcie lekki film akcji zaprezentował prawdziwie silną postacią kobiecą, mającą własne zdanie, niezależną, twardą. Jej bezkompromisowe działania wprowadzające zamęt w historię oglądało się z wielką przyjemnością.
Nie zachwalałbym tak „Operacji Overlord” gdyby nie jej genialna strona techniczna. Serio, jak na film za 35 milionów dolarów jest świetnie. Kiedy trzeba ujęcia są piękne, bardzo artystyczne, przypominają obrazy. A gdy akcja przyspiesza, praca kamery robi to samo, co doskonale podkreśla dynamizm wojny. Podobały mi się też długie ujęcia bez cięć, szczególnie podczas desantu spadochroniarzy; moment ten jest jakby wyjęty z „Czasu Apokalipsy”, zawarta w nim jest ogromna dawka grozy, z którą wiąże się wojna, oczywiście w nieco zbyt komiksowym jak na film Coppoli wydaniu. Świetne są też efekty specjalne. Z początku bardzo realistyczne, potem wraz z tonacją filmu idą powoli w kierunku CGI z filmów Marvela. To udany zabieg, bo ładnie podkreśla wydźwięk filmu; gdyby poszli w efekty w stylu DC, wyszłoby za mrocznie. To lekka historia, a lekkie historie potrzebują luzu, humoru i absurdu.
Moje pochwały w stosunku do „Operacji Overlord” mogą w sporej mierze wynikać z ogromnego hype’u, jaki film wytworzył u mnie jeszcze przed premierą. Czekałem na niego ze zniecierpliwieniem, a oczekiwania rosły z każdym dniem. Co dziwne, udało się je spełnić. Oczekiwałem zarazem poważnego filmu wojennego, filmu akcji, jak i komiksowego pastiszu w militarno-horrorowym klimacie, czyli trzech pozornie wykluczających się rzeczy. A jednak mimo to dostałem wszystkie trzy. Jasne, można narzekać, że w wielu momentach przedstawione wydarzenia są nielogiczne i głupie, że nie zawsze pastiszowe momenty filmu są wyraźnie zarysowane, że „Operacja Overlord” to zwykły nastawiony na rozrywkę akcyjniak. I cóż, to wszystko prawda. A jednak ten film ma w sobie to coś, pewien pierwiastek świetności, który zapewnił mi podczas seansu niepowtarzalne wrażenie.
- oryginalny tytuł: Overlord
- data premiery: 2018
- gatunek: wojenny / horror
- reżyseria: Julius Avery
- scenariusz: Billy Ray, Mark L. Smith
- aktorzy: Jovan Adepo, Wyatt Russell, Mathilde Ollivier
- moja ocena: 8/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.