Ostatnio do kin trafiają niemal same produkcje w stylu Blumhouse Pictures, czyli średniaki napisane na jedno kopyto. Posthorrorów, które wnoszą coś świeżego do skostniałego kina grozy jest raczej niewiele, więc szczerze ucieszyłem się, że Omen: Początek zalicza się do tego grona. Film jest sequelem klasycznego Omenu z 1976 roku, a sequele co do zasady nie bywają dobre… Na szczęście każda reguła ma swoje wyjątki!
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie widziałem nigdy oryginalnego Omenu ani jego kontynuacji. Oczywiście znam fabułę i dużo czytałem o samym filmie, ale nawet taki zagorzały miłośnik horrorów jak ja miewa pewne braki. Dodam jeszcze, że w kinie byłem z przyjacielem, któremu Omen: Początek bardzo się nie podobał. Cóż, jeśli to czytasz, to raz jeszcze przepraszam.
Fabuła nie zachwyca, ale mogło być gorzej
Główną bohaterką filmu jest Margaret, młoda dziewczyna wychowana w katolickim sierocińcu. Przyjeżdża do Rzymu, żeby złożyć śluby zakonne. Na polecenie bliskiego jej kardynała zamieszkuje sierociniec, prowadzony przez siostry zakonne. Z czasem odkrywa, że coś jest nie tak, a Kościół katolicki (a raczej jego odłam) chce spłodzić antychrysta.
Radykałowie z Kościoła katolickiego nie grzeszą inteligencją. Chcą sprowadzić na świat antychrysta, bo boją się, że utracą wpływy w związku z rosnącą sekularyzacją młodzieży. Dziecko Szatana ma wprowadzić element zagrożenia, dzięki któremu zwykli ludzie powrócą na łono Kościoła, a ten zachowa władzę. Ten plan nie ma sensu, ale z drugiej strony mocno religijni ludzie robili już dużo głupsze rzeczy, także nie mnie oceniać.
Scenariusz filmu jest raczej przeciętny. W warstwie dosłownej Omen: Początek opowiada prostą historię o młodej dziewczynie, która odkrywa tajemnice skrywane przez Kościół. Fabuła jest oczywista, a debiutująca reżyserka, Arkasha Stevenson, prowadzi przez nią widzów bez większych komplikacji czy przestojów. Scenariusz ma co prawda kilka zwrotów akcji, ale są one oczywiste, a więc mało zaskakujące, głównie dzięki bardzo czytelnemu foreshadowingowi.
Teatr jednej aktorki, czyli body horror na całego
Nieco pretekstowa fabuła zapewne wynudzi niedzielnych widzów, ale Omen: Początek jest dużo głębszy, niż to się może wydawać. Reżyserka sprawnie opowiada o kobiecym ciele. Kobiecość i cielesność stanowią główny temat filmu, a Stevenson stawia na body horror skąpany w krwi i śluzie, w mocno cronenbergowskim stylu. Jest dziwnie, obrzydliwie, momentami niesmacznie, ale mimo to trudno oderwać wzrok od ekranu.
Spektakl kradnie Nell Tiger Free, która wcieliła się w Margaret, główną bohaterkę. Casting jest perfekcyjny, a aktorka świetnie pasuje do roli nieśmiałej, pobożnej dziewczyny. Szczególny popis daje w drugiej połowie filmu, w której znalazło się kilka wyjątkowo trudnych scen, z którymi Free poradziła sobie wręcz perfekcyjnie. Udało jej się znaleźć złoty środek, dzięki czemu nie staje się nadekspresyjna. Aktorka nie ma większego doświadczenia w Hollywood, więc tym bardziej gratuluję jej świetnego występu.
Omen: Początek to ładny i klimatyczny film, choć niektóre sceny wybijają z rytmu
Reszta obsady poradziła sobie nieźle, choć Ralph Ineson czy Bill Nighy służą głównie do ekspozycji, a więc kukiełki, których głównym zadaniem jest popychanie fabuły do przodu. Akcja biegnie w wartkim tempie, nawet jeśli reżyserka w kilku scenach ją spowalnia i daje widzom chłonąc gęstą atmosferę rzymskich klasztorów.
No właśnie, atmosfera. Omen: Początek to wyjątkowo klimatyczny film, głównie za sprawą zdjęć oraz reżyserii. Jak na debiutantkę, Stevenson robi świetną robotę. Ujęcia są ciekawe i różnorodne, reżyserka bawi się perspektywą, wydobywając na wierzch metafory związane z kobiecym ciałem. Władzę nad nim dzierży bezwzględna instytucja Kościoła, co stanowi źródło niepokoju i strachu.
Przestronne, kościelne wnętrza z licznymi freskami oraz gobelinami o tematyce religijnej, oświetlone naturalnym, pomarańczowym światłem świec wprowadzają wrażenie mistycyzmu. Na wysokim poziomie stoi również muzyka. Dźwięczne hymny religijne, śpiewane po łacinie przez chórzystów, raz są głośniejsze, a raz bardzo ciche, jak przystało na element tła. Reżyseria dźwięku stoi na wysokim poziomie, co powinno być standardem w każdym horrorze, a nie zawsze jest.
Niestety w filmie pojawiają się pęknięcia, w formie kilku dziwnych scen, które rażą nadmierną dziwnością lub słabym wyczuciem reżyserskim. To zaledwie kilka krótkich momentów, ale każdy z nich wybija z rytmu opowieści, a do tego wywołuje raczej śmiech, niż strach. A śmiech jest najgorszym wrogiem horroru.
Oby więcej takich horrorów
Omen: Początek nie jest wybitnym filmem, ale to jeden z najlepszych horrorów, jakie pojawiły się w kinach w ciągu ostatniego roku. Czy to dobry prequel? Tego nie wiem, natomiast film niepokoi, a do tego eksploruje nie tylko kwestie religijne, ale też tematykę cielesności i kobiecości. Nie wszystko wyszło perfekcyjnie, jednak mimo to warto wybrać się do kina.
- oryginalny tytuł: The First Omen
- data premiery: 2024
- gatunek: horror
- reżyseria: Arkasha Stevenson
- scenariusz: Arkasha Stevenson, Tim Smith
- aktorzy: Nell Tiger Free, Ralph Ineson, Sônia Braga, Bill Nighy, Charles Dance
- moja ocean: 7,5/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.