Obecność 4 to już autoparodia – na dodatek nudna

Reklama

Jako wielki miłośnik horrorów nie mogłem pominąć premiery Obecności 4, czyli finałowych losów Eda i Lorraine Warrenów (a właściwie ich filmowych odpowiedników, którzy nie mają zbyt wiele wspólnego z nieżyjącymi już ludźmi). Lubię tę serię, bo jej dwie pierwsze części były świetnym, komercyjnym kinem grozy, nakręconym z odpowiednim pazurem. A potem… Cóż, z filmu na film było gorzej, aż wreszcie dotarliśmy do momentu, w którym seria zaczęła balansować na granicy autoparodii. W Obecności 4 granica ta została niestety przekroczona, a film sprawia wrażenie zgrywy, która wyśmiewa oczekiwania widzów.

Obecność 4: Ostatnie namaszczenie - plakat
Obecność 4: Ostatnie namaszczenie – plakat

Ostatnie namaszczenie serii Obecność

Ostatnie namaszczenie – pod takim podtytułem Obecność 4 weszła do kin. Dla niewtajemniczonych, jest to jeden z sakramentów chrześcijańskich, który (w daleko idącym uproszczeniu) ma na celu odpuszczenie grzechów umierającej osobie, aby ta mogła trafić do nieba. Jaki jest związek ostatniego namaszczenia z fabułą filmu? Złośliwi powiedzą, że żaden, ale ja jestem miłym człowiekiem, więc jedynie to napiszę. Natomiast sama historia tym razem ociera się o banał. Warrenowie muszą się zmierzyć z ostatnią już sprawą w swojej karierze, tym razem związaną z narodzinami ich córki oraz pewnym nawiedzonym lustrem. Do tego dochodzi dramat rodzinny z elementami romansu, bowiem ich ukochane dziecko spotyka się z chłopakiem, który planuje oświadczyny.

Kto nie lubi dramatów rodzinnych?

Jeśli ta ostatnia część opisu fabuły nie brzmi atrakcyjnie, to śpieszę donieść, że rzeczywiście jest to ekstremalnie nudny wątek. Obecność 4 trwa 135 minut, a więc bardzo długo jak na horror, przy czym faktyczne wątki horrorowe zajmują mniej więcej połowę tego czasu. Reszta to mdły dramat rodzinny oraz romans między córką Warrenów a jej chłopakiem, przerywany sporadycznymi jumpscare’ami. To właśnie dzięki nim nie zasnąłem w połowie tej produkcji, choć podejrzewam, że swój udział w tym miała także grupa dzieci, które biegały tam i z powrotem po sali kinowej w bliżej nieokreślonym celu. Tak po prawdzie, obserwowanie ich poczynań było dużo ciekawsze od oglądania filmu…

Reklama

Co za dużo, to niezdrowo

Dramat rodzinny dramatem rodzinnym, ale co z horrorem? Przecież ta seria od zawsze słynęła ze strasznych momentów, przecież tym razem nie może być inaczej! Cóż: i tak, i nie. Rzeczywiście, w Obecności 4 jest kilka naprawdę niezłych straszaków, które bronią się same w sobie na poziomie pojedynczych scen lub sekwencji. Niestety wcale nie jest ich aż tak dużo, jak być powinno, zaś większość horrorowych momentów nakręcono na autopilocie. Nie ma w nich ani grama świeżości, zamiast tego mamy ciągle te same motywy (typu zombie-farmer z siekierą), w tym wybitnie nieudane straszenie laleczką Annabelle, która zdecydowanie się już przejadła i budzi raczej politowanie, niż grozę. Nadmiar mdłych straszaków to drugi z powodów, przez które seria przekroczyła granice autoparodii – co za dużo, to niezdrowo, a tutaj zdecydowanie mamy do czynienia z nadmiarem, a nie umiarem.

Lustereczko powiedz przecie, dlaczego Obecność 4 to najgorsza Obecność na tym świecie

Zresztą sam wątek nawiedzonego lustra nie jest w żaden sposób odkrywczy. Nie jest to problem sam z siebie, w końcu Obecność nigdy nie stawiała na kreatywne podejście do straszenia widzów (stawiając zamiast tego na jumpscare’y), natomiast filmowi desperacko wręcz brakuje rozmachu. Miało to być wielkie zakończenie czteroczęściowej przecież serii (nie licząc spin-offów z szerszego uniwersum), a historia nawiedzonego lustra jest tak prosta, że aż banalna. Sam antagonista też rozczarowuje, podobnie jak finał historii, który zrealizowano tak, że niemal nic w nim nie widać. W końcówce dzieje się wiele, a wręcz za wiele. Kamera się trzęsie i panuje niewyobrażalny chaos, przez który łatwo stracić orientację. Jedna pomysłowa scena z obracającym się lustrem niestety nie zmienia ogólnego wrażenia z mdłego finału.

Nie będę ukrywał, że Obecność 4: Ostatnie namaszczenie straszliwie mnie rozczarowała. To słaby film i słaby horror, natomiast wydaje mi się, że większość widzów aż tak tego nie odczuje. Jest tutaj na tyle dużo niezłych lub przynajmniej poprawnych straszaków, że publiczność przymknie oko na odtwórczą fabułę, nudne dłużyzny i całkowicie niepotrzebne wątki, nawet jeśli te ostatnie stanowią połowę metrażu. Jeśli lubicie tę serię, to śmiało możecie wybrać się do kina, natomiast osobiście zalecam daleko idącą ostrożność. Lepiej obejrzeć ten film gdy wyjdzie w streamingu, jako horror “do kotleta”, bo można wtedy przeminąć niepotrzebne fragmenty.

  • oryginalny tytuł: The Conjuring: Last Rites
  • data premiery: 2025
  • gatunek: horror
  • reżyseria: Michael Chaves
  • scenariusz: David Leslie Johnson-McGoldrick, Ian Goldberg
  • aktorzy: Vera Farmiga, Patrick Wilson, Mia Tomlinson, Ben Hardy
  • moja ocena: 3/10
Reklama

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij