Nieplanowane (2019) to tępa, chrześcijańska propaganda

Reklama

Bardzo złe filmy zazwyczaj dzielę na dwa nurty. Pierwszy z nich to dzieła klasy Z. Zamiast krótkiego scharakteryzowania cech tego typu kina wymienię kilka tytułów: “Rekin widmo”, “Zombiebobry”, “Piraniokonda”. Do reżyserów takich filmów w tym gatunku mam ogromny szacunek. Jasne, może i tworzą oni coś głupiego i beznadziejnego, ale zazwyczaj wkładają w to dużo serca, a finalnie takie film ma w sobie ogromne walory rozrywkowe. Jest jednak drugi rodzaj bardzo złego kina, którego oglądanie przyprawia mnie o mdłości – mowa o religijnych filmach apologetycznych, szczególnie tych zza oceanu. Tytuły takie jak “Bóg nie umarł” to raczej pole do analizy dla socjologów i psychologów, a nie filmoznawców, bowiem ich poziom realizacyjny jedynie sporadycznie wybija się ponad programy oferowane przez TVN Style, a fabuła nie oferuje niczego poza próbami zmanipulowania widza przez twórców. Przed seansem, ku mojej zgubie, nie sprawdziłem nawet nazwisk reżyserów, przez co nie miałem większych obaw. Zresztą wypełniona po brzegi sala wydawała się być zachęcającym znakiem…

Plakat filmu Nieplanowane z 2019
Plakat filmu

Zanim jednak przejdę do właściwej recenzji, chciałbym napisać dwa słowa na temat pewnej drażliwej kwestii. Oczywistym jest, że podczas oceniania jakiegoś tekstu kultury nie można całkowicie oderwać się od własnych poglądów. Recenzja jest z natury skrajnie subiektywnym tekstem, przedstawiającym moje odczucia, przemyślenia i ocenę omawianego filmu. Bardzo ważnym elementem opinii jest moralny osąd wymowy i treści danego dzieła. Niektóre teksty kultury są po prostu szkodliwe, ponieważ afirmują systemy wartości sprzeczne z humanizmem czy powszechnymi prawami człowieka. A “Nieplanowane” bez wątpienia takim filmem są, dlatego też poddaję go krytyce również na płaszczyźnie moralności. Niestety tak już jest z tekstami kultury, których jedynym założeniem jest apoteoza konkretnych ideologii, że ludzie głęboko wierzący w nieomylność swych poglądów tracą umocowanie w rzeczywistości i faktach i oceniają wszystko przez pryzmat swych wierzeń…

Abby Johnson jest dyrektorem kliniki działającej pod egidą Planned Parenthood, w której oferowane są rozmaite zabiegi medyczne, w tym aborcje. Tak na dobrą sprawę niezbyt rozgarnięta z niej kobieta – nie potrafi zapamiętać czterocyfrowego kodu do drzwi, nie ma ani grama charyzmy czy własnych poglądów. Do Planned Parenthood trafiła dziełem przypadku i, prawdę mówiąc, dziełem przypadku również zeń odchodzi. Johnson przy okazji jest też narratorem filmu, który z offu opowiada widzom swoją historię życia. Ot, coś jak “Mechaniczna pomarańcza” Kubricka, choć porównywanie arcydzieła kina z lat 70 i tego filmu jest nie na miejscu.

Za reżyserię odpowiada duet Chuck Konzelman i Cary Solomon, scenarzyści wspomnianego wcześniej “Bóg nie umarł” oraz kilku innych filmów apologetycznych. Niestety w “Nieplanowanych” wychodzi na jaw brak doświadczenia obu reżyserów. Od strony technicznej film przypomina słabszy odcinek niskobudżetowego sitcoma. Niektóre kadry są prześwietlone, w dwóch zauważyłem źle zedytowany greenscreen, a sposób montażu jest żywcem wyjęty z seriali paradokumentalnych. No, może poza pierwszą sceną, w której mamy doskonały przykład na to, jak nie robić montażu eliptycznego. Konzelman i Solomon bardzo chcieliby opowiedzieć historię w stylu zerowym, ale przeszkadza w tym bardzo nijaka narracja, niepozostawiająca miejsca na choć odrobinę ambiwalencji. Wprowadzenie narratora okazało się dla reżyserów bolesnym strzałem w stopę. Abby Johnson jest postacią zaskakująco apatyczną, pozbawioną choć odrobiny charyzmy czy innych cech, za które można ją polubić. Brak energii głównej bohaterki uniemożliwia utożsamienie się z nią, a przy okazji całkowicie zabija dramatyzm fabuły i wypacza sens retrospekcji służących za podstawowy sposób opowiadania historii.

Reklama

Film zabija jednak tragiczne aktorstwo. Wcielająca się w główną rolę Ashley Bratcher miała niełatwe zadanie, musiała bowiem odegrać wiele ciężkich aktorsko scen, wymagających pokazania całej gamy emocji. Niestety nie podołała temu wyzwaniu – jej gra była sztuczna, przeszarżowana, a w efekcie nieprzekonująca. Bratcher przez większość czasu trzymała jednak solidny, stabilny poziom, czego nie można powiedzieć o reszcie aktorów. Słodki jeżu, jeżeli chodzi o drugi plan, to lepsze aktorstwo widziałem w “Trudnych Sprawach”! Cheryl, szefowa kliniki, jest tak zła i wyrachowana, że ewidentnie stara się tutaj sparodiować złą czarownicę z „Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków„, a przedstawiciele środowiska pro life, na czele z członkami organizacji 40 days for life, są po prostu przerażający. Wyglądają i zachowują się jak członkowie sekty szukającej nowych członków. Wiecie, idealny wygląd, ciągłe uśmiechanie się bez powodu, podejrzanie miły ton głosu, nadmiar pozytywnych emocji i spędzanie każdej wolnej soboty na modleniu się pod kliniką aborcyjną i przekonywaniu innych do swoich racji. Wyjątkowo antypatyczni z nich ludzie.

Rozczarowuje uboga metaforyka zawarta w filmie. Proliferzy protestują za kratami ogrodzenia przypominającego mur więzienny, a miejsce, w którym odpoczywają kobiety po dokonanym zabiegu przypomina trochę stereotypowy SOR. W opowiadaniu historii przeszkadza bezsensownie wprowadzone in medias res – już na samym początku filmu poznajemy scenę kończącą drugi akt. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby zabieg ten miał jakieś zastosowanie formalne. Niestety jednak stał się on pretekstem dla reżyserów do zaprezentowania widzom kuriozalnej sceny, w której w montażu równoległym widzimy płaczącą główną bohaterkę, nawracającą się na tą “dobrą” stronę mocy, zestawioną z grupą proliferów modlących się do… dwóch beczek z odpadami medycznymi. Absurd!

W “Nieplanowanych” zresztą jest więcej równie dziwacznych scen. Wysoko postawiona w strukturach organizacji szefowa kliniki porównuje oferowanie przez Planned Parenthood aborcji do sprzedaży frytek i coli w fast foodach. Wspomina także, rzecz jasna złowrogim tonem, o tym, że za organizacją “stoją Soros, Gates, Buffet”. Szczególnie ta pierwsza osoba to popularny obiekt ataków niektórych publicystów – a szkoda, bo George Soros robi na tym świecie bardzo wiele dobrego. W ogóle Planned Parenthood z początku przedstawiane jest jako zwykła organizacja pozarządowa, która nagle przechodzi przemianę w międzynarodową, złą korporację mającą środki do uciszania krytyki w każdym zakątku świata. Trochę taka Umbrella Corporation. W ogóle Konzelman i Solomon nie pozostawiają ani cienia wątpliwości co do tego, kto jest tutaj dobry, a kto zły. Co prawda z początku reżyserzy starają się wprowadzić odrobinę szarości, przedstawiając także tych złych proliferów, protestujących z kosami w ręku, ale brak w tym wszystkim choć odrobiny przekonania. Ostatecznie zatem w “Nieplanowanych” brak jest moralnej szarości, tak potrzebnej przy omawianiu kontrowersyjnych, wielowymiarowych tematów. Podział na tych bezwzględnie dobrych i złych w tego typu filmach zabija jakąkolwiek wartość fabularną.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek to napiszę, ale dzieło Konzelmana i Solomona zawiera scenę aborcji gorszą od tej z “Botoksu”. Myślałem, że film Vegi popisał się wystarczającym brakiem taktu i merytoryki, jednak “Nieplanowane” idzie krok dalej i przedstawia przebieg zabiegów w sposób nierzetelny i niezgodny z prawdą, czego ukoronowaniem była kuriozalna scena, w której płód w piętnastym tygodniu ciąży próbuje uciec przed ssawką. Świadomy efektu Dunninga-Krugera przyznaję otwarcie, że nie mam wystarczającej wiedzy z zakresu ginekologii, by ocenić merytorykę tego filmu, ale wiem, gdzie szukać na ten temat opinii wykwalifikowanych ekspertów

Nie dajcie się jednak zwieść moim narzekaniom – co prawda dzieło duetu Konzelman-Solomon miało kilka kuriozalnych, irytujących momentów, ale przez większość czasu był to film przeraźliwie apatyczny i mdły, na którym potwornie się wynudziłem. Bardzo niski poziom artystyczny “Nieplanowanych” idzie w parze z równie niskim poziomem merytorycznym, a rzekome “oparcie na faktach” jest jedynie sprytnym posunięciem mającym dodatkowo uprawomocnić film w oczach odbiorców. Niestety Konzelman i Solomon nie oferują widzom niczego poza beznadziejną jakościowo propagandą, wykorzystującą wszystkie możliwe zabiegi formalne w celu przekonania widzów do swoich racji. Jeżeli tak jak ja wysoko cenicie otwarty umysł i rzetelne podejście do faktów, to od sięgającej po manipulacje propagandy takiej jak „Nieplanowane” powinniście trzymać się z daleka.

  • oryginalny tytuł: Unplanned
  • data premiery: 2019
  • gatunek: dramat
  • reżyseria: Chuck Konzelman, Cary Solomon
  • scenariusz: Chuck Konzelman, Cary Solomon
  • aktorzy: Ashley Bratcher, Robia Scott, Brooks Ryan
  • moja ocena: 1/10
Reklama

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij