Jestem dużym dzieciakiem i lubię filmy akcji. Zarówno te dobre, jak i te ze Stevenem Seagalem. Ot, takie upodobanie. O ile bardzo cenię ambitne kino, szczególnie takie stawiające pytania lub po prostu rozkoszujące się pewną estetyką, o tyle uważam, że thrillery z cyklu zabili go i uciekł świetnie sprawdzają się w roli rozrywki. Jasne, nie są to może wysublimowane filmy, ale ciężko się nie cieszyć, gdy Statham czy inny Reeves daje wycisk coraz to kolejnym przeciwnikom. A taki właśnie jest “John Wick”.
Reżyser nie próbuje zwodzić widzów i od razu wykłada na stół karty. Zaczynamy in medias res, które naświetla ton opowieści, a potem szybkim tempem przechodzimy przez fabułę. Tytułowemu bohaterowi umarła żona, przez co chłopaczyna szuka sensu w życiu. Okazuje się, że ukochana przed śmiercią sprawiła mu ostatni prezent, słodkiego psiaka, dzięki któremu Wick odzyskuje życiowy cel. No ale, żeby nie było zbyt pięknie, pojawia się rosyjska mafia. A wszyscy wiemy, że ruskiej mafii nikt z nas spotkać by nie chciał. No, przynajmniej bez karabinu szturmowego i kilku pododdziałów antyterrorystycznych. na szczęście John Wick nie jest jednym z nas. Przebiegu dalszej części fabuły nietrudno się domyślić.
W “Johnie Wicku” dzieje się, oj dzieje. Auta wybuchają, kule świstają, wbijają się w ciała uzbrojonych gangsterów, głowy eksplodują czerwienią. Odpowiadający za reżyserię Chad Stahelski łączy ze sobą motywy charakterystyczne dla kina klasy B. Zaskakująca jest praca kamery, która w niektórych ujęciach przypomina współczesne arthouse’owe kino. Szczególnie w początkowych, spokojnych scenach filmu widać artystyczne zacięcie operatora. Reżyser bawi się światłem, dzięki czemu wiele dynamicznych scen oświetlonych jest przez kolorowe światło. Strona wizualna przypomina nieco “Łowcę androidów”, choć oczywiście znacząco ustępuje arcydziełu Ridley’a Scotta. Od strony technicznej najbardziej podobało mi się pięknie skomponowane ujęcie z cmentarza, w którym kamienne nagrobki płynnie przechodziły w widoczne w tle wieżowce. Jak dla mnie ten kadr ma ogromne znaczenie symboliczne (miasto jako cmentarz), ale hej, kto by się doszukiwał symboliki w kinie akcji? Czas przejść do nawalanki!
A mięso filmu zaiste smakuje wybornie. Zadbał o to Keanu Reeves, który co prawda zasłynął “Matrixem”, ale zaliczył udane występy w kilku innych filmach, chociażby w dobrych “Królach ulicy”. Choć scenariuszowo postać Johna Wicka jest płaska jak but, Reeves dwoi się i troi, dzięki czemu udało mu się nadać tej postaci pewną głębię. Co najważniejsze, od samego początku lubimy tytułowego protagonistę i kibicujemy mu aż do ostatnich chwil filmu. Jasne, jest on dość brutalnym antybohaterem, ale walczy w słusznej sprawie. I to jak walczy! W odpowiednich warunkach pokonałby samemu całą ekipę “Niezniszczalnych”, o ile oczywiście nie chroniłby ich plot armor. Gdy Reeves morduje kolejnych przeciwników, w tle leci przekrój gatunków muzycznych, głównie pop i elektronika. Co prawda soundtrack nie powalił mnie na kolana, ale zdecydowanie wstrzelił się w gust. No i, co ważne, oprawa muzyczna wpasowała się w rytm bijatyk i strzelanin.
Pewnym problemem “Johna Wicka” są bez wątpienia antagoniści. Zarówno stary, jak i młody Tarasov to postacie przerysowane aż do przesady, a przez to trochę płaskie. Dodaje to filmowi swoistego komiksowego sznytu, ale sprawia, że film jest nieco zbyt przerysowany. Natomiast pomocnik rosyjskiej rodzinki, Avi, grany przez Deana Wintersa… Dawno nie widziałem aż tak nijakiej postaci. Świetnie natomiast wypada drugi plan. Postacie poboczne są grubymi nićmi szyte i równie przerysowane co antagoniści, ale akurat w ich przypadku dodaje to uroku. Adrianne Palicki w roli Perkinsa jest czarująca, a stary, dobry Willem Dafoe jako Marcus jest, cóż… po prostu stary i dobry. Bardzo miłym zaskoczeniem była obecność Lance’a Reddicka oraz Clarke’a Petersa, dwóch aktorów z “Prawa ulicy”, czyli najlepszego serialu wszechczasów. Dostali niewielkie role, ale i tak udało im się zabłysnąć.
Oczywiście można (i nawet czasami należy) narzekać, że główny bohater w swoim działaniu przypomina krzyżówkę Rambo i Predatora, że antagoniści są nieciekawi, że w filmie jest kilka absurdalnie głupich scen, które po prostu nie wyszły. Jednak mimo paru wad “John Wick” to kawał solidnego thrillera, który usatysfakcjonuje fanów gatunku, a już szczególnie widzów lubujących się w kinie klasy B. Poza tym doskonale sprawdza się jako dość subtelny i trochę zbyt przesadzony pastisz thrillera, lekko przyprawiony kilkoma artystycznymi ujęciami. Jest w czym wybierać!
- oryginalny tytuł: John Wick
- rok premiery: 2014
- gatunek: thriller
- reżyseria: Chad Stahelski
- scenariusz: Derek Kolstad
- aktorzy: Keanu Reeves, Michael Nyqvist, Willem Dafoe, Adrianne Palicki, Ian McShane
- moja ocena: 7/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.