Bycie reżyserem w Hollywood to przerąbana sprawa. Dostaje się propozycję od jakiejś wielkiej wytwórni, dajmy na to Lionsgate. Zamiast kolejnej nudnej komedii romantycznej – mocno komiksowy film o antybohaterze. Jest 50 milionów dolarów budżetu, dobry aktor (David Harbour), zła, ale znana aktorka (Milla Jovovich) i milion bombowych pomysłów, z których można nakręcić szalony, ale spektakularny film. Normalnie materiał na coś w stylu drugiego “Deadpoola”. Brzmi świetnie, czyż nie? I w tym momencie wkraczają Źli Producenci i ich Pomysły, Które Wynikają Z Chciwości. W końcu nikt nie spodziewa się Złych Producentów (a już szczególnie Neil Marshall)!
Tak szczerze? Fabuła “Hellboya” to stek bzdur i idiotyzmów kolosalnych rozmiarów, nawet jak na kino komiksowe. Coś tam, coś tam, koniec świata, król Artur, czarnoksiężnik Merlin, Excalibur, zła czarownica Nimue, tajne organizacje, Baba Jaga, przeklinający świniołak, Alicja z Krainy Czarów, poukrywane po świecie skrzynki, żołnierskie flashbacki z Afryki, dżuma. No po prostu absolutny burdel na kółkach, bez ładu, składu ani sensu. Wszystkie te wątki łączy czerwona i ogromna postać tytułowego protagonisty, który lubi upijać się tequilą i rzucać fuckami na lewo i prawo. Ot, taki typowy antybohater, którego jako widz powinniśmy od razu polubić. I to, o dziwo, jedyny element filmu, który wyszedł. Bo tytułowy Hellboy to postać, która ma w sobie choć odrobinę polotu. Jasne, jest nijaka, ale ciężko jej nie kibicować. David Harbour robił co mógł, by charyzmą protagonisty udźwignąć film. Niestety, w ostatecznym rozrachunku, przegrał pojedynek z wyjątkowo idiotycznym scenariuszem.
Ach, scenariusz. Bez niego nie zrobisz dobrego filmu, prawda? I to widać w “Hellboy’u”, który nawet nie próbuje udawać, że ma aspiracje do opowiedzenia choć trochę sensownej historii. Mam pewną teorię tłumaczącą taki stan rzeczy. Otóż Neil Marshall wyjaśnił decydentom z Lionsgate swój pomysł na film. Dużo przemocy, baśniowa konwencja, niezbyt dużo humoru. Smutni panowie producenci pokiwali głowami, po czym nakazali wycięcie trzech czwartych scen i całkowitą zmianę stylistyki “Hellboy’a”. Ma być widowisko, na które pójdą miliony, mówili. A Marshall nie miał cojones albo możliwości obrony swoich pomysłów, przez co wyszło coś, co określiłbym mianem blockbusterowej stajni Augiasza, na dodatek bez Herkulesa ze szczotką w pobliżu.
Przez wszechobecny bałagan fabularny tempo filmu jest tragiczne. Wydarzenia dzieją się zdecydowanie zbyt szybko, różne wątki w losowych momentach pojawiają się i znikają, często zresztą nierozwiązane. Na początku jesteśmy uraczeni wyjątkowo mało subtelną, obrażającą inteligencję widza (a przy okazji mało estetycznie wykonaną) ekspozycją, której treść jest później powtarzana dwa razy (sic!), oczywiście w nieco zmienionej formie. Postacie z otoczenia protagonisty są płaskie i niewyraziste, tak samo zresztą jak wszyscy antagoniści. Postać złej czarownicy, pomimo ogromnej sztampowości, miała w sobie pewien potencjał, ale niestety w tej roli obsadzono Millę Jovovich… Cóż, to nazwisko chyba mówi samo za siebie, prawda?
Wśród tony nietrafionych pomysłów, scenariuszowych idiotyzmów i bardzo słabego CGI znalazło się kilka scen, które są zaskakujące w tym pozytywnym sensie tego słowa. Polowanie na olbrzymy wraz z członkami Klubu Ozyrysa, dość groteskowa pierwsza scena po napisach czy świetna kolacja u Baby Jagi (zdecydowanie najlepsza scena całego filmu!), pozwoliły odetchnąć od festiwalu niezamierzonego kiczu. Dobrych momentów w “Hellboy’u” jest zaledwie kilka. Zresztą te lepsze sceny są irytujące, pokazują one bowiem, że mógł to być dobry film. Na ich tle cała reszta tego kiczu nabiera wyjątkowo ponurych barw. Niestety (a może właśnie, paradoksalnie, na szczęście) jest to jedynie kropla w komputerowo wygenerowanym morzu absurdu.
Po fatalnym scenariuszu drugim najpoważniejszym problemem dzieła Marshalla jest bez wątpienia równie fatalny montaż. Fabuła jest poszatkowana, dziurawa jak sito. Wydarzeniom na ekranie nadano absurdalne tempo, które na dłuższą metę jest nie do zniesienia. Twórcy co chwilę prezentują widzom jakąś efektowną w ich mniemaniu rozwałkę, nie pozostawiając choć odrobiny miejsca na oddech, rozwój charakterów postaci. Fabuła ciągle skacze pomiędzy wątkami i dodatkowo potęguje wszechobecny bałagan, a bohaterowie bez cienia wstydu są teleportowani pomiędzy rozmaitymi miejscówkami bez choć słowa wyjaśnienia. Zresztą kilka scen urywa się w tak absurdalny sposób, że nie jestem pewien, czy ktoś w ogóle zadał sobie trud obejrzenia finalnej wersji filmu, bo Marshall ewidentnie umył tutaj ręce.
Ciągłe wybuchy, walki i latające, obficie broczące kawałki ciał, połączone na dodatek z bardzo słabym CGI, są po prostu nudne i nijakie. “Hellboy” epatuje ciągłą, bezsensowną przemocą, przez co nie wywołuje w widzach niczego poza apatyczną obojętnością. Wiecie, jak co chwila ktoś rzuca z ekranu słowo “fucking” w najróżniejszych konfiguracjach, a krew tryska hektolitrami, to w ostatecznym rozrachunku znika efekt obrzydzenia czy szoku u widza, a zostaje zwykły niesmak, poczucie straconego czasu i wspomniana już obojętność. Przyznam się wam, że lubię filmy z dużą dawką przemocy (vide moja ulubiona “Mechaniczna Pomarańcza”), więc skoro “Hellboy” jest w moim mniemaniu znaczną przesadą, to chyba faktycznie musi coś być na rzeczy.
Chciałem znaleźć w dziele Marshalla zalety inne niż kilka bardzo dobrych scen i niezły występ Davida Harboura, ale najzwyczajniej w świecie nie dałem rady. No, może ewentualnie kilka efektów specjalnych było dobrych, ale utonęły one w morzu plastikowego, komputerowo generowanego kiczu. “Hellboy” to bezczelny produkt, który chciałby udawać film, ale tak naprawdę jest zbieraniną absurdalnych scen bez grama sensu, które prowadzą widzów prosto do piekła nudy. Na dodatek widowisko z tego słabe, bo humor jest drętwy i wymuszony, sceny akcji co najwyżej słabe, a od idiotyzmów fabularnych boli głowa. Filmu nie ratuje nawet niezły rockowy soundtrack, z którego zrobiono niewystarczający użytek (choć z drugiej strony – co tu robi jakiś hiszpański cover “Rock you like a hurricane” zamiast oryginalnej piosenki?).
Cholera jasna, do diabła z takim “Hellboy’em”!
- oryginalny tytuł: Hellboy
- rok premiery: 2019
- gatunek: fantasy
- reżyseria: Neil Marshall
- scenariusz: Andrew Cosby
- aktorzy: David Harbour, Milla Jovovich, Sasha Lane, Ian McShane
- moja ocena: 3/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.