Uwaga: o ile dotychczas moje teksty unikały spoilerów, tym razem postanowiłem napisać nie recenzję, a analizę serialu. Siłą rzeczy do głębszej refleksji nad Gambitem królowej potrzebowałem konkretów, dlatego tekst zawiera spoilery – zostaliście ostrzeżeni!
Uwielbiam szachy i uwielbiam Anyę Taylor-Joy. W te pierwsze gram z przerwami od dzieciństwa, tę drugą zaś zaliczam do trójcy świętej młodego pokolenia hollywoodzkich aktorek (razem z Florence Pugh oraz Saoirse Ronan). Dlatego gdy szachy i Anya spotkały się w jednym miniserialu Netflixa, prędzej czy później musiałem się za Gambit królowej zabrać i albo go pokochać, albo znienawidzić. Na szczęście Allan Scott i Scott Frank, duet twórców serialu, nie zawiedli moich oczekiwań, a produkcja Netflixa jest bodaj najciekawszym serialowym (i, ogólniej, filmowym) ujęciem tematyki szachowej, z jakim dotychczas miałem przyjemność się spotkać.
Dobry film lub serial o szachach powinien charakteryzować się dwoma cechami. Po pierwsze, powinien oddawać intelektualne piękno tej gry, co wbrew pozorom nie jest dla reżysera łatwym zadaniem – arsenał sztuczek pozwalających na zdynamizowanie statycznej gry za pomocą języka filmu nie jest zbyt obszerny, przez co łatwo popaść w rutynę i, w efekcie, jednowymiarowy banał. Po drugie, szachy od zawsze łączyły się z geniuszem, i to nie zawsze w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wybitni szachiści niemal zawsze byli odmienni od reszty społeczeństwa, a ich talent często prowadził do zatracenia się w uzależnieniach oraz pysze. Obie wspomniane cechy niosą w sobie wystarczający ładunek dramaturgiczny do wykreowania poprawnej artystycznie opowieści, choć moim zdaniem dobra historia o szachach powinna charakteryzować się czymś unikalnym, a raczej, po prostu, czymś więcej.
Na szczęście Gambit królowej dostarcza to coś więcej, o czym szczegółowo rozpisałem się poniżej. Najpierw jednak chciałbym zająć się prostą z pozoru fabułą – serial opowiada o życiu Elizabeth Harmon, genialnej szachistki, która nauczyła się rozgrywki podczas mieszkania w sierocińcu, a następnie zgodnie ze schematem “od zera do bohatera” wspięła na szczyt ogólnoświatowej kariery. Oczywiście droga ta wiązała się z ogromnymi wyrzeczeniami, a szachowy geniusz pchnął Beth w objęcia uzależnień i samotności. Gambit królowej jest rzecz jasna całkowicie fikcyjną adaptacją powieści Waltera Travisa o tym samym tytule (choć dość dużo osób dało się złapać na niby-biograficzny aspekt serialu), a główna bohaterka stanowi połączenie kilku sławnych szachistów z Bobbym Fischerem na czele (warto dodać, że owo połączenie jest pozbawione ważnego w latach 60 chromosomu Y).
I to właśnie kwestia feminizmu, czy, szerzej, tematyka społeczna, jest jedną z dodatkowych warstw, w które owinięto szachowe clou serialowej fabuły. Nie da się bowiem nie zauważyć, że Elizabeth Harmon jest kobietą zmuszoną do życia w zdominowanym przez mężczyzn świecie szachów. Postać ta w pewnym stopniu wpisuje się w schemat “męskiej kobiety” w rodzaju głównej bohaterki G.I. Jane (1997, reż. Ridley Scott), a nietypowa uroda Anyi Taylor-Joy (w której, moim zdaniem, można dostrzegać cechy androgeniczne) oraz jej postaci w tym serialu zdecydowanie łamią stereotyp “typowej” amerykańskiej dziewczyny z lat 60, co twórcy podkreślają przez zestawianie Beth z jej koleżankami z liceum. Warto jednak zauważyć, że seksizm wobec bohaterki jest efektem naleciałości związanych z ówczesną patriarchalną kulturą głównego nurtu, a sam świat szachów jest stricte merytokratyczny, o czym świadczy zakończenie serialu, w którym Beth staje się bohaterką zarówno dla sowieckich kobiet, jak i mężczyzn.
A zatem feminizm został w Gambicie królowej ograniczony do roli katalizatora przyspieszającego przemianę Beth i, przy okazji, zarysowującego tło historii. Podobną funkcję pełni postać Jolene, która jest dla bohaterki nie tylko niezbędnym psychicznym oparciem oraz wierną przyjaciółką, a przede wszystkim żywym powrotem do czasów dzieciństwa naznaczonych brakiem prawdziwych (czyli nie biologicznych, a funkcjonalnych) rodziców. To właśnie po wizycie Jolene Harmon uświadamia sobie znaczenie relacji międzyludzkich oraz, w nieco mniejszym stopniu, patologiczny brak umiejętności i chęci do utrzymywania głębszych znajomości (nieprzypadkowo Beth odrzuca wcześniej wszystkie osoby, którym na niej zależy).
Przyczyną tego pęknięcia oraz przemiany bohaterki nie jest jednak sam fakt odwiedzin Jolene, ale śmierć Shaibela oraz szok związany z powtórną wizytą w sierocińcu. Zatrzymajmy się na chwilę na tym fragmencie serialu, bowiem dla mnie jest on bez wątpienia najbardziej emocjonującym wątkiem Gambitu królowej. Oto znajdująca się na dnie Elizabeth odwiedza sierociniec i zauważa, że Shaibel – samotnik o gołębim sercu – przez cały czas swojego życia interesował się jej dalszymi losami. W tym momencie do głosu dochodzi przeszłość bohaterki, a konkretniej nieobecność jakiejkolwiek figury ojca w jej całym życiu. To właśnie Shaibel był dla dziewczyny odpowiednikiem ojca, co wydaje się potwierdzać wprowadzenie przez twórców postaci pana Wheatley, który stanowi całkowite zaprzeczenie ideałów ojcostwa. Innymi słowy, podczas wizyty w sierocińcu Beth uświadamia sobie, że zawiodła Shaibela, który nie tylko nauczył ją grać w szachy i pokazał życiową ścieżkę (z której Beth niemal zeszła przez używki), ale też – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – był dla niej bodaj najważniejszą osobą w życiu, nawet jeżeli dotychczas bohaterka nie w pełni zdawała sobie z tego sprawę.
Wróćmy teraz do dwóch kwestii stanowiących clou Gambitu królowej oraz każdej innej historii szachowej, czyli do geniuszu głównej bohaterki oraz intelektualnego piękna gry w szachy. Zajmijmy się na razie tym pierwszym wątkiem, który jest nie tylko ciekawszy pod względem dramaturgicznym, ale też znacznie bardziej uniwersalny. O tym, że Harmon jest geniuszem (balansującym na granicy zaburzeń ze spektrum autyzmu, co podkreśla doskonała gra Anyi Taylor-Joy), nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Istotne natomiast jest to wszystko, co wydaje się być nieuchronnym rezultatem geniuszu, czyli zatrważająca samotność głównej bohaterki, a także relacje pomiędzy wybitnością a samozatraceniem.
Nie od dzisiaj wiadomo, że sztuka lubi przedstawiać ludzi “ponad płaskie domy sterczących” jako dekadentów i osoby znajdujące fałszywe wsparcie w używkach. W przypadku Harmon uzależnienie zaczęło się już we wczesnym dzieciństwie, a ze względu na okoliczności stało się (niemal) nierozerwalnie związane z szachami, czyli sensem życia bohaterki. Oczywiście owa nierozerwalność jest jedynie pozorna, bo Harmon również i bez środków psychodelicznych pozostaje wybitną szachistką. Co istotne Beth zaczyna wpadać w objęcia alkoholizmu już pod opieką macochy, która wydaje się być katalizatorem i przyczyną uzależnienia. Zresztą kwestia alkoholu jest tutaj szczególnie istotna, bowiem podkreśla ona różnice pomiędzy protagonistką i jej przybraną matką. Tak właściwie pani Wheatley jest całkowitym zaprzeczeniem Beth zarówno pod względem charakteru (porzuca rozwijanie swojej pasji – muzyki – na rzecz całkowitego rzucenia się w objęcia używek), jak i historii życia (w wyniku alkoholizmu ostatecznie umiera). Innymi słowy, pani Wheatley jest tym, kim mogła stać się Beth, gdyby nie trzeźwiące działanie wizyty w sierocińcu. Ostatecznie wątek geniuszu głównej bohaterki nie wychodzi poza stereotyp znany z innych tego typu dzieł, ale nie jest to bynajmniej wadą Gambitu królowej – opowieść o Elizabeth Harmon jest na tyle wielowątkowa, że wzorowa realizacja wspomnianych schematów nadaje fabule psychologicznej wiarygodności i, w konsekwencji, dodatkowej głębi.
Przed zakończeniem analizy serialu chciałbym jeszcze przyjrzeć się kwestii intelektualnego piękna szachów, które twórcy serialu przedstawili z dużą dawką pasji, ale też i odrobiną jakże potrzebnej dezynwoltury. Przede wszystkim wreszcie w pełni doceniono widzów zainteresowanych grą, dzięki czemu zaprezentowane w Gambicie królowej partie nie są zbiorem losowych ruchów udających rozrywkę w szachy. Co więcej, twórcy skonsultowali się z kilkoma wybitnymi szachistami, a grę Harmon oparto na tych najbardziej ekscytujących partiach znanych z historii szachów, na dodatek ulepszonych w stosunku do rzeczywistości (zainteresowanych zapraszam na świetny kanał szachowy agadmator). Dbałość o szczegóły to chyba najlepszy możliwy hołd dla intelektualnego piękna szachów.
Warto przy tym zaznaczyć, że w Gambicie królowej udała się jeszcze jedna, niezwykle trudna rzecz, czyli oddanie za pomocą języka filmu dwóch odmiennych stylów gry w szachy. Twórcy od samego początku eksponują różnice pomiędzy protagonistką a antagonistką serialu. Beth jest pełna gniewu i agresji, a jej gra oparta jest na wrodzonej intuicji, natomiast jej najważniejszy przeciwnik, Vasily Borgov, to oaza spokoju i pozbawionego emocji podejścia do rozgrywki (o czym świadczy zawsze nienaganny garnitur oraz pozbawiona emocji twarz Marcina Dorocińskiego, który wygląda zupełnie jak jakiś radziecki urzędnik średniego szczebla). Takie zestawienie dwójki szachowych wrogów rzecz jasna znacząco podkręca dramaturgię serialu, ale też wskazuje na niesamowitą różnorodność szachów, w których intuicyjna agresja jest równie poprawna co “biurokratyczne” wyrachowanie, nawet jeśli to drugie jest z pozoru nudniejsze.
Oczywiście serial nie jest pozbawiony wad, spośród których najpoważniejszą (i właściwie jedyną znaczącą) jest mało wiarygodne zakończenie. Mam z nim duży problem, bowiem Elizabeth Harmon niczym Mary Sue w ciągu jedynie 30 ekranowych minut dźwiga się z życiowego dołka i wchodzi na sam szczyt, o dziwo także w ramach rezygnacji z używek i powrotu do życia towarzyskiego. Nagłe, niespodziewane odnowienie relacji ze wszystkimi skrzywdzonymi przez nią ludźmi wydaje się zaburzać wiarygodność końcówki i niczym deus ex machina wskazuje na to, że osoba wybitna może bezkarnie ulegać swoim słabościom – w końcu ostatecznie dzięki geniuszowi wszystko jakoś się ułoży. Nie uważam przy tym, że zakończenie jest tragiczne czy bardzo złe, ale po prostu całkowicie ignoruje jakiekolwiek konsekwencje, które mogła i powinna ponieść Harmon za życiowe decyzje sprzed swojej przemiany.
Gambit królowej to bodaj najbardziej udany tegoroczny serial, ale też jedna z najlepszych produkcji Netflixa od kilku ładnych lat. Miniserial nie tylko odznacza się doskonałą realizacją (włącznie z cudownymi zdjęciami i równie cudowną muzyką), ale też charyzmatyczną, ciekawą główną bohaterką oraz zgrabnie poprowadzonymi wątkami, z których twórcom udało się utkać zaskakująco wielowymiarową opowieść o geniuszu i jego kosztach. Mam nadzieję, że już wkrótce w Polsce wyjdzie powieść Waltera Travisa, a ja będę mógł przeczytać książkowy pierwowzór, bo oglądając serial bawiłem się znakomicie – zarówno jako miłośnik szachów, jak i fan Anyi Taylor-Joy!
Miniserial można obejrzeć na Netflixie.
- oryginalny tytuł: The Queen’s Gambit
- rok premiery: 2020
- gatunek: miniserial – dramat
- reżyseria: Allan Scott, Scott Frank
- scenariusz: Allan Scott, Scott Frank
- aktorzy: Anya Taylor-Joy, Isla Johnston, Bill Camp, Marielle Heller, Thomas Brodie-Sangster, Harry Melling, Moses Ingram, Marcin Dorociński
- moja ocena: 9/10
PS. Jak pewnie zauważyliście, mój blog to 500 filmów, a zatem, czysto teoretycznie, powinienem na nim zajmować się filmami, nie serialami, zresztą Gambit królowej to pierwszy recenzowany tutaj serial. Podjąłem decyzję, że w na blogu mogą pojawiać się recenzje miniseriali stanowiących zamkniętą, jednosezonową całość w ramach przyjętej konwencji – w końcu nie różnią się one aż tak bardzo od zwykłych filmów, prawda?
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.