Lata 80. to okres, w którym powstało chyba najwięcej filmów, które określa się teraz mianem klasyków kina. Conan Barbarzyńca w reżyserii Johna Miliusa zdecydowanie się do nich zalicza. Film ten jest jednym z niewielu filmów utrzymanych w stylistyce heroic fantasy, ale zarazem technicznym majstersztykiem.
Film stanowi ekranizację opowiadań Roberta E. Howarda, których wspólną cechą jest charyzmatyczny protagonista, tytułowy Conan Barbarzyńca z Cimmerii. Scenariusz jest luźno oparty na pierwotnych opowiadaniach, Milius i Stone raczej wybierają z nich co ciekawsze elementy i łączą w spójną, zjadliwą całość. Główna oś fabuły utkana jest wokół życia Conana, które mamy okazję oglądać od dzieciństwa, aż do wieku pełnej dojrzałości.
Co ciekawe i zaskakujące, film jest bardzo refleksyjny i czerpie pełnymi garściami z filozofii Nietzschego. Świetnie obrazuje to pierwsza scena, w której jesteśmy świadkami powstawania miecza. Sposób kompozycji kadrów sprawia, że rozgrzane żelazo kojarzy nam się z ogniem przecinającym ciemność. Również wybitna, nieco patetyczna muzyka Basila Poledourisa zachęca do refleksji. Zresztą podany na początku cytat z Nietzschego, będący tak naprawdę jeszcze starszą od owego filozofa mądrością, wyraźnie wskazuje nam na przesłanie filmu, stanowi klucz do jego treści metaforycznych. A przestrzegam was – w dziele Miliusa jest wiele scen, które aż się proszą o interpretację.
Jak przystało na heroic fantasy, w “Conanie Barbarzyńcy” uświadczymy ogrom przygód i walk. Muszę przyznać, że grający protagonistę Anrold Schwarzenneger wypadł naprawdę dobrze. Schwarzenneger raczej nigdy nie był uznawany za genialnego aktora, ale zawsze świetnie sprawdzał się w roli charyzmatycznych, umięśnionych bohaterów (vide seria „Terminator”), a w “Conanie Barbarzyńcy” zagrał rolę życia. Jest twardy, brutalny, wraz ze swoimi kompanami odznacza się niespotykaną charyzmą. Nieźle zagrane są też sceny walk, choć te wyszły bardzo dobrze głównie przez muzykę i sposób konstrukcji ujęć, a nie samą choreografię. Za zdecydowany plus należy również zaliczyć grę Jamesa Earla Jonesa, który wykreował postać jednego z najciekawszych antagonistów w historii kina fantasy. Kilka scen kradnie także Max von Sydow jako stary, doświadczony król-uzurpator. Oczywiście nie wszystkie postacie odgrywane są na równym poziomie (mam parę niewielkich zastrzeżeń do Sandahl Bergman), ale suma summarum gra aktorska stoi na naprawdę wysokim poziomie.
Warto także wspomnieć o genialnie zrealizowanej stronie technicznej “Conana Barbarzyńcy”. Muzyka Basila Poledourisa jest prawdopodobnie jedną z najwybitniejszych ścieżek muzycznych w dziejach kinematografii. Spokojnie można postawić ją obok utworów Vangelisa z “Blade Runnera”, czy też, mówiąc o high fantasy, obok kompozycji Howarda Shore’a wykorzystanych we “Władcy Pierścieni”. Poledouris stworzył tutaj dzieło swojego życia. Niektóre utwory są patetyczne i bardzo dynamiczne, niektóre spokojnie i refleksyjne, a nieco zmieniona (te cudne chórki!) Las Cantigas De Santa Maria grana w Wieży Seta momentami wręcz budzi przerażenie. Na osobną pochwałę należy zgranie muzyki z dziejącą się na ekranie akcją – Conan Barbarzyńca to jeden z pierwszych filmów, w którym tak świetnie sprzężono muzykę z akcją. Jest to zasługa montażu na naprawdę wysokim poziomie. Dobrze wyszła również operatorka, a w szczególności kompozycja kadrów, która momentami subtelnie, momentami dosadnie podkreśla najważniejsze dla danych scen elementy.
“Conan Barbarzyńca” to nie tylko kinematograficzne arcydzieło i genialne heroic fantasy, ale również film z konkretnym przesłaniem, przesłaniem prostym, ale niebanalnym. Jest to też świetna wykładnia koncepcji nietzscheańskiego nadczłowieka. A jeżeli moje peany na temat genialności “Conana Barbarzyńcy” was nie przekonały – cóż, film zdecydowanie warto zobaczyć choćby dlatego, że to jeden z klasyków lat 80., stawiany na równi obok “Obcego” czy “Łowcy Androidów”.
- oryginalny tytuł: Conan the Barbarian
- rok premiery: 1982
- gatunek: heroic fantasy
- reżyseria: John Milius
- scenariusz: Oliver Stone
- aktorzy: Arnold Schwarzenegger, James Earl Jones, Sandahl Bergman, Max von Sydow
- moja ocena: 10/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.