Bez litości 2 to kawał męskiego kina. Recenzuję film z Denzelem Washingtonem

Reklama

Druga część Equalizera to jeden z tych filmów, na które czekałem od dawna. I to z aż trzech powodów. Po pierwsze, jestem fanem Denzela Washingtona. I to fanem przez wielkie F. To chyba najlepszy współczesny czarnoskóry aktor, wypadający obłędnie w każdej roli, w jakiej dotychczas go widziałem. Drugim powodem jest reżyser “Bez litości 2”, Antoine Fuqua. Nie jest to twórca wybitny, ale ma swój styl i przede wszystkim robi naprawdę świetne filmy policyjne. Wreszcie powód trzeci – dobra część pierwsza, w której wspomniana wcześniej para z przeciętnego scenariusza zrobiła bardzo dobry thriller z elementami psychologicznymi. Dlatego gdy tylko drugi Equalizer wszedł do kin, wybrałem się na seans. Jak myślicie, rozczarowałem się?

Plakat filmu

Oj, nie. Zdecydowanie nie. Fabuła “Bez litości 2” znów jest prosta – Robert McCall żyje spokojnie w kamienicy, pracuje jako kierowca Lyfta, angażuje się w życie sąsiedzkie, w wolnych chwilach czyta książki i pomaga ludziom. Jego jedyna przyjaciółka pracująca w Interpolu, Susan, zostaje zamordowana podczas prowadzenia śledztwa na temat zabójstwa innego agenta. Zrozpaczony McCall postanawia raz jeszcze wymierzyć sprawiedliwość.

Niestety po raz kolejny scenariusz Equalizera jest przeciętny. Gdyby za film odpowiadały inne osoby wyszłoby z niego zapewne miałkie kino akcji na rodzaj filmów z Liamem Neesonem. Nic nowego, nic ciekawego, coś na nudny, deszczowy wieczór. Na szczęście jednak w “Bez litości 2” widać rękę Fuqua. Dzięki niej po efekciarskim wstępie przez pierwszy akt śledzimy… codzienne życie Roberta, obserwujemy jego interakcje z sąsiadami, różne ciekawe, czasem niebezpieczne sytuacje, które spotykają go jako kierowcę Lyfta (swoją drogą Lyft musiał sowicie zapłacić twórcom za product placement). Z drugiej strony czuć narastające powoli napięcie. Po morderstwie Susan rozpoczyna się główna część filmu, w której McCall próbuje znaleźć sprawców i wymierzyć im sprawiedliwość, najlepiej w ostateczny i bolesny sposób.

Muszę przyznać, że tak jak w poprzedniej części najlepiej wyszły twórcom momenty, które pokazują codzienne życie protagonisty. Gdy obserwowałem maszynę do zabijania, która zamawia w księgarni pięknie zaprojektowane wydanie “W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta za czterdzieści dolarów, albo próbuje wyciągnąć stereotypowego czarnoskórego nastolatka z bagna biedy i młodocianych gangów, czułem się naprawdę niezwykle. Na dodatek gdzieś w tle dzieje się powoli główna intryga, a ja z tyłu głowy wiedziałem już, że sielankowe życie Roberta wkrótce się skończy… W tych momentach film wzbudził u mnie spore emocje, co zdecydowanie należy zaliczyć jako plus.

Reklama

Denzel Washington, jak zwykle zresztą, zagrał obłędnie, choć czuć pod skórą, że jest to rola raczej na autopilocie. Nie miał do pokazania za wiele, ale i tak wypadł naprawdę ciekawie. Wspomniany przeze mnie czarnoskóry nastolatek (w tej roli Ashton Sanders, znany z oscarowego “Moonlight”) zagrał interesująco, choć chyba trochę przeszarżował z rolą. Sceny z jego udziałem momentami kojarzyły mi się z “Chłopakami z sąsiedztwa” na sterydach. Zdarzało się, że nieco raziły i wybijały z klimatu. Mdło wypadli natomiast antagoniści oraz mąż zamordowanej przyjaciółki protagonisty grany przez Billa Pullmana.

Warto jeszcze parę słów napisać o stronie technicznej filmu. Styl Fuqua jest bardzo oszczędny, brak tutaj eksperymentów z montażem czy ujęciami. Co więcej, w film wpleciono kilka symboli, momentami udanych (Denzel Washington odbijający się w spojówkach antagonisty, którego ma zabić), momentami nietrafionych (scena odnalezienia swojej siostry przez jednego z sąsiadów Denzela). Jedyne ujęcie, które przyciągnęło moje oko i wyciągnęło mnie z rutyny, to scena walki w hotelu i zamykające się drzwi do pokoju – ten zabieg zgrabnie pozwolił na postawienie kilku ważnych pytań, zarówno etycznych, jak i odnoszących się do losów głównego bohatera, pomógł też właściwie stopniować tempo akcji. Brak natomiast w filmie muzyki, tak charakterystycznej dla pierwszej części serii. Pojawia się ona momentami w końcówce, ale zdecydowanie jest to za mało. Reszta grających w tle utworów nie wyróżnia się w żaden sposób.

A skoro o zakończeniu już wspomniałem – lekko rozczarowujące i niezbyt realistyczne, choć pod względem wizualnym negatywnie wyróżnia się od reszty filmu. Główny twist jest łatwy do przewidzenia, co psuje potem wrażenia z końcówki. Ciekawi mnie, czy powstanie trzeci “Equalizer”. Widzę na niego pewien potencjał, ale z drugiej strony mam wrażenie, że poziom serii wraz z każdą kolejną jej częścią będzie spadał coraz szybciej.

Podsumowując – “Bez litości 2” to kawał naprawdę niezłego, mocno nietuzinkowego kina akcji ze świetnym aktorem w roli głównej. To film słabszy od poprzednika, ale trzymający sensowny, dość wysoki poziom, różniący się paroma kwestiami od typowych, pełnych klisz akcyjniaków. Najnowszego Equalizera warto zobaczyć, ale tylko jeśli część pierwsza serii pozostawiła po sobie pozytywne wrażenie.

  • oryginalny tytuł: The Equalizer 2
  • data premiery: 2018
  • gatunek: thriller
  • reżyseria: Antoine Fuqua
  • scenariusz: Richard Wenk
  • aktorzy: Denzel Washington, Ashton Sanders, Bill Pullman
  • moja ocena: 7/10
Reklama

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij