Nie każdy dobry film musi mieć świetną fabułę i wybitne kreacje aktorskie. Nie oszukujmy się, fajnie jest zobaczyć film akcji w stylu “Johna Wicka 3”, w którym historia jest pretekstem do efektownej, niekończącej się rozwałki. Takie kino się sprzedaje, z czego doskonale zdaje sobie sprawę Luc Besson. A że pecunia non olet, jak to mawiali Rzymianie, ów francuski reżyser postanowił nakręcić kolejny już film o pięknej i twardej kobiecie uwikłanej w grę wywiadów. Miała być druga “Nikita” z elementami “Czerwonej Jaskółki” oraz “Johnego Wicka”, a zamiast tego jest szmira.
Fabuła “Anny” czerpie z zimnowojennego kina szpiegowskiego, a raczej z jego późniejszych reinterpretacji. Tytułowa protagonistka jest moskiewską narkomanką bez perspektyw życiowych. Prawdę mówiąc strasznie nijaka z niej kobieta – wbrew temu, co chce nam wmówić scenarzysta w scenie rekrutacji Anny do KGB. Oczywiście kobieta szybko zostaje agentką terenową, która wykonuje rozmaite, nielegalne misje pod przykrywką w całej Europie. Właściwie to tyle, bo brak jest w “Annie” sensownej, spójnej historii.
Dziury fabularne i brak spójności twórcy starają się maskować retrospekcjami i twistami. Besson buduje z nich wieżę, która jednak chwieje się i rozpada na kawałki przy najlżejszym podmuchu wiatru. Historia Anny, wbrew chęciom i staraniom reżysera, jest prosta jak but, a nadmiernie skomplikowany sposób jej opowiedzenia tylko zniechęca do oglądania i, paradoksalnie, uwydatnia dziury w fabule. Besson bardzo chciałby nas czymś zaskoczyć, ale ostatecznie okazuje się, że magazynek reżyserskiego pistoletu naładowany jest ślepymi nabojami. “Anna” przypomina właśnie takiego ślepaka, pustą skorupę, pozbawioną filmowego mięcha.
Przez budowanie filmu na zbędnych twistach fabularnych cierpią postacie poboczne, które w większości zarysowane są grubą kreską. Męskie postacie z pozoru pełnią ważną funkcję w fabule, w praktyce zaś i tak sprowadzane są do roli facetów chcących przespać się z Anną. Szczególnie irytował mnie Luke Evans, skądinąd niezły aktor. Niestety jednak słuchanie jego rosyjskiego akcentu okazało się dla mnie przeżyciem… cóż, traumatycznym. Serio, podczas seansu przechodziły przeze mnie ciarki. A szkoda, bo grana przez Evansa postać miała potencjał do bycia kimś ciekawym, nieszablonowym. No cóż, nie wyszło. Podobną klapę zaliczyła Helen Mirren, równie nijaka jak Evans – na szczęście jednak uniknęła totalnej kompromitacji i nie udawała sztucznego, rosyjskiego akcentu.
W ogóle aktorsko jedyną osobą, która trzyma wysoki poziom, jest Cillian Murphy, który świetnie wcielił się w rolę typowego, amerykańskiego lalusia z CIA. Wypadł autentycznie i profesjonalnie. Sasha Luss w roli Anny nie zagrała źle, ale nie udało jej się też uciągnąć filmu. Jej postać to stereotypowa twarda babka, która uwodzi wszystkich wokół swoim seksapilem. Ot, coś w rodzaju Lorraine Broughton z “Atomic Blonde”. Problem w tym, że film Davida Leitcha miał w sobie przekonującą intrygę, fascynujące postacie drugoplanowe oraz fenomenalny klimat Berlina lat 80. Broughton, fenomenalnie zagrana przez Charlize Theron, doskonale wpisywała się w stylistykę tamtego filmu, była jednym z wielu elementów układanki, dzięki której dzieło Leitcha się udało. W “Annie” natomiast nie ma ani klimatu, ani intrygi, ani dobrych postaci pobocznych, przez co tytułowa postać traci na wiarygodności i nie oddziaływuje już aż tak na widza.
A właśnie, “Atomic Blonde”. Film Leitcha był klimatyczny – “Anna” taka nie jest. Ba, Besson co chwilę irytował mnie brakiem konsekwentności oraz dziesiątkami wpadek technicznych i fabularnych. Ot, przez nadmiar retrospekcji ciężko było zorientować się w dokładnej linii czasowej filmu, ale dzieje się on mniej więcej na przełomie lat 80 i 90. A więc, do jasnej cholery, co tam robią smartphone’y, laptopy, pendrive’y, nowe samochody, kamery na każdym rogu? Są momenty, w których Besson usilnie stara się stylizować świat przedstawiony “Anny” na końcówkę lat 80. Problem w tym, że prawie co chwilę widzimy rzeczy z XXI wieku, przez co efekt tej stylizacji jest co najwyżej komiczny. Takich wpadek jest tak wiele, że jestem prawie pewien, że wpadkami one nie są, a Besson powstawiał takie rzeczy w jakimś celu. Tylko, tak właściwie, w jakim? Taki zabieg nie ma absolutnie żadnego sensu, a ja podczas seansu wielokrotnie się irytowałem na widok kolejnych, absurdalnych i niepasujących do lat 80 urządzeń.
A, właśnie, jeszcze jedna sprawa – sceny akcji. Tych jest może pięć na krzyż i nie są one ani imponujące, ani zbyt ciekawe. Sashy Luss od strony technicznej sporo brakuje do Charlize Theron czy Keanu Reeves’a, w wielu momentach, szczególnie podczas walki wręcz, Luss grała bardzo sztucznie. Zresztą sceny walk stylistycznie gryzły się z próbami spokojnego zbudowania intrygi – za dużo było w nich fałszu i taniego efekciarstwa. Bardzo nijaka była także strona techniczna, od absolutnie niczym się nie wyróżniającej muzyki, aż po przezroczystą pracę kamery. Ot, jedynie kostiumy były ciekawe, ale nie ma co się dziwić – w końcu to film szpiegowski z kobietą w roli głównej, możliwości charakteryzacji protagonistki są ogromne. A Besson z nich skorzystał.
“Anna” to nijaki film zbudowany z klisz i stereotypów. Fabuła to nieciekawa sieczka, postacie poboczne irytują, sceny akcji nie imponują, a tytułowa Anna w przerwach od mordowania kolejnych osób epatuje wszystkich wokoło swoją seksualnością. Besson bardzo chciałby nakręcić drugą “Atomic Blonde”, czy “Czerwoną Jaskółkę”, ale nie starczyło chęci, talentu lub pieniędzy. Zamiast tego dostaliśmy asekuracyjny film, który wątpi w inteligencję widzów i błyszczy tylko w kilku pojedynczych momentach. “Anna” powinna się spodobać głównie ludziom, którzy przyszli do kina pogapić się na ładną aktorkę w seksownych strojach, a takie rzeczy jak fabuła czy gra aktorska to dla nich tylko mało znaczący dodatek. Cóż, nie mnie oceniać, tym niemniej ja od filmów wymagam znacznie więcej.
- oryginalny tytuł: Anna
- data premiery: 2019
- gatunek: thriller
- reżyseria: Luc Besson
- scenariusz: Luc Besson
- aktorzy: Sasha Luss, Helen Mirren, Luke Evans, Cillian Murphy
- moja ocena: 3/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.