Znak to złamania wierności, który ślubuję
do końca już nosić dni moich, albowiem
taką plamę ukryć można, lecz usunąć,
gdy raz do ciała przywarła, niepodobna.*
Legendy arturiańskie doczekały się już tysiąca przedstawień we wszelkich możliwych formach, a wyreżyserowany przez Davida Lowery’ego Zielony rycerz. The Green Knight to adaptacja numer tysiąc i jeden, tym razem oparta na XIV-wiecznym poemacie rycerskim Sir Gawain and the Green Knight (wydanym w Polsce jako Pan Gawen i Zielony Rycerz). Wydawać by się mogło, że temat legend arturiańskich został już przetworzony przez kulturę zachodnią na wszelkie możliwe sposoby, czego dowodem jest chociażby komercyjna porażka Króla Artura. Legendy miecza (2017, reż. Guy Ritchie), czyli świetnego, choć odtwórczego widowiska bawiącego się formą i gatunkowymi schematami. O tym, że Lowery pójdzie inną drogą wiedziałem już od momentu wypuszczenia pierwszego zwiastuna. W końcu amerykański reżyser już raz udowodnił swój talent do tworzenia kina arthouse poprzez Ghost Story (2017). Zresztą produkcję Zielonego Rycerza sfinansowało studio A24, które na nowo próbuje przywrócić dawno pogrzebaną kategorię kina autorskiego. Dość powiedzieć, że moje oczekiwania były ogromne, a idąc do kina liczyłem na świetny film… A dostałem film wybitny.
Już na wstępie pragnę zaznaczyć, że Zielony Rycerz to nie tylko dowód na reżyserską wirtuozerię Lowery’ego, ale też dzieło o niezwykle bogatej i niejednoznacznej treści, stanowiące potencjalną inspirację dla nawet i stu analiz filmoznawczych. Ja dysponuję jedynie jedną recenzją, dlatego niektóre kwestie jedynie zaznaczę, a inne przeanalizuję w powierzchowny sposób. Jak wspomniałem Zielony Rycerz został oparty na późnośredniowiecznym poemacie rycerskim włączonym w poczet legend arturiańskich. Idąc na film nie znałem oryginalnej historii, choć przed napisaniem tej recenzji przeczytałem całość poematu. Pan Gawen i Zielony Rycerz to prosta, acz wielowątkowa opowieść traktująca o cnotach rycerskich i walce z ludzkimi słabościami. Lowery postanowił rozbudować zakres podejmowanych tematów, znacząco zmieniając przy tym wydźwięk fabuły. Muszę przyznać, że ta decyzja to był strzał w dziesiątkę, bo dzięki niej film nabrał głębi oraz niejednoznaczności, z której wyzuty był literacki pierwowzór.
Kluczowym elementem filmu jest postać protagonisty, Gawaina, który nie jest jeszcze rycerzem. W oryginalnym poemacie główny bohater postępuje zgodnie z kodeksem rycerskim, a gdy raz sprzeciwia się ideałom, szczerze tego żałuje i naprawia swoje błędy. Filmowy Gawain jest natomiast antytezą literackiego odpowiednika, zaprzeczeniem figury rycerza. Łamie on ciągle etos rycerski i dopiero pod koniec dostaje szansę postąpienia zgodnie z najważniejszą cnotą – honorem. Stanowi to centralny temat Zielonego Rycerza, co Lowery podkreśla poprzez wyeksponowanie wątku podróży (który wszak zawsze wiąże się z przemianą protagonisty), a także podział filmu na rozdziały, będące oczywistym nawiązaniem do struktury poematów rycerskich. Właśnie tutaj tkwi jedna z największych sił Zielonego Rycerza. Mocno epizodyczna narracja w środkowej części filmu nadaje mu poetycki charakter, a coraz to kolejne wątki pełną funkcję prób, jakie czekają Gawaina na drodze do tytułowego antagonisty. Żadna z tych prób nie zostaje zaliczona, co ma odzwierciedlenie w zakończeniu filmu. Ta całkowita zmiana paradygmatu to kontrowersyjny, ale udany wybór wydobywający z opowieści ukryty w niej mrok i stanowiący komentarz na temat samej idei etosu rycerskiego.
Muszę oddać Lowery’emu, że udało mu się stworzyć niemal perfekcyjny antyfilm o bardzo dziwnej, lecz fascynującej strukturze narracyjnej, która służy otwieraniu coraz to nowych ścieżek interpretacyjnych. Wspomniany już mocno epizodyczny środek zgrzyta z klasycznym zawiązaniem akcji oraz z intrygującym, otwartym zakończeniem, które jest bodaj najlepszym elementem Zielonego Rycerza. Lowery tworzy w nim mistrzowski montaż ukazujący konsekwencje wyborów dokonanych przez Gawaina. Choć sekwencja ta jest zrealizowana z rzadko spotykaną perfekcją, to reżyser wykorzystuje ją do zadania emocjonalnego ciosu obuchem, będącego zwieńczeniem długiej podróży (zewnętrznej i wewnętrznej) Gawaina. Dodam jeszcze, że to jedynie ułamek treści, jakie można znaleźć w filmie. Na osobny tekst zasługuje kwestia wzajemnych oddziaływań pomiędzy chrześcijaństwem i pogańskimi rytuałami, pozbawienie znanych postaci z legend arturiańskich ich tożsamości (i tak na przykład Artur jest bezimiennym Królem, a Ginewra bezimienną Królową), czy wreszcie kwestia podwójnego znaczenia “zieleni”, będącej zarazem siłą tworzącą, jak i siłą niszczącą. To na tyle obszerny treściowo film, że seans Zielonego Rycerza pozostawia po sobie pewien niedosyt. Aż chciałoby się więcej…
Zakończmy szczegółową analizę filmu i przejdźmy do etapu wyrażania opinii. Aż prosi się, by zacząć od warstwy audiowizualnej, która jest po prostu genialna. Muszę przyznać, że Zielony Rycerz to jeden z najładniejszych filmów, jakie kiedykolwiek widziałem. Każdy kadr jest wysmakowany i wygląda jak z najlepszego obrazu, każde ujęcie zostało szczegółowo przemyślane i zaplanowane, a każdy ruch kamery jest niezwykle ciekawy i służy zaspokojeniu estetycznych potrzeb widzów. Lowery udowadnia, że jak mało kto potrafi operować językiem kina, wykorzystując przy tym doskonałe zdjęcia do opowiadania historii. Film nie tylko wygląda obłędnie, ale też obłędnie brzmi. Dotyczy to zarówno doskonałej muzyki utrzymanej w post średniowiecznej estetyce, jak i efektów dźwiękowych. Trudno nie zakochać się w audiowizualnej warstwie Zielonego Rycerza!
Doskonałą robotę robi też Dev Patel w roli Gawaina. Pokazuje on szereg różnych, często sprzecznych ze sobą emocji, dzięki czemu powolny upadek bohatera oraz jego końcowa przemiana są po prostu wiarygodnie. Patel jest szczególnie dobry w scenach o mocno dramatycznym charakterze, a w jego grze nie wyłapałem nawet jednej fałszywej nutki. Równie ciekawą rolą może pochwalić się Alicia Vikander. To właśnie jej postać wprowadza do fabuły ważną interpretacyjnie kwestię dwóch podejść do zieleni, a także ofiaruje protagoniście ów znak złamania wierności. Literacki Gawain się go nie wstydzi, zaś filmowy próbuje go ukryć, czego tragiczne efekty pokazuje finalny montaż. Dopiero on staje się dla głównego bohatera przyczynkiem do refleksji. Ze względu na otwarte zakończenie nie poznajemy efektów przemiany Gawaina, ale może to i lepiej – każdy z nas dopisze je zgodnie ze swoją interpretacją całości.
O Zielonym Rycerzu mógłbym jeszcze długo pisać, ale nie zamierzam was przesadnie zanudzać. Nie mam wątpliwości, że obejrzałem dzieło wybitne, wieńczące wciąż rozwijający się nurt kina arthouse. Wysmakowana, artystycznie doskonała forma uzupełnia się z bogatą treścią, która oddaje hołd, a zarazem dyskutuje z literackim pierwowzorem. Lowery zahipnotyzował mnie totalnością i rozmachem swojej wizji, udowadniając przy tym, że w dzisiejszych czasach wciąż jest miejsce na kino autorskie. Chciałbym jednak podkreślić, że to, co w moich oczach jest zaletą filmu, w oczach widzów nielubiących kina artystycznego będzie jego wadą. Boleśnie przekonali się o tym moi znajomi (pozdrawiam was serdecznie i przepraszam zarazem!), którzy na Zielonym Rycerzu potwornie się wynudzili. To zdecydowanie nie jest film dla każdego… Ale cieszę się, że jest to film dla mnie.
*fragment poematu Pan Gawen i Zielony Rycerz przełożonego na angielski przez J.R.R. Tolkiena, a następnie na polski przez Andrzeja Wichra, za: J.R.R. Tolkien, Pan Gawen i Zielony Rycerz. Perła. Król Orfeo, Warszawa: Wydawnictwo Amber 1997, s. 139.
- oryginalny tytuł: The Green Knight
- data premiery: 2021
- gatunek: fantasy
- reżyseria: David Lowery
- scenariusz: David Lowery
- aktorzy: Dev Patel, Alicia Vikander, Joel Edgerton, Sean Harris, Ralph Ineson, Sarita Choudhury
- moja ocena: 10/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.