Jeżeli chodzi o Neila Marshalla, to mam z nim pewien problem. Otóż nakręcił on piekielnie słabo zrealizowanego “Hellboya”, o którym pisałem już tutaj. Ale, prawdę mówiąc, klęska tamtego filmu wiązała się raczej z beznadziejnymi decyzjami producentów i studia Lionsgate, a nie z brakiem talentu reżysera. Dlatego postanowiłem dać Marshallowi jeszcze jedną szansę i zobaczyłem “Zejście”, czyli horror, który w środowisku fanów kina grozy zdążył zyskać już status kultowego. Ot, taka “Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii”, tylko bez arthouse’u i skomplikowanej metaforyki. Choć czy aby na pewno?
“Zejście” przedstawia nam historię sześciu dziewczyn, które postanowiły wybrać się do jaskini. Ot, tak po prostu, w poszukiwaniu ekstremalnych wrażeń i dla funu. Spośród całej szóstki mamy główną bohaterkę, Sarah, która przy okazji stara się przepracować traumę i żałobę związaną z wypadkiem samochodowym, w którym brała wcześniej udział. Oczywiście wycieczka po systemie jaskiń nie jest spacerkiem po piwo do osiedlowego, a na nasze protagonistki czyhają zagrożenia o wiele gorsze niż zniszczeni alkoholem panowie żebrający o dwa złote.
Co ciekawe, pomimo prostoty i gatunkowości filmu, w dziele Marshalla pojawiają się pewne elementy arthouse’u bezpośrednio powiązane ze zdjęciami. Reżyser wraz z operatorem bawią się tutaj stroną wizualną filmu, szczególny nacisk kładąc rzecz jasna na oświetlenie. Odpowiednie ogranie jaskiń oświetlonych różnymi rodzajami światła w taki sposób, by podkreślić ich klaustrofobiczność i wzbudzić u widzów strach to niełatwe zadanie. Stojący za kamerą Sam McCurdy podołał mu perfekcyjnie. Szczególnie dobre wrażenie budzi scena przeprawy dziewczyn przed przepaść – oświetlana upiornym, czerwonawym światłem flary przypomina raczej wycieczkę do piekła, niż wyczyn speleologiczny. Trochę w sprzeczności do artyzmu zdjęć stoją natomiast pozostałe efekty specjalne, które są bardzo dobre, ale jednak trochę zbyt dosłowne w swym wyglądzie.
W wycieczce w głąb owego piekła naszym bohaterkom nie towarzyszy jednak Wergiliusz. Zresztą reżyser nie wykorzystał do końca możliwości metaforyzacji swojego dzieła. Horror bazujący na podróży w głębiny ziemi aż prosi się o wyraźne paralele z wędrówką do piekła, ot, choćby w stylu “Jako w piekle, tak i na ziemi” znanego z “Poughkeepsie Tapes” Dowdle’a. Zamiast tego, po fenomenalnej pierwszej połowie filmu, wypełnionej duszą atmosferą i uczuciem niepokoju, dostaliśmy nienajgorszy slasher, przypominający grę “Outlast”. Podobieństw jest tutaj sporo – nasze protagonistki nie mogą się wydostać z miejsca, w którym nie chcą przebywać, jest cholernie ciemno, a jedna z nich używa kamery z podczerwienią jako kreatywnego sposobu ominięcia ciemności. Ach, no i przeciwnicy grotołazek, też są żywcem wyjęci z “Outlasta”.
W ogóle ta slasherowa część “Zejścia” jest bardzo growa. Prawie każda z bohaterek przypomina Larę Croft i to nie tylko z wyglądu. Postawione przed ścianą, protagonistki zamieniają się w psy bojowe, zdolne czekanem zniszczyć każde niebezpieczeństwo. Marshall umieścił w swoim dziele sceny w stylu Rambo, które niestety psują wiarygodność filmu. Reżyser zestawia powolną, sumiennie budującą napięcie pierwszą połowę “Zejścia” z szybką i bardzo dynamiczną drugą połową. To bardzo ciekawy zabieg, który sprawia wrażenie, że w pewnym momencie przełączyliśmy się na nieco inny film. Z jednej strony, z tego co czytałem, wielu widzów nie podobała się jedna z dwóch połówek, z drugiej zaś taka dychotomia po prostu przypadła mi do gustu. Choć, prawdę mówiąc, chciałbym zobaczyć kiedyś podobny horror o bardzo wolnym tempie, na dodatek w arthouse’owym stylu.
Festiwal zwrotów akcji, ucieczek i jumpscare’ów z jednej strony skutecznie morduje duszną atmosferę początku filmu, z drugiej zaś odwraca uwagę widza od nijakich postaci. Niby Marshall pokusił się o dość długi wstęp, podczas którego zapoznał nas ze wszystkimi bohaterkami, ale tak naprawdę przez cały film protagonistki tworzą zbitą, nijaką masę, z której momentami wyróżnia się jedynie pogrążona w żałobie Sarah oraz wysportowana Juno. Wprowadzone elementy psychologiczne próbujące przedstawić widzom psychikę Sarah są zrealizowane w dość nieortodoksyjny sposób, jednak Marshall dość szybko odkrywa karty i pokazuje nam, że były one tylko pretekstem do straszenia widza oraz do wprowadzenia zaskakującego zaskoczenia. A szkoda, bo wątki psychologiczne doskonale uzupełniają gatunek horroru, czego przykładem może być chociażby fenomenalne “Coś za mną chodzi”.
“Zejście” to festiwal bardzo dobrych efektów specjalnych, jumpscare’rów oraz zaskoczeń. W dziele Marshalla znalazło się też miejsce na duszną, mroczną atmosferę i sporą dawkę niepokoju charakterystycznego dla dobrych horrorów. Szkoda tylko, że cała groza, misternie budowana w pierwszej połowie filmu, szybko się ulatnia i zostaje zastąpiona niezłym, choć nie wybitnym slasherem. Niestety na “Zejściu” przez połowę seansu nudzić się będą fani dynamicznej akcji i uciekania przed zagrożeniem, a pozostała połowa seansu rozczaruje miłośników budowania klimatu i straszenia niedopowiedzeniem. Mimo wszystko bawiłem się doskonale, a to też się liczy, prawda?
- oryginalny tytuł: Zejście
- data premiery: 2005
- gatunek: horror
- reżyseria: Neil Marshall
- scenariusz: Neil Marshall
- aktorzy: Shauna Macdonald, Natalie Mendoza, Nora-Jane Noone
- moja ocena: 7/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.