Science fiction często bywa wykorzystywane jako kostium do opowiadania o problemach współczesnego świata. Wystarczy spojrzeć na „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, by zauważyć, że zgrabnie łączy się to z ogólnymi rozważaniami na temat ludzkiej natury. Ale sednem science fiction jest zupełnie coś innego – próba zrozumienia tego, jak technologia wpływa na ludzkość. A Neil Burger, reżyser Voyagers, wybrał tę drugą ścieżkę. Wziął on na warsztat modny ostatnio w kinie motyw statku wielopokoleniowego, doprawiony „Władcą Much” Wiliama Goldinga. To ciekawe, choć odtwórcze połączenie miało ogromny potencjał… I tutaj, jak to często bywa, pojawia się małe ale.
Voyagers: fabuła filmu
W 2063 r. ludzkość zmaga się z szeregiem problemów. Są one niezwykle poważne i zagrażają istnieniu naszego gatunku, dlatego władze planety postanawiają przeprowadzić misję zwiadowczą, wysyłając statek wielopokoleniowy ze specjalnie wyhodowanymi dziećmi. Lot do sąsiedniego układu gwiezdnego potrwa kilkadziesiąt lat, a na podobnej do Ziemi planecie wylądują wnuki pierwotnych załogantów. Ich zadaniem ma być… Chyba przeprowadzenie zwiadu, bo kolonizowanie planety w trzydzieści osób to zadanie skazane na porażkę już na poziomie koncepcyjnym.
Zasadniczo jest to nieistotne, bo pośpiech służy tutaj za wygodną wymówkę uzasadniającą wysłanie w kosmos grupy nastolatków pod nadzorem jednego dorosłego. To zaiste genialny plan – niewątpliwie cała ziemska społeczność naukowa opracowywała go przez długie lata. Niestety genialne plany mają to do siebie, że prędzej czy później coś bierze w łeb. Tak też stało się i tym razem.
Voyagers: bohaterowie i aktorzy
Historia w Voyagers opowiadana jest z perspektywy trzech bohaterów: młodych załogantów Christophera i Seli, a także Richarda – starszego naukowca, który z własnej woli wyruszył na wyprawę. W głównych rolach wystąpili kolejno Tye Sheridan (przypominający z twarzy Macieja Musiałowskiego po kilku latach stołowania się w KFC), Lily-Rose Depp (tak, córka Johnny’ego Deppa) oraz Colin Farrell. Cała trójka zaliczyła solidne występy, a do gry aktorów, także drugoplanowych, trudno się przyczepić.
Trochę gorzej jest w przypadku opowiadanej historii. Fabuła Voyagers jest banalnie prosta – intryga biegnie jednotorowo i jest łatwa do przewidzenia. Jasne, reżyser pokusił się o kilka zwrotów akcji, które zostały całkiem zgrabnie wplecione w opowieść, ale brakuje efektu wow.
Voyagers: warstwa wizualna
Muszę przyznać, że zaskoczył mnie dość wysoki poziom techniczny oraz artystyczny produkcji. Choć efektów specjalnych jest niewiele, to są one dopracowane do najmniejszego szczegółu – w scenie dokowania do stacji orbitalnej widać w tle malutkie, sztuczne satelity Ziemi, pędzące po orbicie geostacjonarnej. Wnętrza statku wyróżniają się prostym, ale ciekawym designem stawiającym na harmonijne, geometryczne kształty, a reżyser sprawnie gra oświetleniem, wykorzystując głównie biel, czerń i zieleń.
Trudno odmówić Burgerowi talentu do budowania klimatu poprzez warstwę wizualną Voyagers, bo ta stoi na wysokim poziomie. Naprawdę trudno się do czegoś przyczepić… Za wyjątkiem dziwnych, kiczowatych kolaży złożonych z różnych ujęć, które prawdopodobnie mają symbolizować dorastanie bohaterów. Wyszły one cokolwiek komicznie, bo montaż tych dwóch czy trzech krótkich fragmentów przypomina licealny projekt zrobiony w Movie Makerze, co skutecznie wybija z rytmu opowieści. Z drugiej strony, we wstępie reżyser serwuje nam ciekawą sekwencję rozwoju płodu w sztucznym łożysku, co trochę wynagradza wspomniane wady.
Voyagers: motyw ludzkiej natury i statku wielopokoleniowego
Największe zastrzeżenie mam do fabuły. Burger stara się zadawać pytania na temat ludzkiej natury, ale wychodzi to nieprzekonująco. Pod tym względem Voyagers przypomina „Władcę Much” Goldinga, choć odczytanego na bardzo podstawowym poziomie. Ot, są dobrzy ludzie i źli ludzie, a w sytuacjach braku nadzoru ze strony szeroko rozumianego społeczeństwa ci drudzy mogą zdominować grupę i sprowadzić ją na złą drogę. Cóż za odkrycie.
Trochę szkoda, bo statek wielopokoleniowy to fascynujący motyw, z którego można wyłuskać dużo więcej. Zresztą został on już odczytany w podobnym duchu (acz o wiele, wiele lepiej) i to jeszcze w 1958 r., gdy brytyjski pisarz Brian Aldriss wydał powieść „Non-stop”. Nie będę spoilerował, ale polecam ją wszystkim, którzy mogą czuć intelektualny niedosyt po seansie Voyagers.
Voyagers – podsumowanie
Nie zrozumcie mnie źle – Voyagers wcale nie jest złym dziełem. Można obejrzeć go na raz, wcinając popcorn i doceniając prostą, poprawnie napisaną historię. Ale nawet w warstwie rozrywkowej film jest daleki do perfekcji, a miłośnicy nieco bardziej ambitnego kina science fiction na pewno będą zawiedzeni. Pomimo tych wad proste filmy takie jak Voyagers czy chociażby Powietrze (2015, reż. Christian Cantamessa) mają jedną, zasadniczą zaletę – ogląda się je z przyjemnością. A to przecież ma ogromne znaczenie.
- oryginalny tytuł: Voyagers
- data premiery: 2021
- gatunek: science fiction
- reżyseria: Neil Burger
- scenariusz: Neil Burger
- aktorzy: Tye Sheridan, Lily-Rose Depp, Colin Farrell, Fionn Whitehead
- moja ocena: 6/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.