Cztery tygodnie dokrętek oraz niedoświadczona reżyserka, która dotychczas nakręciła jeden beznadziejny film i porzuciła montażownię mniej więcej w połowie postprodukcji. Marvels nie mogło się udać. Nie w takiej sytuacji. A jednak na chwilę przed seansem porzuciłem cynizm i zobaczyłem światełko na końcu tunelu. Okazało się, że to rozpędzona ciężarówka, która przerobiła moją nadzieję na miazgę. Kinowe uniwersum Marvela już nie szoruje po dnie. Ono je przebiło i teraz puka od spodu, starając się przyciągnąć uwagę widzów. Nie dajcie się nabrać, bo Marvels to najgorszy film MCU. Przynajmniej jak na razie.
Kolejny taki sam film z MCU
O tym, że MCU jest w bardzo złym stanie, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Nawet najwierniejsi fani przyznają, że coś jest nie tak. Marvel potrzebuje wprowadzić jakieś zmiany, żeby seria wróciła na właściwe tory. Już na wstępie zaznaczę, że nie oglądam seriali ze świata MCU. Nie mam na tyle czasu, żeby się w nie wgłębiać. To zapewne jeden z powodów, które sprawiły, że Marvels strasznie mi się nie podobało, bo film jest ewidentnie skrojony pod osoby znające seriale.
Fabuła Marvels to standardowa wariancja na temat kina superbohaterskiego. Znów mamy kliszowego superzłoczyńcę, który chce wcielić w życie super-hiper-zły plan. Na drodze jego drodze stają trzy superbohaterki: Kapitan Marvel, Miss Marvel i ta trzecia. Jest jednak mały haczyk: panie zamieniają się ze sobą miejscami, gdy tylko używają swoich mocy. Co prawda nie dzieje się to zawsze, a tylko wtedy, gdy akurat odpowiada to scenarzystom, ale hej – ma być zabawnie, prawda?
Niestety film jest całkowicie pozbawiony humoru, tak charakterystycznego dla kinowego uniwersum Marvela. Garstka widzów, która odwiedziła kino w sobotni wieczór, śmiała się tylko raz, w trakcie sceny z kotami z kosmosu. No, ale umówmy się – to są koty z kosmosu, jak się można z nich nie śmiać?
„Marvels” to film o… No właśnie, o czym?
Nie za bardzo wiem, o czym opowiada Marvels i jaki ma sens w kontekście całego MCU. Plan Dar-Benn, czyli filmowej złolki, jest szyty tak grubymi nićmi, że aż współczuję szwaczce. Liczba planet w całym kosmosie idzie w biliony. Dlaczego nie można było po prostu wziąć atmosfery, wody i gwiazdy z jakiejś niezamieszkanego układu gwiezdnego, gdzieś na jakimś odludziu? To tylko jeden z serii absurdów, które psują scenariusz Marvels.
Historia ciągle skacze pomiędzy różnymi wątkami, które czasami nagle się urywają. Przykładem może być wizyta na planecie zamieszkanej przez zielonych Skrulli. Ten wątek pojawia się ni z gruchy, ni z pietruchy i kończy się w równie nagły, urwany sposób. Zapewne ma to związek z serialami, ale ja, niedzielny widz, byłem totalnie pogubiony i nie wiedziałem, co się dzieje i jaki sens mają poszczególne sceny. Tak się nie pisze scenariusza do filmu kinowego. Koniec, kropka.
Kapitan Marvel powraca… Niestety
Gdy w 2019 roku widziałem Kapitan Marvel, film nawet mi się spodobał. Nie dołączyłem do sceptycznych ocen części publiczności, którzy hejtowali Brie Larson. Amerykańska aktorka rzeczywiście nie zagrała wówczas najlepiej, ale mimo wyjątkowo nudnej postaci (żeńska wersja Supermena bez kryptonitu) wykrzesała z siebie zaskakująco dużo charyzmy. Niestety w Marvels jest już dużo gorzej, a Larson gra na tle ekspresywnie, że wręcz parodiuje swoją wcześniejszą rolę. Nie wiem, czy to wina reżyserki, czy też samej aktorki, ale efekt jest fatalny.
Reszta obsady też się nie popisała. Iman Vellani zdecydowanie przeszarżowała, a jej teksty są żenujące, a nie fajne czy zabawne. Teyonah Parris jest nadmiernie poważna, postać Zawe Ashton została całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek charakteru, a Nick Fury jest cieniem samego siebie z przeszłości. To nie jest sprytny mistrz szpiegów, a niezbyt groźny, zmęczony życiem dziadek, który siada przed greenscreenem, bo znów chcą mu zapłacić te kilkanaście milionów dolarów za kilkanaście dni pracy. Kto by odmówił?
Trochę szkoda, że wyszło tak, jak wyszło, bo główną siłą Marvels mogły być relacje pomiędzy głównymi postaciami. Niestety pomiędzy trójką głównych bohaterek nie ma żadnej chemii, a większość scen z nimi tonie w morzu cringe’u. O ile Kapitan Marvel jeszcze jakoś kibicowałem, o tyle pozostałe bohaterki były mi całkowicie obojętne. Nie miałem okazji ich poznać, a film niemal w ogóle nie ich nie wprowadza, za wyjątkiem beznadziejnie napisanej i zrealizowanej sekwencji animowanej. Wzdrygam się na samą myśl o tej krótkiej, ale jakże słabej scenie.
Krótki metraż jest prawdopodobnie najważniejszą i jedyną zaletą tego filmu. W trakcie seansu ciągle zerkałem na zegarek i cieszyłem się, że Marvels trwa jedynie godzinę i 45 minut. To w dużej mierze kwestia bardzo szybkiego opowiadania historii. Reżyserka prowadzi widzów pomiędzy postaciami, lokacjami i wątkami w iście sprinterskim tempie, co dodatkowo podkreśla niedostatki scenariusza.
Fabuła była zła, a efekty specjalne też były złe
Fabuła, gra aktorska oraz postacie w Marvels są złe, ale pocieszę was – efekty specjalne też są złe. Sceny w kosmosie, szczególnie ze statkami kosmicznymi Imperium Kree, wyglądają naprawdę nieźle. Podobnie kosmiczne kotki. Tyle zalet. A cała reszta?
No, z całą resztą jest źle. Supermoce Miss Marvel oraz tej trzeciej są od strony wizualnej na poziomie serialu telewizyjnego z lat 90. W większości scen widać brak głębi, ale tak to już jest, jak wszystko kręci się na greenscreenie i składa w programie komputerowym. Współczuję grafikom, którzy muszą tworzyć efekty specjalne do MCU w wiecznym niedoczasie, biorąc nadgodziny. A to wszystko za niezbyt dobre pieniądze.
Marvels: moja ocena
Marvels to najgorszy film z MCU, jaki widziałem. Gorszy nawet od Ant Mana i Osy: Kwantomanii, a to wcale niemałe wyzwanie. Poszatkowany scenariusz, brak chemii pomiędzy superbohaterkami, nijaki superzłoczyńca, przesadzona gra aktorska, zbyt szybki montaż, słabe efekty specjalne – nic tutaj nie jest takie, jakie być powinno. Mam nadzieję, że decydenci Marvela wyciągną wnioski z komercyjnej porażki Marvels i podejmą radykalne działania naprawcze. Pozostaje jednak ważne pytanie – czy MCU w obecnym kształcie da się w ogóle uratować?
- oryginalny tytuł: Marvels
- data premiery: 2023
- gatunek: superbohaterowie
- reżyseria: Nia DaCosta
- scenariusz: Nia DaCosta, Megan McDonnell
- aktorzy: Brie Larson, Teyonah Parris, Iman Vellani, Samuel L. Jackson, Zawe Ashton
- moja ocena: 2/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.