Kino superbohaterskie głównego nurtu już dawno osiągnęło dno, a przez ostatnie miesiące uparcie stara się dokopać jeszcze niżej. Tym razem w tym szczytnym celu Marvel połączył siły z Sony, które postanowiło dorżnąć markę Spidermana. W moje słowa wkładam dużo jadu, ale już od dłuższego czasu wiadomo, że Madame Web wejdzie w buty niesławnego Morbiusa i powalczy o tytuł najgorszego blockbustera roku. Czy faktycznie film jest tak zły?
Nie taka Madame Web zła, jak ją malują
Zapewne popełnię straszliwą herezję, ale uważam, że Madame Web wcale nie jest aż tak złym filmem, jak można sądzić po recenzjach amerykańskich krytyków. OK, obiektywnie rzecz biorąc rzeczywiście jest to gniot, ale w trakcie seansu bawiłem się dużo lepiej, niż chociażby na niedawnym Marvels. Dlaczego?
Zapewne dlatego, że film nawet nie próbuje ukrywać, że jest kiczowatym blockbusterem. Od strony estetycznej przypomina kino superbohaterskie z wczesnych lat dwutysięcznych. Widać to szczególnie w sekwencjach wykorzystujących CGI, które są po prostu brzydkie. Kamera wielokrotnie kręci się wokół bohaterów, wywijając szalone przewrotki, lub skacze jak pijana żaba. Ujęcia są rozmyte, a pomiędzy postaciami ludzkimi lub poszczególnymi migawkami z rzeczywistości wiją się nici wielkiej sieci, co wygląda niesamowicie kampowo.
Taka stylistyka wywołała u mnie dysonans poznawczy, bo zasadniczo sceny w filmie, które nie wprowadzają żadnych elementów superbohaterskich, zostały zrealizowane bardzo ładnie i z klasą. Dotyczy to głównie tych sekwencji, w których główna bohaterka, Cassandra Webb, pracuje jako ratowniczka medyczna. Sprawiały one wrażenie, jakby zostały wyjęte z jakiegoś thrillera medycznego lub dramatu społecznego, a nie filmu superbohaterskiego.
Przewidywanie przyszłości to zarówno dar, jak i przekleństwo
No właśnie, główna bohaterka. Cassandra Webb to naprawdę fajna babka. Charyzmatyczna, umie się odgryźć i wie, czego chce w życiu. Jej charakter został oparty na popularnym schemacie wyciągniętym prosto z komedii romantycznych, ale Dakota Johnson i tak zagrała z przekonaniem.
Zdolność do przewidywania przyszłości przez Cassandrę kojarzy mi się ze świetnym anime Miasto beze mnie. Jego główny bohater miał dokładnie taką samą umiejętność i nie mógł jej kontrolować. Miasto beze mnie zjada Madame Web na śniadanie właściwie w każdym aspekcie artystycznym czy narracyjnym, a film całkowicie nie wykorzystał potencjału, jaki kryje się w tym świetnym przecież pomyśle.
Główną bohaterkę da się polubić, nawet jeśli pod koniec szybko zaczęła się robić denerwująca. Trochę gorzej jest z jej trzema pomagierkami, czyli nastolatkami, za którymi ugania się niezbyt tajemniczy złoczyńca. Właściwie wszystkie trzy panie, bo wiekowo z nastolatkami nie mają już za wiele wspólnego, doprowadzały mnie do szału. Twórcy napisali je, korzystając z nudnych stereotypów (zbuntowana córka z bogatej rodziny, kujonka z dysfunkcyjnej rodziny, córka deportowanego nielegalnego imigranta), a następnie próbowali za pomocą tych postaci coś tam opowiedzieć o problemach społecznych. Wyszło całkowicie niewiarygodnie.
Gdy absurd goni absurd, moim honorem jest wyłączyć mózg
Pierwsze półtorej godziny filmu oglądało mi się właściwie bezboleśnie. Jasne, było głupio i kampowo, ale nawet wciągnąłem się w losy głównej bohaterki. Niestety im bliżej końca, tym więcej absurdów. Na 20 minut przed napisami końcowymi wyłączyłem mózg i zacząłem odliczać do godziny zakończenia seansu.
Niestety, zakończenia zwyczajnie nie da się oglądać. Dzieje się w nim dużo, ale stężenie absurdu przekracza wszelkie normy, a głowa boli do fajerwerków – i to dosłownie! Końcówka była słaba, a ostatnie kilka minut, czyli konkluzja całego filmu, to jakiś żart. Nieśmieszny żart, co warto dodać.
Co więcej, nie podobał mi się wątek amazońskiej dżungli oraz tajemniczych pająków. Wizyta w Peru jest nie tylko krótka, ale też absurdalna, a rozmowa Cassandry z jednym z peruwiańskich lokalsów prawdopodobnie została napisana przez sztuczną inteligencję, bo jest żywcem wyjęta z parodii kina superbohaterskiego.
Na sam koniec dodam jeszcze, że Madame Web to najgorsza reklama Pepsi, jaką kiedykolwiek widziałem. A pamiętam kontrowersje, jakie wywołał niesławny spot reklamowy z Kendal Jenner oraz policjantami:
Pepsi postanowiła umieścić product placement w co najmniej kilku scenach filmu. O ile pierwsze dwa czy trzy przypadki, choć strasznie nachalne i sztuczne, jeszcze dało się jakoś przeżyć, o tyle zakończenie budzi uśmiech politowania. Nie chcę wam zdradzać finalnej sekwencji, ale powiedzmy, że marka Pepsi okazała się najbardziej morderczym bytem na przestrzeni całego filmu. A to chyba wiele mówi o Madame Web.
Madame Web: moja opinia
Madame Web jest trochę lepsza od Morbiusa, ale niewiele. Oba filmy trzymają podobny poziom, przynajmniej pod względem realizacji oraz stężenia kiczu. Estetyka kina superbohaterskiego z wczesnych lat dwutysięcznych zapewne znajdzie swoich fanów, ale ja wśród nich na pewno nie jestem. Zważywszy na ekstremalnie negatywne recenzje, spodziewałem się, że będzie jeszcze gorzej. Nie mogę więc powiedzieć, że się rozczarowałem, ale tylko dlatego, że oczekiwałem słabego filmu i, zgodnie z zapowiedziami, dostałem słaby film.
- oryginalny tytuł: Madame Web
- rok premiery: 2024
- gatunek: superbohaterowie
- reżyseria: S.J. Clarkson
- scenariusz: Matt Sazama, Burk Sharpless
- aktorzy: Dakota Johnson, Sydney Sweeney, Isabela Merced, Celeste O’Connor, Tahar Rahim, Adam Scott
- moja ocena: 3/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.