Okres letnich premier zbliża się już do końca, a w wakacyjnej ofercie kin nie mogło zabraknąć horrorów z wątkiem nadprzyrodzonym. Czerwiec otworzyła niezła Obecność 3: Na rozkaz diabła (reż. Michael Chaves), w lipcu mogliśmy zobaczyć słabe Sanktuarium (reż. Evan Spiliotopoulos), zaś sierpień przywitał widzów Egzorcyzmami dnia siódmego (reż. Justin Lange), na które litościwie spuśćmy zasłonę milczenia. Okazuje się, że fani kina grozy w tym roku nie mieli zbyt wiele szczęścia. W zanadrzu pozostał jeszcze Dom nocny, wpuszczony na srebrny ekran pod koniec sierpnia. Jego reżyser, David Bruckner, ma już na koncie całkiem udany Rytuał (2017), a także najlepszą spośród pięciu nowel w V/H/S (2012), czyli antologii kina grozy o dużym znaczeniu dla rozwoju gatunku. Talent i doświadczenie reżysera oraz entuzjastyczne recenzje zagranicznych krytyków zapowiadały wyśmienite widowisko…
Na szczęście tym razem zagraniczni recenzenci się nie pomylili, choć film zdecydowanie nie przypadnie do gustu szerokiej publiczności. Dlaczego, zapytacie? Cóż, ze względu na podejście do gatunku. Dom nocny to kolejny już posthorror, czyli film dekonstruujący materię kina grozy i, zarazem, wykorzystujący ją do opowiadania o rzeczywistości za pomocą metafor zakotwiczonych w gatunkowych schematach. Tym razem na warsztat została wzięta żałoba po stracie bliskiej osoby oraz, siłą rzeczy, depresja. Ta ostatnia została już co prawda szczegółowo omówiona za pomocą konwencji horroru w wyśmienitym australijskim Babadooku (2014, reż. Jennifer Kent), ale Bruckner na szczęście powściągnął ambicje i skupił się na jednym temacie. Pod tym względem Dom nocny wydaje się być młodszym bratem Dziedzictwa. Hereditary (2018, reż. Ari Aster). Oba filmy to posthorrory metaforyzujące niemożność pogodzenia się ze stratą bliskiej osoby. Widać to szczególnie w ich zakończeniach, utrzymanych w bardzo podobnej, oniryczno-poetycko-przerażająco-niesamowitej stylistyce. Świat materialny zderza się wówczas ze światem ponadrzeczywistym, a kolizja ta stanowi główne źródło grozy.
Zakończmy już ten refleksyjno-filmoznawczy wstęp i przejdźmy do creme de la creme, czyli do właściwej recenzji Domu nocnego. A jest o czym pisać, bo Brucknerowi udało się stworzyć niezwykle ciekawy film, pełen nośnych metafor, a zarazem doskonale ograny. Główną bohaterkę, Beth, poznajemy tuż po pogrzebie męża, gdy rezygnuje ze wsparcia rodziny oraz przyjaciół i postanawia samotnie przezwyciężyć traumę. Reżyser rysuje tutaj dość oczywisty kontrast wprowadzając postać sąsiada bohaterki, który pogodził się ze stratą żony dzięki pomocy Beth. I to właśnie ta samotność stanowi punkt wyjścia do wprowadzenia wątku nadnaturalnego. Gdy bohaterce zaczyna wydawać się, że dom został nawiedzony przez ducha jej męża, zaczyna rozdrapywać wciąż jątrzącą się po stracie ranę i grzebać w życiu zmarłego mężczyzny, odkrywając przy tym jego tajemnice.
Trzeba przyznać, że to naprawdę niezły punkt startu dla horrorowej narracji i, przy okazji, całkiem ciekawy sposób na urozmaicenie wyświechtanej już kliszy nawiedzonego domu na odludziu. Bruckner dość twórczo go przetwarza, wprowadzając wątek drugiego domu stanowiącego lustrzane odbicie oryginału. Nie chcę zdradzać wam zbyt dużo, więc dodam jedynie, że reżyserowi udaje się sprawnie wykorzystać przestrzeń do tworzenia napięcia, o czym świadczą całkiem kreatywne ujęcia, na których elementy wnętrza tworzą zarysy postaci, by za chwilę rozwiać tę iluzję za pomocą niewielkiego ruchu kamery. Te proste w gruncie rzeczy sztuczki skutecznie budują wrażenie czyjejś obecności w domu i zarazem stanowią przeciwwagę dla niewielkiej liczby jumpscare’ów. Reżyser sięga po te ostatnie jedynie w ostateczności, co pozwala na dość skuteczne wzmocnienie efektu nagłego strachu, nie popadając przy tym w nadmiar charakterystyczny dla słabych horrorów.
Te wszystkie realizatorskie sztuczki nie odciągają uwagi od fabuły, a raczej ją uzupełniają. Bruckner nie spieszy się z opowieścią, co może i stanowi sporą wadę pierwszej połowy filmu, ale sprawia też, że ostatnie czterdzieści minut jest zaskakująco intensywne. To właśnie wtedy Beth odkrywa kolejne sekrety męża, co uniemożliwia jej pogodzenie się ze stratą. Ta dynamicznie przyspieszająca gradacja tajemnic działa doskonale, w głównej mierze dzięki świetnej grze Rebekki Hall. Przed aktorką stało trudne zadanie stworzenia postaci niejednoznacznej, ukrywającej gorycz i smutek pod warstwą ironii. Najlepiej Hall wychodzą te sceny, w których odgrywana przez nią bohaterka odgradza się przed światem wspomnianą już ironią. Natomiast nieco gorzej prezentuje się w finale, gdy w grę aktorki wkrada się pewien fałsz, niestety łatwy do dostrzeżenia. Nie psuje to wrażeń z seansu aż tak, jak problemy z fabułą spowodowane nietrafioną decyzją reżysera dotyczącą wieloznaczności fabuły. Czy Beth naprawdę zetknęła się ze światem nierzeczywistym, czy może elementy fantastyczne stanowią jedynie metaforę powstałą w głowie bohaterki? Bruckner bardzo by chciał, żeby odpowiedź na to pytanie była niejednoznaczna, ale niestety jedna z tych wersji jest na tyle oczywista, że cały trud budowy wieloznaczności idzie na marne i zostawia po sobie gorzki posmak.
Mimo tej niewielkiej nuty goryczki muszę przyznać, że Dom nocny bardzo mi się podobał. Miło było zobaczyć kolejny udany posthorror, nawet jeżeli podobne tematy już wcześniej zostały lepiej ujęte w ramach tej samej konwencji. Bruckner skutecznie wykorzystuje horrorowe chwyty do tworzenia dominującej metafory pustki po stracie bliskiej osoby, nie dając przy tym zasnąć widzom. Film może i ma pewne problemy fabularne oraz narracyjne, przez co nie wszystko działa, ale ostatecznie Dom nocny jak najbardziej sprawdza się jako angażujący posthorror z ciekawym, choć oczywistym drugim dnem. Mam nadzieję, że film stanie się dla Brucknera trampoliną do rozwoju kariery, a my już wkrótce usłyszymy o kolejnym horrorze tworzonym przez tego reżysera. Nie jest to może Ari Aster, Oz Perkins czy Jordan Peele, ale i tak szkoda byłoby zmarnować taki talent.
- oryginalny tytuł: The Night House
- data premiery: 2021
- gatunek: horror
- reżyseria: David Bruckner
- scenariusz: Ben Collins, Luke Piotrowski
- aktorzy: Rebecca Hall, Sarah Goldberg, Evan Jonigkeit, Vondie Curtis-Hall, Stacy Martin
- moja ocena: 8/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.