Cała prawda o Szekspirze (2018) nie zachwyca. Recenzja

Reklama

Jest taki tekst autorstwa Piotra Wereśniaka, polskiego scenarzysty, zatytułowany “Alchemia scenariusza filmowego, czyli nieznośny ból dupy”. Wydrukowano go niegdyś w miesięczniku “FILM”, a potem utwór zaczął hulać po internecie. To całkiem zabawny i sprawnie napisany esej, z którego zapamiętałem jeden fragment – “z dobrego scenariusza można zrobić film dobry albo film zły. Ze złego scenariusza nie można zrobić filmu dobrego. Niemożliwe. I niestety sprawdzone wielokrotnie.”. Zdawać by się mogło, że to stwierdzenie trywialne, ale doskonale podsumowuje ono wiele nieudanych filmów, w tym “Całą prawdę o Szekspirze”.

Plakat filmu

Znany wszem wobec Kenneth Branagh tym razem zabrał się za fabularyzowaną biografię Szekspira. “Cała prawda o Szekspirze”, wbrew pozorom, całej prawdy nie mówi, bowiem opowiada ona o ostatnich latach życia angielskiego poety, w których to wrócił on do rodzinnej miejscowości, Stratford, gdzie zaczął porządkować rodzinne sprawy. A że głównym powodem powrotu było doszczętne spalenie Globe Theatre, Szekspir w przerwie od rodzinnych problemów postanowił rzucić pisanie i zająć się ogrodnictwem. I cóż mam powiedzieć, już sam początek przedstawianej historii doskonale ilustruje sedno problemu filmu Branagha. Samo spalenie teatru widzimy na jednym, pięknym co prawda, ale wciąż krótkim ujęciu. Później fabuła zaczyna nagle galopować, przez co widz nie ma czasu na poznanie bohaterów i wytworzenie z nimi więzów emocjonalnych. Zresztą odniosłem wrażenie, że reżyser nie miał tego na celu.

Fabuła “Całej prawdy o Szekspirze” to czysta egzemplifikacja chaosu. Rozmaite, zazwyczaj niepowiązane ze sobą wątki pojawiają się i znikają, by później niespodziewanie powrócić (albo i zniknąć w odmętach umysłu scenarzysty). I taka forma opowiadania historii byłaby w porządku, gdyby prowadziła do jakiegoś celu. Gdyby. Prezentowane intrygi są szybko odzierane z aury tajemnicy i absolutnie niewiarygodne, głównie dlatego, że angielski poeta pokonuje problemy z gracją Mary Sue, czy raczej, w tym wypadku, Gary’ego Sue. Zakończenie “Całej prawdy o Szekspirze” jest zbyt raptowne, zbyt przyspieszone, pozostawia po sobie uczucie zmieszania i niesmaku. Zresztą z jakiegoś niezrozumiałego powodu pod koniec filmu dostajemy w twarz kilkoma mało subtelnymi planszami z tekstem, wyjaśniającymi pewne kwestie. Kwestie, z których większość, zgodnie z zasadą show not tell, aż prosiła się o pokazanie!

W dialogach, rzecz jasna, zawarto cytaty z licznych dzieł Szekspira, z których większość jest cudownie zinterpretowana przez aktorów. Najlepszą, a przy okazji chyba najbardziej zaskakującą sceną filmu, jest bez wątpienia rozmowa Szekspira z lordem Wriothesley’em, cudownie odgrywanym przez Iana McKellena. Ach, jak ja uwielbiam tego angielskiego, pełnego dostojności aktora! Dialog McKellena i Branagha jest bez wątpienia najpiękniejszą interpretacją Szekspira w oryginalnej mowie, jaką zdarzyło mi się kiedykolwiek usłyszeć. Niestety większość pozostałych rozmów przeładowana jest niepotrzebnym patosem, który po prostu nie wybrzmiewa, szczególnie w relacjach rodzinnych. Ach, dialogi bywają też kulawe i sztuczne.

Reklama

Wracając do tytułowego protagonisty – Szekspir w wydaniu Branagha jest zaskakująco płaski. I o ile pod względem ożywienia lichego scenariusza aktor radzi sobie doskonale, a odgrywana przez niego postać ma bardzo wiarygodną mimikę czy sposób mówienia, o tyle niewiele mógłbym powiedzieć o charakterze wielkiego poety. Właściwie to tytułowa postać jest zaskakująco nijaka, nawet pomimo barwnej mowy ciała. Czego dowiadujemy się o Szekspirze? Właściwie to rozpacza on po spalonym teatrze i śmierci syna, w relacjach rodzinnych jest trochę oschły, ale chciałby taki nie być, bardzo stara się wtopić w społeczeństwo, jest wobec niego uległy. Tyle. Co więcej, główny bohater cierpi na wspomniany już wcześniej symptom Gary’ego Sue. Dzięki plot armorowi Szekspir w cudowny i mało realistyczny sposób wychodzi z kolejnych kłopotów i intryg. Na dodatek prawie wszystkie postacie poboczne z uporem maniaka wmawiają protagoniście, że jest genialny. Wiecie, to działa mniej więcej tak – wchodzi sobie jakiś losowy mieszczanin do kościoła czy innego sklepu, widzi tam Szekspira i mówi: “to ten genialny poeta, Szekspir!”. Po raz kolejny zaznaczę, że znacząco wolałbym, żeby szacunek zwykłych ludzi wobec tytułowego poety pokazano w działaniu, a nie wmawiano mi jak w “Ferdydurke” Gombrowicza. Przecież wiem, że Szekspir wielkim poetą był!

Film ratują trzy rzeczy: wspomniane już doskonałe występy aktorów, świetne zdjęcia i solidna muzyka. McKellena i Branagha-aktora już chwaliłem (a Branagha-reżysera karciłem), ale warto jeszcze wspomnieć o fenomenalnej żonie Szekspira, granej przez Judi Dench. Angielska aktorka znana z roli M wielokrotnie udowadniała już swój talent do ról dramatycznych, a w “Całej prawdzie o Szekspirze” Dench wręcz błyszczy. Aktorka doskonale oddała popularne w kulturze wyobrażenie ducha XVII-wiecznej Anglii. Solidny występ zaliczyła również Kathryn Wilder, która wcieliła się w córkę Szekspira. Jej postać była jedyną, wobec której twórcy zdołali u mnie stworzyć jakikolwiek stosunek emocjonalny.

Zdjęcia, ach, cudowne zdjęcia! Sposób kompozycji kadrów w “Całej prawdzie o Szekspirze” jest piękny, estetycznie wysublimowany. Reżyser czerpie tutaj garściami z produkcji takich jak “Barry Lyndon” Kubricka, a także ambitnego kina artystycznego. Film Branagha jest znacznie bardziej kameralny i spokojny niż dzieło Kubricka, co odzwierciedlone jest w pracy kamery. Twórcy zdjęć oferują dużo ciekawych wizualnie ujęć z nietypowych kątów. O ile kostiumy i scenografia są solidne, o tyle najlepszym elementem strony technicznej filmu jest bez wątpienia oświetlenie. Wiele ujęć utrzymano w niskim kluczu, przez co kadry są skąpane w mroku. Branagh gra tutaj światłem świec, ale i światłocieniem, dzięki czemu efekt jest olśniewający. To właśnie zdjęcia, wespół ze spokojną, kameralną muzyką, pozwoliły mi dotrwać do końca filmu.

“Cała prawda o Szekspirze” to ogromne i bolesne rozczarowanie. Nie jestem wielkim miłośnikiem kina kostiumowego, ale bardzo lubię historię i od czasu do czasu z prawdziwą przyjemnością zanurzam się w klimacie przeszłych epok. Cóż, w tym konkretnym przypadku liczyłem na kino ambitne, a przede wszystkim na solidnie opowiedzianą historię Szekspira, w której reżyser pokazałby go jako człowieka. Niestety zamiast tego dostałem chaotyczną, mdłą historię i papierowe postacie bez charakteru, cudem tylko ożywione przez świetną grę aktorów. A wszystkim szukającym doskonałego kina historycznego zamiast “Całej prawdy o Szekspirze” polecam wspomnianego wcześniej “Barry’ego Lyndona”.

  • oryginalny tytuł: All Is True
  • rok premiery: 2018
  • gatunek: dramat historyczny
  • reżyseria: Kenneth Branagh
  • scenariusz: Ben Elton
  • aktorzy: Kenneth Branagh, Judi Dench, Ian McKellen, Kathryn Wilder, Lydia Wilson
  • moja ocena: 4/10
Reklama

1 komentarz do “Cała prawda o Szekspirze (2018) nie zachwyca. Recenzja”

Napisz komentarz

By korzystać ze strony, zaakceptuj ciasteczka. Więcej informacji

Strona korzysta z ciasteczek (głównie Google Analytics) w celu zapewnienia jak najlepszej technicznej jakości usług. Ciasteczka są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony, dlatego prosimy cię o zaakceptowanie naszej polityki.

Zamknij