Na “Bumblebee” czekałem od dawna. Z nadzieją, ale zarazem pełen obaw. Bo jako młody dzieciak regularnie oglądałem kreskówkowe “Transformersy”. Do dzisiaj po szufladach walają mi się figurki Autobotów i Decepticonów, a tak właściwie to głównie Deceptikonów. W podstawówce spędziłem długie godziny grając na Nintendo DSie w “Transformers: Decepticons”, zapomnianą już gierkę, która mimo słabych recenzji krytyków dostarczyła ogromu zabawy. Do gustu natomiast nie przypadły mi filmy Michaela Baya – okej, jedynka była dobra, ale zabrakło jej pazura, była zbyt poważna. Do dwójki mam sentyment, bo pamiętam, że byłem na niej w IMAXie, ale od niej seria sięgnęła dna, a potem zaczęła skutecznie w nim kopać, by dostać się do piekła. Mimo to wykosztowałem się na dodatkowe dwa złote i poszedłem do IMAXa, usiadłem w fotelu, a przez dwie godziny moje serce było w metalowym niebie.
Wojna domowa rozdarła Cybertron na dwie części. Optimus Prime podczas odwrotu wysyła na Ziemię Bumblebee, wtedy jeszcze Robota-127, by ten przygotował planetę jako kryjówkę dla Autobotów. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, po lądowaniu Bumblebee toczy walkę w wyniku której psuje się. Charlie, zbuntowana, samotna osiemnastolatka uwielbiająca samochody, znajduje robota przemienionego w garbusa na złomowisku swojego wujka i zabiera go do swojego garażu, gdzie udaje jej się go wyremontować. W międzyczasie Decepticony przybywają na Ziemię w poszukiwaniu resztek Autobotów.
Po pierwszych dziesięciu minutach “Bumblebee” złapał mnie za serce i nie wypuścił do końca seansu. Sam początek to mocno komiksowa, nieco zbyt szybka ekspozycja. Trafiamy od razu w środek dynamicznej akcji i poznajemy główny wątek. Potem film wyraźnie zwalnia – wtedy właśnie zaczyna się dziać magia kina. Poznajemy Charlie, charyzmatyczną i zbuntowaną nastolatkę z problemami, która w przeciwieństwie do bohatera serii “Transformers” faktycznie wygląda jak prawdziwa nastolatka i ma problemy prawdziwej nastolatki. Reżyser, Travis Knight, umiejętnie operuje emocjami widza, przez co stworzył bohaterkę, na której zaczęło mi zależeć. Ciężko było nie polubić Charlie, granej na dodatek przez lubianą przeze mnie Hailee Steinfeld, znaną chociażby z “Gry Endera”.
W przeciwieństwie do filmów Baya z ekranu bije pozytywna energia i miłość do Transformersów, a nie żądza zysku. Zaskakująco dużo jest tu dowcipów sytuacyjnych, ale w odpowiednich proporcjach, “Bumblebee” nie przypomina komedii. Pomimo, że niewiele osób było ze mną na sali, kilkanaście razy większość z nich głośno się śmiała. Dzieło Knighta to film lekki, optymistyczny. W dużej mierze opiera się na tęsknocie do lat 80, co doskonale wpasowuje się w komiksowość filmu. Bo poza głównymi bohaterami postaci są żywcem wyjęte z komiksów, proste, wyraziście zarysowane. Przeszkadzał mi nieco agent Burnes grany przez Johna Cenę, który był zbyt wyrazisty, ale na tyle dobrze wpasowywał się w konwencję, że przymknąłem na to oko. Nieco zbyt uproszczono też postaci dwóch Decepticonów tropiących Bumblebee’ego, są to antagoniści mało wyraziści i bardzo prości. Może się to podobać lub nie, mnie zabieg ten kupił, bo czułem się, jakbym oglądał kreskówkę. Ciężko też nie zauważyć, że spora część zawartych w filmie wątków mocno nawiązuje do pierwszej części “Transformers”, a Charlie jest swoistym odpowiednikiem Sama Witwicky. W “Bumblebee” jednak, dzięki talentowi reżysera, dobrej stronie technicznej oraz solidnej grze aktorskiej, a także przede wszystkim dzięki świetnemu scenariuszowi historia wybrzmiewa sto razy mocniej niż u Baya, z impetem trącając emocje widza.
Same roboty wyglądają cudownie, trochę jak wyjęte z kreskówki, ale wciąż w miarę realistycznie. I bardzo dobrze! Wizualnie film olśniewa, a tytułowy Autobot, a także znane z franczyzy postacie są po prostu cudowne. Ciężko mi nawet napisać coś więcej, bo “Bumblebee” to blockbuster idealny. Jest to film lekki i przyjemny, dostarczający rozrywkę na najwyższym poziomie, a zarazem pokazujący przygodę, którą chyba każdy z nas chciałby przeżyć, gdy był w wieku Charlie. Jestem absolutnie nieobiektywny, bo przemawia przeze mnie nostalgiczna miłość do Transformerów, lat 80 i marzeń o wielkich przygodach, ale hej, mam do tego prawo! Od dawna żaden blockbuster nie wzbudził u mnie tak skrajnie pozytywnych emocji. Zakochałem się w “Bumblebee”. Pewnie większość z was, jeżeli zdecyduje się zobaczyć ten film, nie przeżyje tego co ja, ale czemu by nie spróbować?
- oryginalny tytuł: Bumblebee
- data premiery: 2018
- gatunek: SF
- reżyseria: Travis Knight
- scenariusz: Christina Hodson
- aktorzy: Hailee Steinfeld, John Cena, Jorge Lendeborg Jr.
- moja ocena: 9/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.