Każdy ambitny, europejski reżyser musi mieć własną Satyrę Na Społeczeństwo – koniecznie pisaną wielkimi literami, bo przecież sprawa jest doniosła. Yórgos Lánthimos nie mógł być gorszy. Właśnie tak powstały Biedne istoty, czyli jeden z niewielu filmów, które zaliczyłbym do mało popularnego gatunku new weird. Zamiast satyry z pazurem dostaliśmy hermetyczne cudactwo. Fani kina artystycznego zapewne będą zachwyceni. Zwykli widzowie – niekoniecznie.
New weird w wiktoriańskim wydaniu
W latach 90. rozpoczął się boom na literaturę new weird. To specyficzna odmiana fantastyki, która ma być ekstremalnie dziwna. Kto czytał „Dworzec Perdido”, ten wie, o czym mówię. Rzecz w tym, że new weird nigdy nie przebiło się do głównego nurtu i pozostało ciekawostką dla miłośników literatury.
Nigdy nie lubiłem tego gatunku, a Biedne istoty czerpią z niego właściwie wszystkie możliwe elementy konwencji. Teoretycznie akcja rozgrywa się w czasach wiktoriańskich, ale w praktyce świat jest całkowicie odrealniony. Co ciekawe, Lánthimos ucieka od oczywistych skojarzeń ze steampunkiem. Zamiast tego wybiera groteskę, która momentami nie jest wystarczająco czytelna, żeby ją w pełni docenić.
Elementów fantastycznych jest niewiele. Niezwykłość koncentruje się wokół głównej bohaterki, Belle, oraz jej nieformalnego przybranego ojca, dr Godwina Baxtera. Obie postacie są całkowicie odrealnione i można powiedzieć, że zakrzywiają ich otoczenie. Im od nich dalej, tym mniej elementów new weird. Taki zabieg podkreśla dojrzewanie Belle. Im bardziej bohaterka się rozwija, tym świat wokół niej jest normalniejszy.
Satyra na społeczeństwo, której brakuje pazura
Gdyby Biedne istoty były tylko i wyłączenie opowieścią o dojrzewaniu, film zdecydowanie by na tym zyskał. Niestety Lánthimos idzie w kierunku satyry społecznej, które jest boleśnie oczywista. Główną bohaterkę wiążą ograniczenia narzucane mężczyzn. Zaborczy przybrany ojciec, fajtłapowaty narzeczony, uwodziciel-cwaniaczek, wreszcie zaborczy mąż – postacie męskie wpisują się w nudne stereotypy i ani o krok z nich nie wychodzą.
Gdy bohaterka próbuje zerwać się z okowów patriarchatu, odkrywa samą siebie i emancypuje się. Przy okazji Lánthimos zabiera się za temat sex worku, który ma w filmie różne odcienie. Tym wszystkim przemyśleniom brakuje puenty, a do tego prowadzą one donikąd. Ot, zły świat, złe społeczeństwo, źli mężczyźni. Co z tego wynika? Nic.
Lep na studentki filozofii
Biedne istoty są wypełnione filozoficznymi bon motami na poziomie wczesnego liceum. Film zapewne pokochają świeżo upieczone studentki filozofii, bo przecież jest taki głęęęęęboooooki, a do tego w dosłowny i przenośny sposób wyzwala nieskrępowaną, kobiecą seksualność. No fajnie, ale ten konkretny wątek gryzie mi się z przesłaniem, a do tego pojawia się zdecydowanie za często. Ile można pokazywać i rozmawiać o „wściekłych skokach”?
Wizualnie jest dobrze, ale i tak ponarzekam
Od strony technicznej nie mam do filmu żadnych zastrzeżeń. Lánthimos wie, co robi, a każdy kadr jest zrealizowany wręcz perfekcyjnie. Niektóre ujęcia są immersyjne, inne wręcz odwrotnie – pokazują nierealność i dziwność świata, w którym żyją bohaterowie. Niestety, ale w ogóle nie kupuję tej konwencji estetycznej. Przypomina ona trochę Wesa Andersona, ale jest mniej radykalna. New weird może działać, ale tyko jeśli film będzie radykalnie odmienny od rzeczywistości. Tutaj tak nie jest.
Jeśli chodzi o grę aktorów, to trudno mieć do nich większe zastrzeżenia. Role były trudne, szczególnie w przypadku Emmy Stone, która rzeczywiście daje brawurowy występ. Rzecz w tym, że część postaci jest nadmierne przerysowana, podczas gdy inne, zupełnie na odwrót, pozostają realistyczne do bólu. Gdy dodać do tego rzępolącą, irytującą muzykę, okazuje się, że w trakcie seansu przeżywałem straszny dysonans poznawczy, z którym nie potrafię się uporać.
Biedne istoty: podsumowanie
Czy warto zobaczyć Biedne istoty? Raczej tak, ale ostrzegam, że wizja Lánthimosa może was rozczarować. Osobiście oglądałem film z narastającym dysonansem poznawczym oraz ogromnym dyskomfortem, który sprawił, że zwyczajnie nie jestem w stanie go docenić. Lánthimos rzeczywiście stworzył spójną wizję, czerpiącą garściami z literackiego new weird, ale zdecydowanie brakuje jej pazura.
- oryginalny tytuł: Poor Things
- data premiery: 2023
- gatunek: New weird
- reżyseria: Yórgos Lánthimos
- scenariusz: Tony McNamara
- aktorzy: Emma Stone, Willem Dafoe, Mark Ruffalo, Ramy Youssef
- moja ocena: 5/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.
proponuje obejrzeć film jeszcze raz ze zrozumieniem i później pisać recenzje.
Film na pewno nie rozczarowuje. Jest refleksją na wielu poziomach i nad wieloma zjawiskami a nie fantazją.