Uniwersum “Obecności” jakie jest, każdy widzi, a jak ktoś nie widzi, to podpowiem. Gdy za sterami reżyserskimi siedział jeszcze James Wan, seria trzymała wysoki poziom. Niestety jednak Wan szybko zauważył, że stworzył kurę znoszącą złote jajka, a ostatnie części uniwersum (słaba “Zakonnica oraz “Topielisko. Klątwa La Llorony”, której co prawda nie oglądałem, ale sądząc po średniej na Mediakrytyku odpuszczenie seansu było dobrą decyzją) okazały się komercyjną papką, nastawioną na sprzedanie jak największej liczby biletów. Chciałbym przekazać dobre wieści, ale cóż, niestety “Annabelle wraca do domu” to znów ta sama historia.
Po klimatycznych napisach początkowych reżyser najnowszej Annabelle, debiutujący za kamerą Gary Dauberman, raczy nas krótką scenką, podczas której Ed i Lorraine Warren wiozą nawiedzoną lalkę do swojego domu. Scenka jest zaskakująco udana i choć niewiele w niej oryginalności, dość optymistycznie nastraja przed dalszą częścią seansu. Później poznajemy córkę Warrenów, Judy, która zmaga się w szkole z szykanami związanymi z pracą swoich rodziców, a także opiekującą się dziewczynką Mary Ellen i jej kumpelę Danielę. Dalej jest już standardowo – Warrenowie wyjeżdżają gdzieś na noc, dziewczyny zostają razem w domu, pieką tort, grają w planszówki i tak właśnie mijają trzy czwarte filmu.
No, może przesadziłem z tymi trzema czwartymi, ale wstęp do właściwej części filmu jest niesamowicie wręcz rozwleczony. Dauberman dość sprawnie buduje klimat, dzięki czemu czuć napięcie przed nadchodzącą burzą. Jednak problem w tym, że przez większość pierwszego aktu owej burzy nie widać na horyzoncie. Grubo ponad połowa “Annabelle wraca do domu” to de facto film o jedenastolatce, jej opiekunce oraz koleżance opiekunki, które szwendają się po domu i karmią kury (swoją drogą kto trzyma kury na amerykańskim przedmieściu?). Gdzieś na dalszym planie dzieje się dalece ciekawszy, ale niezbyt eksploatowany wątek rówieśniczego wykluczenia Judy, ale Daubermana ewidentnie interesuje plan bliższy, na którym stopniowo zaczynają się ujawniać zjawiska paranormalne związane z Annabelle, która uwolniła się z okowów klatki zbudowanej z poświęconego szkła ze zburzonego kościoła pod wezwaniem Świętej Trójcy (tak, brzmi to idiotycznie, ale co zrobić).
Nadmiernie przedłużony początek wprost domagał się mocnego trzęsienia ziemi, któremu wtórowałoby prawdziwe requiem grozy albo chociaż horrorowy rollercoaster zapewniający widzom szaloną jazdę. Reżyser doskonale zdawał sobie z tego sprawę i postawił na intensywność doznań – tytułowa Annabelle została całkowicie zmarginalizowana i zostaje sprowadzona do roli praktycznie nic nieznaczącego artefaktu, który ujawnia zło w przedmiotach z kolekcji Warrenów. A, dodajmy, owa kolekcja jest ogromna. Twórcy serii postarali się o to, żeby nawiedzone przedmioty były odpowiednio różnorodne i przerażające. Swoją drogą, zastanawia mnie dlaczego w uniwersum “Obecności” demony nawiedzają tylko przedmioty niezwykłe, wyróżniające się czymś z szeregu. Ja na przykład chętnie obejrzałbym film o nawiedzonej pralce tworzącej ślady krwi na niedopranych ubraniach albo o opętanej drukarce wyzywającej osoby chcące skorzystać z urządzenia.
Zejdźmy jednak na ziemię. Seans grozy zafundowany przez Daubermana faktycznie jest intensywny, ale brakuje w nim ikry. Trzy dobre i oryginalne pomysły inscenizacyjne (scena z kolorową lampką w sypialni, telewizor z talentem Wróżbity Macieja oraz egzorcyzm na kamerze) giną pośród dziesiątek scen korzystających z utartych klisz. Postacie rzecz jasna poruszają się w żółwim tempie, co pozwala reżyserowi stopniować napięcie, a światło gaśnie w najmniej (a w praktyce najbardziej) spodziewanych momentach. Dauberman z uporem maniaka nadużywa sztandarowego dla uniwersum chwytu z demonami pojawiającymi się za plecami postaci. Zabieg ten dawno temu przestał mnie już straszyć i stał się dla mnie synonimem horrorowego kiczu.
Chciałbym pochwalić reżysera za to, że stonował nieco z jumpscare’ami. Tych wciąż jest o wiele za dużo, ale “Annabellle wraca do domu” na szczęście uniknęła głównej choroby “Zakonnicy”, w której co do sekundy można było przewidzieć większość wyskakujących nagle demonicznych twarzy. Dauberman czerpie naukę z porażki filmu o demonicznej zakonnicy, dzięki czemu w jego dziele znalazło się kilka scen, w których budowane napięcie prowadzi donikąd. O dziwo to się sprawdza, bo wprowadza do filmu element zaskoczenia. Ot, gdy dwa razy widzimy podobną w strukturze scenę, która nie kończy się jump scare’m, wyskakująca nagle przerażająca twarz na końcu trzeciej sceny faktycznie może nas przestraszyć, a przynajmniej zaskoczyć.
A, właśnie, jeszcze jedna sprawa – CGI jest słabe. Nie całe, rzecz jasna, ale animacje niektórych monstrów rażą sztucznością i brzydotą. Zresztą w dużej mierze same przedmioty są w większości niestraszne, wręcz na granicy kiczowatej autoparodii. Ot, znalazło się miejsce m. in. na sobowtóra tego pana, który pochodzi z niemego, duńskiego filmu “Czarownice” z 1922 roku. Niestety jednak nawet czart z międzywojennego dzieła Christensena był lepiej wykonany technicznie. Biorąc jednak pod uwagę ogół filmu efekty specjalne nie są tragiczne, ot, trzymają średni poziom. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, najlepiej bez wątpienia wypadły zdjęcia. Odpowiadający za nie Michael Burgess całkiem sprawnie operuje światłem i mrokiem, choć repertuar jego sztuczek razi sztampowością. Przeciętna estetyka filmu oraz nijaka ścieżka dźwiękowa jedynie podkreślają realizacyjne i pomysłowe niedostatki Daubermana.
“Annabelle wraca do domu” przypomina katalog Ikei. Głównym celem reżysera jest zaprezentowanie widzom artefaktów i nawiedzonych przedmiotów z pokoju Warrenów. Najciekawsze, najlepiej rozreklamowane eksponaty bez wątpienia doczekają się własnych filmów, na które pójdą fani uniwersum “Obecności”. Problem w tym, że Ikea swój katalog rozdaje za darmo, a publikacja jest przygotowana starannie i z dbałością. Za najnowszą część Annabelle natomiast trzeba zapłacić, a jakość samej produkcji pozostawia wiele do życzenia. Dzieło Daubermana nie jest złe i bez wątpienia spodoba się wiernym fanom uniwersum (na pewno jest lepsze od Zakonnicy, którą aktualnie, po upływie prawie roku, oceniam na słabe 3/10). Problem w tym, że “Annabelle wraca do domu” w dobie posthorrorów płynących pod prąd gatunku nie ma fanom kina grozy niczego ciekawego do zaoferowania. No, może poza katalogiem upiornych gadżetów z domu Warrenów, które zapowiadają kolejne spin-offy uniwersum.
- oryginalny tytuł: Annabelle Comes Home
- data premiery: 2019
- gatunek: horror
- reżyseria: Gary Dauberman
- scenariusz: Gary Dauberman
- aktorzy: Vera Farmiga, Patrick Wilson, Mckenna Grace, Madison Iseman, Katie Sarife
- moja ocena: 4/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.