W 1977 20th Century Fox wypuściło na ekrany kin dwie widowiskowe produkcje science fiction. O pierwszej z nich każdy z nas słyszał – kultowe Gwiezdne Wojny: Nowa nadzieja (1977, reż. George Lucas) stały się czymś więcej niż zwykłym hitem i ostatecznie zapoczątkowały legendarne uniwersum, które zostało skutecznie zarżnięte przez Disney za sprawą beznadziejnej trzeciej trylogii. Drugi film, Aleja potępionych, kosztował studio niecałe osiem milionów dolarów (a więc o trzy mniej od Nowej nadziei) i zgodnie z przewidywaniami miał okazać się hitem wakacyjnego box-office’u. Z pozoru produkcja 20th Century Fox faktycznie została skazana na sukces – w roli reżysera zatrudniono lubianego wówczas Jacka Smighta, a film stanowił adaptację niezwykle popularnej i kluczowej dla gatunku SF powieści (błędnie określanej mianem opowiadania) pióra Rogera Zelaznego. Niestety dzieło Smigtha okazało się finansową i artystyczną klapą, a sukces Nowej nadziei sprawił, że na Aleję potępienia spuszczono zasłonę milczenia. Czy film faktycznie zasłużył na zapomnienie?
Powieść Zelaznego opowiada o Czorcie Tannerze, lekko stukniętym przestępcy, który w zamian za ułaskawienie podejmuje się śmiertelnie niebezpiecznej misji przewiezienia szczepionki z Los Angeles do nękanego epidemią Bostonu. Niestety twórcy scenariusza do filmu postanowili całkowicie zrezygnować z oryginalnej fabuły, przez co ze świetnego tekstu Zelaznego przetrwała jedynie nazwa tytułowej Alei Potępionych, czyli wnętrza USA zniszczonego przez nuklearny holokaust, a także nazwisko głównego bohatera (co ciekawe pozbyto się imienia Czort), którego przebranżowiono z przestępcy na… żołnierza. Filmowa Aleja Potępionych opowiada o bazie rakietowej US Air Force, która przetrwała wojnę atomową. Po kilku latach od wybuchu bomb większość żołnierzy ginie w eksplozji, a ocaleni pod dowództwem majora Dentona postanawiają wyruszyć w pełną niebezpieczeństw i mutantów podróż do Albany, skąd nadawany jest tajemniczy sygnał radiowy.
Film jest jedną z pierwszych (choć nie pierwszą) próbą zaimplementowania do kina tematyki postapokaliptycznej. Trzeba przyznać, że Smight miał rozmach, który przejawia się już w pierwszych scenach Alei Potępionych – to właśnie wtedy reżyser serwuje widzom scenę wybuchu wojny atomowej wzbogaconą o dość upiorną narrację oraz dużą liczbę przyzwoicie nakręconych startów rakiet i wybuchów głowic jądrowych. Nie jest to może realizatorskie arcydzieło na miarę Nazajutrz (1983, reż. Nicholas Meyer), ale mimo wszystko wizja Smitha broni się zarówno sprawnością wykonania, jak i precyzją wykonania. Niestety po świetnej otwierającej sekwencji film popada w marazm zapoczątkowany beznadziejną, pozbawioną emocji sceną wybuchu bazy, który staje się dla bohaterów impulsem do wyruszenia w podróż do Albany.
Tak samo jak w przypadku literackiego pierwowzoru, Aleja potępionych jest więc typowym dziełem opartym przede wszystkim na motywie podróży. O tym, że ten topos wyjątkowo zgrabnie łączy się z postapokalipsą, udowodnił Mad Max (1979, reż. George Miller), a także niezliczone powieści z “Łabędzim śpiewem” Roberta McCammona oraz “Drogą” Cormaca McCarthy’ego na czele. Smight niestety nie wykorzystał potencjału drzemiącego w motywie i nie wyeksponował metafizycznych aspektów tego wątku. Droga do Albany jest dla pełna niebezpieczeństw, ale i możliwości spotkania nowych kompanów – tylko tyle i aż tyle. Dobre dzieła postapokaliptyczne podkreślają, że podróż wiąże się nie tylko z próbą dosłownie rozumianego przetrwania na zniszczonej ziemi, ale też z dążeniem do wewnętrznego odnalezienia się w nowym świecie i walką o zachowanie resztek człowieczeństwa. Niestety w Alei Potępionych bohaterowie nie mają żadnych rozterek wewnętrznych, a doskonały pod względem technologicznym samochód, choć efektowny w działaniu, niemal całkowicie niweluje poczucie zagrożenia. Wydaje mi się, że to właśnie dlatego dzieło Smighta nie przypadło do gustu amerykańskiej publiczności, a finał filmu wydał mi się niewiarygodny i, pomimo happy endu, zaskakująco obojętny pod względem emocjonalnym. Długa wędrówka nie zmieniła w bohaterach nic, podczas gdy w dobrym filmie drogi taka zmiana powinna być nie tylko obecna, ale też dodatkowo podkreślona przy pomocy języka kina.
Nie pomaga w tym wszystkim epizodyczna konstrukcja fabuły. Grupa protagonistów zatrzymuje się w coraz to kolejnych lokalizacjach, gdzie albo czyha na nich niebezpieczeństwo – czy to ze strony beznadziejnie wykonanych mutantów, czy złych do szpiku kości tubylców, czy wreszcie nieprzyjaznej pogody – albo nadarza się okazja do poznania nowego członka grupy. Taki sposób opowiadania historii miałby może sens, gdyby Smight skupił się na pokazaniu zmian zachodzących w bohaterach, ale to, jak już wiemy, po prostu się nie dzieje. Nieźle natomiast wypadła warstwa techniczna, poza słabymi efektami zmutowanych karaluchów czy skorpionów. Dużym plusem filmu są przede wszystkim świetnie zrealizowane efekty specjalne związane z niebem, które nadają niektórym scenom mocno psychodelicznego nastroju, a także bardzo dobra muzyka.
Aleja potępionych jest filmem archaicznym i, niestety, nieudanym. Efekty specjalne są gorsze niż w Nowej nadziei, fabule brakuje polotu i pomysłu, a podział na pojedyncze epizody szybko męczy i zniechęca do dalszego seansu. Film ma kilka plusów, w tym świetną sekwencję otwierającą oraz ciekawy klimat zrujnowanej Ameryki, ale mimo wszystko jego wady znacząco przeważają zalety. Ostatecznie najbardziej zasmuciło mnie całkowite zaprzepaszczenie potencjału kryjącego się w toposie podróży, który stanowił trzon i największy atut genialnej powieści Zelaznego. Nie dziwi mnie, że autor literackiego pierwowzoru znienawidził film Smighta i otwarcie krytykował nietrafione decyzje reżysera – gdyby ktoś aż tak okaleczył jeden z moich lepszych tekstów, zapewne zareagowałabym podobnie…
- oryginalny tytuł: Damnation Alley
- rok premiery: 1977
- gatunek: SF
- reżyseria: Jack Smight
- scenariusz: Alan Sharp, Lukas Heller
- aktorzy: Jan-Michael Vincent, Jackie Earle Haley, George Peppard, Paul Winfield, Dominique Sanda
- moja ocena: 4/10
Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat, a obecnie kończy studia magisterskie na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.