“High tech, low life” – to najkrótszy sposób na streszczenie tego, czym jest cyberpunk. Słowa te, które stały się później mottem tego gatunku, wymyślił i spopularyzował amerykański pisarz Bruce Sterling. Dzisiaj cyberpunk wraca na salony, jest bowiem równie popularny co w latach 80. i 90. Wiedziony moją miłością do tego gatunku, przygotowałem zestawienie 10 filmów cyberpunkowych, które warto zobaczyć. Poza kilkoma oczywistymi tytułami są na niej również mniej znane pozycje.
Matrix

Chyba żaden inny tytuł nie mógł otworzyć tego zestawienia. Matrix nie jest do końca cyberpunkiem, bowiem jedynie część filmu rozgrywa się w technologicznie zaawansowanym mieście, a raczej w symulacji stworzonej przez roboty kontrolujące ludzkość. Miszmasz gatunkowy sprawia, że nie jest to “czysty” cyberpunk (choć czy w ogóle możemy mówić o czystym gatunkowo cyberpunku?), ale jako że jest to film przełomowy, musiał znaleźć się na tej liście.
Główny bohater Matrixa, Neo, odkrywa, że jest wybrańcem, który może poprowadzić ludzkość do wygranej w starciu z maszynami. Czy też raczej do uratowania jej przed całkowitym wyginięciem. Haczyk jest taki, że większość ludzi, w tym sam Neo, żyją w tytułowej, wirtualnej symulacji, z której nie tak łatwo jest się wydostać. Jak widać po powyższym opisie, fabuła filmu nie jest niczym przesadnie odkrywczym, a z dzisiejszej perspektywy blisko jej do kiczu. Zresztą w ogóle cały Matrix ma mocno kiczowatą stylistykę – zielonkawa korekta kolorystyczna współgra z czarnymi, skórzanymi płaszczami i obowiązkowymi okularami przeciwsłonecznymi, przez co protagoniści wyglądają jak bohaterowie podrzędnego kina akcji z lat 80.
Ma to swój urok, szczególnie że siostry Wachowskie dokonały tym filmem przełomu technologicznego. Dotyczy to zarówno niezłych jak na tamte czasy efektów specjalnych, jak i kreatywnej pracy kamery, dzięki której do dzisiaj możemy podziwiać m.in. tę słynną scenę:
Ogólnie rzecz biorąc jest to bardzo dobry film, ale cyberpunk jest z niego co najwyżej przeciętny. Dlaczego? Cóż, mało tutaj przemyśleń o ludzkiej naturze, a te w mojej opinii stanowią siłę tego gatunku. Zamiast nich na pierwszym planie jest dużo sensacji, którą przyjemnie się ogląda, ale nie za wiele z niej wynika. Stąd uważam, że większość tytułów na niniejszej liście jest od Matrixa lepsza lub dużo lepsza, przynajmniej pod względem głębi, a nie znaczenia dla historii kina.
- oryginalny tytuł: Matrix
- rok premiery: 1999
Łowca androidów

Czy Łowca Androidów jest filmem cyberpunkowym? Odpowiem wam szczerze, że nie wiem. Z jednej strony: w niemal każdym aspekcie wciela w życie założenia tego gatunku i odwołuje się do większości cyberpunkowych schematów. Z drugiej: to bardziej neo-noir, a sam film powstał przecież ponad dwa lata przed premierą “Neuromancera” Williama Gibsona, czyli powieści, która skonsolidowała i spopularyzowała omawiany gatunek. Dlatego z pewnym wahaniem umieszczam ten film na tej liście, a jednocześnie uważam, że mam doskonałe usprawiedliwienie – Łowca androidów jest bowiem świetnym filmem!
Główny bohater, Deckard (w tej roli Harrison Ford z najlepszym występem w swojej długiej i bogatej karierze) zajmuje się tropieniem replikantów, czyli androidów wyglądających i zachowujących się jak ludzie, którzy zbuntowali się przeciwko swoim panom. W poszukiwaniu zbiegów zagłębia się w czeluście Los Angeles A.D. 2019, które podobnie jak dzisiaj pełne jest nie tylko bogaczy, ale też przestępców, biedaków i szemranych typów. To właśnie ten aspekt filmu sprawia, że blisko jest mu do cyberpunku, bo Łowca androidów zagląda do świata dołów społecznych i pokazuje jego wersję noirowo-neonową, kolorową, a jednocześnie wypełnioną biedą i przestępczością.
Głównym wyrazem nowoczesnej technologii są oczywiście replikanci. Odpowiedzialny za reżyserię Ridley Scott stawia za Philipem K. Dickiem, autorem powieściowego pierwowzoru, pytania o naturę człowieczeństwa oraz inteligencji. Film eksploruje być może nieco nadużywany, ale wciąż aktualny problem – czy sztuczna inteligencja może mieć uczucia, emocje, czy też jedynie imituje je, trochę jak w słynnym eksperymencie myślowym o chińskim pokoju? O Łowcy androidów można długo pisać, natomiast jest to jeden z najsmutniejszych, a jednocześnie najbardziej refleksyjnych filmów, jakie stworzyło amerykańskie kino – i absolutna topka światowego science fiction. Jest to, przy okazji, jeden z nielicznych filmów, którym przyznałem w pełni zasłużoną ocenę 10/10.
- oryginalny tytuł: Blade runner
- rok premiery: 1982
Ghost in the Shell

Ghost in the Shell to pierwsza i jedyna animacja w niniejszym zestawieniu, a jednocześnie najlepszy film cyberpunkowy, jaki kiedykolwiek widziałem. W ogóle umieściłbym go w moim osobistym TOP 3 filmów w historii kina, aczkolwiek z małą gwiazdką – nie jest to produkcja dla każdego. Dlaczego? Cóż, trzeba lubić kino animowane i to w wersji dla dorosłych widzów, a nie każdy za nim przepada. Wystarczy jednak odłożyć na bok uprzedzenia i dać filmowi szansę, bowiem Ghost in the Shell jest dziełem wybitnym od strony technicznej i artystycznej. Jakość animacji oraz przywiązanie do detali stoi na równym, jeśli nie wyższym poziomie, co w najlepszych produkcjach studia Ghibli. Widać to chociażby w słynnej scenie rozgrywającej się na targowisku:
Żaden film animowany poza niektórymi dziełami wspomnianego już studia Ghibli nie jest w stanie osiągnąć podobnego poziomu detali oraz artystycznej głębi. A przecież jest to tylko jeden spośród licznych przykładów świetnej roboty, jaką wykonali animatorzy i artyści.
Zresztą Ghost in the Shell jest też filmem spełnionym pod względem klimatu. To najbardziej atmosferyczna pozycja na liście. Dotyczy to zarówno świata przedstawionego (a w szczególności sposobu, w jaki zaprezentowano Tokio przyszłości), jak i samych zaawansowanych technologii, które są dostępne jedynie dla rządu i garstki najbogatszych. W budowaniu klimatu wspiera również manipulowanie tempem akcji. Świetne sceny akcji są przerywane przez spokojne, refleksyjne sceny, które nie wnoszą zbyt wiele do fabuły, a jedynie sygnalizują główne motywy filmu. Prym wśród nich wiedzie słynna scena pokazująca różne oblicza miasta – jest na tyle bogata symbolicznie, że można ją omawiać przez wiele godzin. Oferuje niesamowitą atmosferę, a jednocześnie w żaden sposób nie posuwa fabuły do przodu, przerywając jej bieg:
Jednak główną zaletą Ghost in the Shell jest ciekawa warstwa filozoficzna. Odpowiedzialny za reżyserię Mamoru Oshii znacząco pogłębia dylematy jedynie zarysowane w komiksowym pierwowzorze (skądinąd niezłym, ale rozczarowująco prostym), który napisał i narysował Masamune Shirow. Film zadaje pytania o granice człowieczeństwa, naturę sztucznej inteligencji oraz o miejsce człowieka w sieciocentrycznym świecie. Główna bohaterka przechodzi również kryzys tożsamości, będący centralnym punktem emocjonalnym scenariusza – to od niego wszystko się zaczyna i na nim wszystko się kończy.
Nie chcę wam spoilerować ani psuć zabawy, więc dodam jedynie, że widziałem ten film kilkanaście razy i za każdym razem odnajduję w nim nowe znaczenia, dostrzegam rzeczy, które wcześniej mi umknęły. Kiedy myślę “cyberpunk”, w głowie od razu pojawia się Ghost in the Shell. Czy może być lepsza reklama dla tego filmu?
- oryginalny tytuł: Kōkaku Kidōtai
- rok premiery: 1995
Johnny Mnemonic

Keanu Reeves ma niesamowite szczęście do cyberpunku. Jeszcze zanim wystąpił w grze Cyberpunk 2077 i jeszcze zanim zagrał Neo w Matrixie, wystąpił w głównej roli w Johnnym Mnemonicu, czyli filmie ze wszech miar dziwnym i nietypowym. Jest to pełnokrwisty cyberpunk, będący adaptacją opowiadania Williama Gibsona z 1981 r., a więc jeszcze sprzed czasów “Neuromancera”. Opowiada o świecie przyszłości, w którym korporacje kontrolują internet. Korzystanie z niego wywołuje śmiertelnie niebezpieczny syndrom NAS atakujący układ nerwowy użytkowników. Tytułowy bohater, w którego wciela się Reeves, zajmuje się transportem tajnych danych korporacyjnych. Podczas wykonywania zlecenia atakuje go yakuza, która chce przejąć coś, co okazuje się lekarstwem na NAS, które zła korporacja zamierza ukryć.
Film ma dość kiczowatą stylistykę, głównie ze względu na relatywnie niewielki budżet, choć był to też zapewne celowy zabieg stylistyczny ze strony reżysera, Roberta Longo. Sama intryga nie jest przesadnie skomplikowana, a świat przedstawiony został raczej zarysowany, tak naprawdę więcej dowiadujemy się jedynie o samym symptomie NAS. Zresztą zaawansowanej technologii jest tu mniej, niż w większości filmów cyberpunkowych. Mimo to Johnny Mnemonic rzeczywiście doskonale oddaje klimat tego gatunku. Nawet jeśli jest to produkcja co najwyżej przeciętna, uważam, że warto ją zobaczyć, głównie dla cyberpunkowej atmosfery oraz niezłej roli Reevesa, który dopiero zdobywał szlify przed Matrixem.
- oryginalny tytuł: Johnny Mnemonic
- rok premiery: 1995
Hardware

Połączenie cyberpunku, Terminatora i Mad Maxa? Nie wiem jak wam, ale mnie od razu podoba się takie combo. Szczególnie że w Hardware wyszło zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę niewielki budżet wynoszący trochę poniżej miliona funtów. Film opowiada o robocie bojowym, który zostaje znaleziony przez meneli na wysypisku śmieci mieszczącym się na środku pustyni radioaktywnej (choć rząd usunął z niej większość radioaktywności). Szybko okazuje się, że to innowacyjna i bezwzględna maszyna bojowa M.A.R.K. 13, która naprawia się i powraca do realizowania pierwotnej misji, zabijając po drodze niemałą liczbę osób.
Film jest niskobudżetowy, ale ma niepowtarzalny klimat. To dosłownie Mad Max, ale cyberpunkowy, z mocnym naciskiem na punk, ponieważ bohaterowie produkcji wywodzą się co do zasady z dołów społecznych. Co istotne, świat Hardware, choć zarysowany raczej pobieżnie, ma też bardzo wyraźny rys dystopijny, o czym świadczy wątek obowiązkowej sterylizacji obywateli przez rząd i wprowadzenia pozwoleń na dzieci. Oczywiście, jak zauważają bohaterowie, ma to na celu ograniczenie przyrostu naturalnego ich warstwy społecznej.
Tym, co wyróżnia ten film, jest naturalistyczne podejście do przemocy. Hardware jest nią nasycony, a wręcz przesycony, być może aż za bardzo. M.A.R.K. 13 pod wieloma względami przypomina T-800 z Terminatora, można powiedzieć, że film momentami wręcz plagiatuje dzieło Jamesa Camerona, zmieniając jednak jego kontekst. Technicznie całość zrealizowana jest bardzo dobrze. Dotyczy to także efektów specjalnych, które są dopracowane i wiarygodne, przynajmniej jeśli uwzględnić to, że powstały za grosze. Nie jest to dzieło wybitne, nie skłania też ono do głębokich rozmyślań nad życiem, ale Hardware to cyberpunk pełną gębą, a to się przecież ceni.
- oryginalny tytuł: Hardware
- rok premiery: 1990
Hardcore Henry

Hardcore Henry to świetny przykład cyberpunku, który nie ma cyberpunkowego klimatu. Bo o ile film dzieje się w dużym mieście i pokazuje walkę zcyborgizowanego głównego bohatera ze złą korporacją, o tyle settingiem jest właściwie współczesna Moskwa, z domieszką kilku nowoczesnych technologii, dodanych na odczepkę. Jest to przy okazji produkcja unikalna, bowiem cała akcja dzieje się z perspektywy głównego bohatera – i to dosłownie, jako że Hardocre Henry nagrano za pomocą kamer GoPro umieszczonych na głowie kaskadera.
Nie każdemu spodoba się taka konwencja. Słyszałem opinie, że to czysty kicz, że to nie działa i psuje film, że po seansie w kinie boli głowa i odczuwa się mdłości. Coś w tym rzeczywiście jest, natomiast będę bronił Hardcore Henry’ego jak polscy żołnierze Wizny w 1939. Dlaczego? Cóż, ponieważ jest to film ze wszech miar przełomowy. Dotychczas żadna produkcja nie połączyła ze sobą tak sprawnie świata gier i kina. Hardcore Henry stanowi ich mariaż, ogląda się go jako liniową ekranizację jakiejś gry komputerowej. Zresztą odpowiedzialny za reżyserię Ilya Naishuller ciągle wstawia rozmaite nawiązania i smaczki do świata gier, które stanowią dodatkowy bonus.
Fabuła jest prosta jak budowa cepa, a cała siła filmu tkwi w realizacji. Sceny akcji są po prostu świetnie, widać, że Ilya Naishuller ma do nich talent, który udowodnił w późniejszym Nikim z Bobem Odenkirkiem w roli głównej. Dzięki perspektywie pierwszoosobowej sceny akcji skutecznie budują napięcie, a wyczyny bitewno-parkourowe głównego bohatera są nadzwyczaj skutecznym źródłem stałego dopływu adrenaliny. To też film odważny formalnie, stanowiący satyrę na rozwarstwione społeczeństwo rosyjskie. Wątki cyberpunkowe są w nim silnie obecne, ale zdecydowanie nie jest to klasyczny cyberpunk, bo nie ma w nim elementów filozoficzno-refleksyjnych – zamiast nich jest czysta, nieskrępowana akcja.
- oryginalny tytuł: Hardcore Henry
- rok premiery: 2016
Twórca

Kolejny tytuł w tym zestawieniu, który nie wpisuje się w tradycyjny cyberpunk, ale stanowi realizację motta tego gatunku, czyli “high tech, low life”. Tym razem technologia rzeczywiście jest rozwinięta, bowiem na prawie całym świecie żyją humanoidalne roboty wyposażone w zaawansowaną AI, a rząd USA ma orbitalną bazę bojową, która jest w stanie atakami z orbity niszczyć duże cele naziemne (jest to mokry sen każdego republikańskiego prezydenta). Problem jest jeden – po tym, jak AI zdetonowało atomówkę nad Los Angeles, USA zakazało sztucznej inteligencji i eksterminuje roboty, tocząc wojnę m.in. z Azją Południowo-Wschodnią.
Setting jest bardzo ciekawy, podobnie jak retrofuturystyczne podejście do technologii. Roboty wcale nie są skrajnie zantropomorfizowane, a ludziom – szczególnie amerykańskim specjalsom – blisko do cyborgów za sprawą zaawansowanej technologii umożliwiającej m.in. odczytywanie fal mózgowych zmarłych niedawno osób. Sama fabuła jest dość prosta. Oto wysłany z tajną misją żołnierz zaprzyjaźnia się ze sztuczną inteligencją w ciele dziecka, która ma stanowić ostateczną broń AI. Pytanie co zrobić: czy ratować AI-dzieciaka, czy też wydać go swoim towarzyszom na śmierć?
Cyberpunkowe wątki widać głównie w tych częściach filmu, które dzieją się na terenie Azji Południowo-Wschodniej. Mamy wówczas setting wielkomiejski, z zielonkawym światłem i kolorowymi neonami, a do tego spore natężenie punku. Zresztą sam świat przedstawiony jest mocno cyberpunkowy, nawet jeśli film tego raczej nie podkreśla, skupiając się na relacji między głównym bohaterem a jego podopiecznym oraz na scenach akcji. Jest wiele filmów, którym bliżej do klasycznego cyberpunku, a które nie znalazły się w niniejszym zestawieniu, natomiast żaden z nich nie jest aż tak dobry, jak Twórca. Stąd moja decyzja, aby go umieścić na liście. Polecam, bo to kawał doskonałego kina science fiction!
- oryginalny tytuł: The Creator
- rok premiery: 2023
Demonlover

Demonlover też nie jest tradycyjnym cyberpunkiem, ale to na tyle odjechany i mało znany film, że warto go uwzględnić w niniejszym zestawieniu. Zresztą w dużej mierze wpisuje się w tę konwencję, ponieważ opowiada o konflikcie między dwiema korporacjami, które chcą przejąć mniejszą firmę oferującą innowacyjne rozwiązanie technologiczne. Haczyk jest następujący – przejmowaną firmą jest japońskie studio anime, które tworzy nowoczesne, trójwymiarowe hentai’e…
Tak, dobrze przeczytaliście. Fabuła Demonlover opiera się na próbie przejęcia firmy robiącej nowoczesne porno. Na pierwszy rzut oka wygląda to idiotycznie, ale w cyberpunkowym settingu ma to głęboki sens. Zresztą nawet i obecnie na rynku działa szereg firm, nie tylko japońskich, które tworzą nowoczesny software do robienia wirtualnej pornografii, vide Koikatsu, Honey Select i inne, mniej znane programy. Ich popularność jest ogromna, idą za nią duże pieniądze, więc z perspektywy cyberpunkowej ma to jak najbardziej sens. Zresztą Demonlover bardzo ciekawie przewiduje przyszłość, bo przecież film powstał jeszcze zanim zaczęto tworzyć popularne hentai’e 3D.
Produkcja jest też ciekawa od strony techniczno-artystycznej, została nakręcona z dużym wyczuciem. Odpowiedzialny za reżyserię Olivier Assayas udanie stopniuje napięcie i wprowadza do filmu intrygujące przemyślenia na temat przemocy. Nie jest to nic, co rozwali wam mózg, ale Demonlover to jedna z pierwszych produkcji, która zwraca uwagę na zagrożenia związane z deep fake’ami i kradzieżą cyfrowej tożsamości. Ogółem – film się może i trochę zestarzał, ale do dzisiaj dobrze się go ogląda, a do tego stanowi relikt przeszłej epoki. To naprawdę niezły cyberpunk w wersji light.
- oryginalny tytuł: Demonlover
- rok premiery: 2002
Robocop

Czy jest bardziej ikoniczny przykład cyberpunkowego policjanta niż Robocop? Na pewno nie w kinie! To kultowe dzieło Paula Verhoevena jest stawiane na równi z Terminatorem – i słusznie, bo o ile James Cameron nakręcił lepszy film, o tyle Verhoeven perfekcyjnie przekazał to, co najważniejsze w cyberpunku, na dodatek w wyjątkowo klimatyczny sposób. Głównym bohaterem Robocopa jest gliniarz Alex Murphy, który ginie na służbie w Detroit. Po śmierci jego ciało zostaje przejęte przez złowieszczą korporację, wskrzeszone i wyposażone w coś w rodzaju AI, aby pełnić służbę jako tytułowy robotyczny gliniarz, bezwzględny wobec przestępców. Gdzieś tam w ożywionych zwłokach kryją się jednak resztki społeczeństwa.
Głównym atutem filmu jest klimat. Verhoeven doskonale wykorzystuje niemały budżet, aby pokazać Detroit przyszłości, które – tak po prawdzie – niewiele różni się od Detroit, jakie znamy dzisiaj. Upadłe miasto jest opanowane przez przestępców, policja sobie z nimi nie radzi, a bogate korporacje wykorzystują miasto do testowania eksperymentalnych produktów zbrojeniowych. Ot, kwintesencja Ameryki.
Odgrywający głównego bohatera Peter Weller zagrał na wysokim poziomie, ewidentnie inspirując się rolą Arnolda Schwarzeneggera w Terminatorze. Po przemianie jest równie bezwzględny i robotyczny, co T-800, a z racji swojej fizis też budzi respekt. Fabuła jest prosta, być może nieco zbyt banalna, ale scenariusz został napisany na tyle inteligentnie, że całość po prostu działa na poziomie czysto emocjonalnym. Na plus zasługuje również bardzo dobra muzyka, a także kreatywne jak na tamte czasy efekty specjalne oraz niezłe sceny akcji. Jeśli jeszcze was nie przekonałem, to zachęcam do zapoznania się z dłuższą recenzją RoboCopa, którą napisałem kilka lat temu:
- oryginalny tytuł: RoboCop
- rok premiery: 1987
Class of 1999

Niniejsze zestawienie chciałem zamknąć filmem, który został zrobiony na poważnie, ale ogląda się go trochę jak parodię gatunku. Class of 1999 to produkcja amerykańska, też silnie inspirowana Terminatorem, ale z ciekawym twistem. Rozgrywa się w świecie przyszłości, który przypomina wszystkie inne dzieła z tego gatunku – bogaci żyją w odciętych od świata osiedlach i dysponują rozwiniętą technologią, podczas gdy większość społeczeństwa wegetuje w gettach, a przestępczość, szczególnie wśród młodzieży szkolnej, osiąga niebotyczne rozmiary. Dyrekcja jednego z liceum razem z lokalną policją wpadają na diabelski plan – do pilnowania niesfornej młodzieży zatrudnią androidy bojowe, które przejmą nauczanie podczas lekcji…
Co stanie się dalej, chyba nie trudno przewidzieć. Fabuła filmu toczy się łatwym do przewidzenia torem i nie zapewnia zbyt wielu zaskoczeń. Ciekawie wypadła natomiast narracja, która prowadzona jest z perspektywy jednego z szefów młodocianych gangów. Cody Culp, bo tak się nazywa, siedział wcześniej w poprawczaku i po wyjściu na wolność postanowił się zmienić – zerwać ze złą drogą, normalnie się uczyć. Jednak metalowi nauczyciele i jego koledzy sprawiają, że nie może stać się lepszym człowiekiem.
Class of 1999 zawiera bardzo cięty komentarz społeczny na Amerykę przełomu lat 80. i 90. Reżyser filmu, Mark L. Lester, piętnuje gettoizację społeczeństwa i brak perspektyw klasy niższej. Tym, co wyróżnia jego dzieło, jest jak zawsze szalony i niestety nieco za krótki występ Malcolma McDowella, który wciela się w szurniętego naukowca powiązanego z androidami. Class of 1999 nie jest produkcją wybitną – ba, to chyba najsłabszy film z tej listy. Jednak niezbyt wysoką jakość nadrabia ostrym komentarzem społecznym oraz satysfakcjonującymi scenami wprowadzania faszystowskiego wręcz porządku w szkole opanowanej przez młodociane gangi.
- oryginalny tytuł: Class of 1999
- rok premiery: 1990

Doświadczony copywriter i dziennikarz, który pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Gier Online oraz Queer.pl. Obronił filmoznawczy licencjat (o filmie Threads) i magisterkę (o komiksach New Teen Titans i serialu animowanym Młodzi Tytani) na kierunku artes liberales na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadzi serwis 500 Filmów od 2018 roku.